Martin rozłożył ręce.
– Poddaję się… Słucham pana uważnie, tajemniczy nieznajomy.
Gość nie triumfował. Wyjął z kieszeni marynarki dowód osobisty i podał Martinowi.
– Ernesto Siemionowicz Połuszkin – przeczytał półgłosem Martin. Podniósł oczy na gościa, pokiwał głową i oddał paszport. – Jakże ja pana rozumiem… Więc czym mogę służyć?
– Jest pan prywatnym detektywem, który pracuje poza granicami Ziemi – powiedział Ernesto Siemionowicz. – Zgadza się?
Martin nie wstydził się swojej pracy i jeśli ukrywał ją przed krewnymi, to wyłącznie z powodu konserwatywnych poglądów wujka i nadmiernej nerwowości mamy. Sam wolał określenie „kurier”, ale faktycznie, była to wielokrotnie opiewana i wielokrotnie wyśmiewana profesja prywatnego detektywa. I wbrew obiegowej opinii niebezpieczna nie ze względu na liczbę wycelowanych w twoje serce luf, lecz liczbę otrzymywanych policzków, razów i wysłuchanych histerii.
– Pozwoli pan, że coś panu wyjaśnię – rzekł Martin. – Tak się złożyło, że niektórzy ludzie umieją zagadać kluczników, a inni nie. Przypadkiem mnie wychodzi to całkiem nieźle. Dlatego wykonuję pracę najbardziej przypominającą pracę kuriera. Pańska żona wyruszała w podróż po innych planetach? Znajdę ją i przekażę list od pana. A jeśli nie może wymyślić historii, by wrócić, stworzę ją dla niej. Pański partner w interesach mieszka na innej planecie? Mogę wystąpić w charakterze dostawcy. Przez Wrota nie można przenieść zbyt dużego ładunku, ale przecież nie handluje się wyłącznie złomem i polanami. Mogę dostarczyć dziesięć kilogramów rzadkiego lekarstwa z innej planety, mogę przewieźć przyprawy, schematy i rysunki nieznanych na Ziemi urządzeń… Tylko proszę nie namawiać mnie, bym przeniósł narkotyki. Po pierwsze, ludzie wchodzący przez Wrota są dokładnie sprawdzani, po drugie, z zasady jestem przeciwnikiem środków psychotropowych. Może mnie pan również poprosić o znalezienie zbiegłego dłużnika lub nieuczciwego partnera w interesach, ale wtedy zastanowię się, czy się tego podjąć. Nie jestem supermanem, ani najemnym mordercą. Nie mam ochoty ryzykować życia dla czyjejś zemsty.
– A jeśli ktoś złożyłby panu taką propozycję? – spytał Ernesto, który słuchał Martina bardzo uważnie.
– To propozycja? – upewnił się Martin.
– Pytanie.
– Nie umiem odpowiadać na takie pytania – odrzekł Martin z nutką rozczarowania w głosie. – Ale mogę dać panu numer telefonu. Odbierze człowiek, który odpowie w moim imieniu.
Ernesto Siemionowicz uśmiechnął się, nie ruszając się z miejsca.
– Proszę mi wierzyć, Martinie, nie mam zamiaru składać panu takich propozycji. To była tylko ciekawość. Znam pańskich „opiekunów” i wiem nawet, dlaczego pana kryją. Mógłbym spróbować przekonać tych ludzi, ale nie jest mi to do niczego potrzebne.
– W takim razie przejdźmy do rzeczy – rzekł Martin, znowu siadając w fotelu. Może z powodu wymyślnego imienia, ze względu na pewne niuanse zachowania, w każdym razie poranny gość przypadł mu do gustu. I bardzo nie chciałby wysłuchać zawoalowanej propozycji odnalezienia i zabicia zbiegłego z Ziemi dłużnika. Zresztą, wieloletnie doświadczenie podpowiadało Martinowi, że do podobnych banałów nie dojdzie. Z takimi propozycjami przychodzą zazwyczaj znacznie prostsi ludzie.
Ernesto wahał się. Głęboko pod spokojną ironią i wyraźną serdecznością tkwił niepokój i zdenerwowanie. Jakby miał w zanadrzu historię smutną i wstydliwą zarazem: o niewiernej żonie, która uciekła z najlepszym przyjacielem, o bezczelnym naciągaczu, któremu pozwolił się obedrzeć, o namiętności do młodziutkiej i głupiutkiej modelki, o potrzebie posiadania bardzo rzadkiego i szalenie drogiego afrodyzjaku z planety Hanaan.
