Martin przejrzał wszystkie czasopisma, które znalazł w pokoju Iry. Obejrzał wszystkie kasety, ze szczególnym uwzględnieniem tych o Wrotach i klucznikach. Złamał hasło w jej komputerze (co nie zajęło mu zbyt dużo czasu) i uważnie przejrzał e-maile, logi, naiwne wiersze i ulubione strony w Internecie. Dowiedział się mnóstwa interesujących rzeczy, włączając naturalne w tym wieku zainteresowanie seksem i dość nieoczekiwane zamiłowanie do piłki nożnej. Znalazł w najbanalniejszym miejscu – pod materacem – dziewczęcy pamiętnik, zamknięty na mały zameczek, który skapitulował przed scyzorykiem. Pamiętnik wypełniały plotki, szkice pięknych sukien, wspomnienia o pocałunkach i namiętnych zauroczeniach, długie rozmyślania o sensie życia i losach ludzkości. Każdy z takich monologów dobitnie świadczył, jaki film obejrzała, czy jaką książkę czytała ostatnio Ira.
Zupełnie normalna, sympatyczna siedemnastoletnia dziewczyna.
I żadnych aluzji, dlaczego weszła we Wrota i dokąd wyruszyła.
Martin patrzył na ekran i nie widział planety.
Rudowłosa dziewczynka z zielonymi oczami. Z zamożnej rodziny. Mądra z natury i głupia ze względu na wiek. Gdzie ją mogło zanieść?
Eldorado. Dio-dao…
Nie.
Planety, na które całymi tłumami napływali ludzie i nieludzie ze światów otwartych przez kluczników. Światy surowe i przestronne, otwarte na podbój i do nikogo nie należące, planety, gdzie można szukać złota, hodować pszenicę, postawić w lesie drewniany dom, albo zostać najprawdziwszym szeryfem. Planety, na które wyrywają się chłopcy od dwunastego roku życia wzwyż.
Nie.
Cała ta egzotyka w rodzaju macierzystych planet Obcych. Postawione przez kluczników warunki nie przewidywały żadnego ograniczenia swobody przemieszczania się… ale jest wiele sposobów odstraszania Obcych od własnej planety. Wysokie ceny na lokal i żywność, przeszkody w otrzymaniu wizy, zwykła przestępczość, na którą władze przymykają oczy…
Nie.
– Nie poszłaś na chybił trafił – powiedział Martin, patrząc na monitor. – Coś cię zaciekawiło…
Najwyraźniej coś przegapił. Jakiś drobny szczegół w charakterze dziewczynki, który sprawił, że weszła przez Wrota.
Seks? Religia? Problemy z prawem? Bez sensu. O żadnym seksie nie mogło być mowy, wiara w Boga na poziomie stwierdzenia: „Rzecz jasna istnieje pewien wyższy rozum”. Organa nie miały do Iriny żadnych pretensji.
Martin zamknął oczy, jeszcze raz przewijając w pamięci wszystkie otrzymane informacje. Irka na plaży, w panamie i z wiaderkiem, ta sama Irka przy pianinie, a tu Irka idzie do pierwszej klasy dobrego college’u.
Zatrzymał się. College. Czesne trzy i pół tysiąca rocznie. Nauka tańca, retoryki, psychologia, aikido… widelec trzymamy w lewej ręce, w nosku dłubiemy prawą…
Zaawansowana nauka języków obcych. Ira uczyła się angielskiego i francuskiego, potem do tego doszły jeszcze łacina i greka, a następnie niemiecki i hiszpański…
Przez ostatnie dwa lata Irka zajmowała się najgłupszym przedmiotem, jaki można było sobie wyobrazić. Uczyła się języka turystycznego. Po co uczyć się języka, który i tak włożą ci do świadomości podczas pierwszej podróży – drobny acz przyjemny prezent kluczników? Dla szpanu? Tylko dlatego, że masz ogromne zdolności językowe?
Ciepło. Bardzo ciepło.
Martin uśmiechnął się, zaczął sunąć kursorem w górę. Rondo… Karasan… Ioll… Jeżyki… Veno… Planety, na których jest wielu ludzi. Planety, na których jest wielu Obcych.
Biblioteka.
Bardzo popularna przez pierwsze dwa lata od przybycia kluczników. Planeta, na którą łapczywie rzuca się każda rasa obdarzona dostępem do Wrót. Świat, który nie jest nikomu potrzebny. Świat, który ma tylko jedne Wrota.