Martin czekał uprzejmie, nie poganiając gościa i nie przejawiając zainteresowania. Solidni ludzie bardzo nie lubią prosić, a teraz. Ernesto Siemionowicz znalazł się w takiej sytuacji, że chcąc nie chcąc będzie musiał wystąpić w charakterze petenta. Zresztą, musiał być silnym człowiekiem, skoro nazwisko Połuszkin nie przeszkodziło mu w życiu. Inny po osiągnięciu pełnoletniości starałby się je zmienić, a Ernesto nosił dumnie swoje nazwisko, niczym sztandar nad oblężonym fortem.
– To wszystko jest okropnie banalne – powiedział w końcu Ernesto. – Pozwoli pan?
– Tak – rzekł Martin, patrząc jak gość wyjmuje papierośnicę i zapalniczkę-gilotynkę. – Dziękuję.
Cygaro wziął z przyjemnością, choć nie uważał się za amatora tytoniowej trucizny. Ale już lepiej zapalić raz na jakiś czas cygaro, niż truć się co pół godziny papierosowym dymem.
– Oryginalna hawana – rzucił mimochodem Ernesto. – Byłem niedawno na Kubie i przywiozłem… W Moskwie można dostać jedynie podróbki…
Martin pomyślał, że tę banalną kwestię wygłaszają zazwyczaj ludzie, którzy nie mają pojęcia o cygarach, nie umieją ich przechowywać i nie wiedzą, gdzie je kupić. Ale to cygaro rzeczywiście było wyśmienite – i Martin nic nie powiedział.
– Jak wspomniałem, wszystko jest szalenie banalne, Martinie. Mam siedemnastoletnią córkę. Głupi wiek, co by nie mówić. Dziewczyna ubzdurała sobie, żeby urządzić sobie tournee… Przeszła przez Wrota. Chciałbym, żeby ją pan odszukał i dostarczył do domu. Jak pan widzi, to wszystko bardzo proste.
– Szalenie – przyznał Martin. – I jakże banalne… Siedemnaście lat, mówi pan?
Ernesto skinął.
– Dawno opuściła Ziemię?
– Trzy dni temu.
Martin pokiwał. Trochę gorzej, niż gdyby zgłoszono się do niego natychmiast, ale jeszcze znośnie. Zresztą, przecież próbowano dotrzeć do niego już w sobotę… bez szczególnego nacisku.
– Muszę dowiedzieć się pewnych rzeczy, nim podejmę decyzję.
Ernesto nie protestował.
– Jakie ma pan stosunki z córką? – zapytał Martin.
– Dobre – odparł bez wahania Ernesto. – Owszem, zdarzają się sprzeczki… Ale, jak sam pan rozumie, mam z głowy cały szereg zwykłych życiowych problemów. Chcesz nowe szmatki – proszę bardzo. Chcesz przez całą noc słuchać muzyki – nikt ci słowa nie powie. Gdy budowano dom, zamówiłem porządną izolację akustyczną. Czas wolny, nauka – wszystko w normie.
– Rozumiem – przyznał Martin. – A normalne relacje rodzinne? Porozmawiać od serca, pojechać do nocnego klubu, zaprosić chłopaka na noc?
– Proszę mi wierzyć, jestem dobrym ojcem – powiedział z lekką dumą Ernesto. – Pogadam, wypuszczę, pozwolę. Podyskutuję, doradzę, ale jeśli nie uda mi się przeforsować mojego zdania – pogodzę się.
– Wspaniale – rzekł Martin ze zrozumiałym niedowierzaniem. – A jaki jest stosunek córki do pańskich interesów?
– Prowadzę absolutnie legalny interes – powiedział Ernesto nie bez dumy. – Każdy poważny biznes to bagno, ale nie mam nic do ukrycia. Nie jestem bandytą handlującym narkotykami i utrzymującym nielegalne kasyna. Córka nie musi się za mnie wstydzić, jeśli o to panu chodzi.
– Czy spytała pana o radę, nim wyruszyła w podróż?
– Nie – odparł Ernesto.
– Nie wydaje się to panu dziwne?
– Nie. Rozmawialiśmy o Wrotach, wyjaśniałem Irinie, że z usług kluczników należy korzystać ostrożnie, gdy zdobędzie się doświadczenie i wiarę we własne siły. Ira nie przyznała mi racji. Lubi podróżować, a co może być lepsze niż droga przez Wrota? Szczerze mówiąc, Martinie, nie wykluczam, że za dwa, trzy dni Ira wróci sama. Ale nie chcę ryzykować.
– Będę musiał obejrzeć jej pokój, jej rzeczy osobiste – powiedział Martin.
Ernesto sposępniał, ale skinął głową.
– Opłata?
– Proszę podać sumę – odparł lekko Ernesto. – Znam pańskie stawki, nie przerażają mnie.