Naciskając enter, Martin nie miał już wątpliwości, że zgadł.
3
Stacja była standardowa – duży, piętrowy budynek zbudowany z kamiennych bloków oraz wieża-latarnia. Najlepsze świadectwo, że planeta nie posiada własnej cywilizacji – klucznicy nie zatroszczyli się o architektoniczne dopasowanie budowli.
Ale jeśli na planecie Topiel równie standardowa Stacja wydawała się pusta i porzucona, tutaj tętniło życie. Na korytarzach Martin natknął się na kilku Obcych – puszystych czworonogich z czujnym drapieżnym wzrokiem i wilczą mordą, a z górnego piętra dobiegał gwar wielu głosów, widocznie podróżni, odpoczywający w sali gościnnej, prowadzili jakąś dyskusję. Za plecami Martin złowił lekkie szuranie łap, albo obutych w coś miękkiego, albo amorficznych z natury, ale nie przejął się tym. Wiedział, że na Stacji żadna istota nie odważy się i nie zdoła wyrządzić nikomu krzywdy.
Ale mimo wszystko drażniło go to otwarte śledzenie.
Wyszedł na drewnianą werandę i znalazł tam dwóch kluczników. Jeden, starszy, o siwoburym futrze, palił fajkę, opierając się o poręcz i kontemplując krajobraz. Drugi siedział przy stoliku z zastawą do herbaty i uważnie słuchał Obcego – wysokiego, barczystego humanoida o spłaszczonej głowie i potężnych, szponiastych łapach. Z ubrania Obcy miał na sobie tylko pasek jaskrawo niebieskiego materiału na biodrach. Wchodzącemu Martinowi humanoid rzucił podejrzliwe spojrzenie i kontynuował opowieść potężnym głosem:
– I ruszyłem ukwieconymi polanami, zrywając jeden kwiat po drugim, ale nie było wśród nich różowych płatków życzeń… Postanowiłem wtedy wrócić do ukochanej i pójść po swoich śladach, ale trawy zamknęły się i splątały moją drogę… Słońce weszło w antyfazę i czarne światło zalało świat… Wołałem, ale odpowiedzią była tylko cisza…
Martin z wysiłkiem uśmiechnął się do kluczników i poszedł w stronę schodów. Od Obcego płynął ostry, korzenny zapach – niepokojący i nieprzyjemny. Kolorowe rozbłyski latarni kładły się na kamiennym placu przed Stacją nerwowym stroboskopem, przebijając nawet światło południowego słońca.
– Smutno tu i samotnie, wędrowcze… – powiedział klucznik za jego plecami. – Słyszałem takie historie już wiele razy…
– Drwisz sobie ze mnie, kluczniku! – ryknął Obcy. – Opowiedziałem ci historię mojego wygnania!
– Słyszałem takie historie wiele razy… – powtórzył ze smutkiem klucznik. – Smutno tu i…
Świst przecinanego powietrza zmusił Martina do pochylenia się i odskoczenia do poręczy, do nóg palącego fajkę klucznika. Ciężkie uderzenie, trzask drewna, brzęk tłuczonych naczyń… Martin podniósł oczy – klucznik czyścił fajkę.
Martin odwrócił się.
Stół był rozcięty na pół, porcelanowe filiżanki leżały na podłodze. Młody klucznik ze smutkiem spoglądał na to rumowisko.
Zapalczywego Obcego już nie było.
– Nie ma się czego bać – odezwał się amator fajki do Martina. – Na terenie Stacji nikt nie może nikomu wyrządzić krzywdy.
– Przyzwyczajenie – wyjaśnił Martin, wstając. – Do widzenia.
Korzenny zapach Obcego nadal wisiał w powietrzu. Przechodząc obok rozwalonego stołu Martin wstrzymał oddech. Latarnia nad jego głową słała w przestrzeń fale kolorowego światła.
Martin wyszedł na plac.
Stacja została zbudowana na okrągłej kamiennej wysepce o średnicy pół kilometra. Nie rosły tu żadne rośliny, szary chropowaty kamień bardziej przypominał beton niż naturalne podłoże. We wszystkie strony od kamiennej wysepki rozchodziły się wąskie kanały. Połączone ze sobą ciekami, wiły się i tworzyły zatoki, pokrywając cały świat aż po horyzont – i jeszcze dalej. Cała planeta była tylko kamieniem i wodą, martwą karykaturą Wenecji. Wysepka, na której stał Martin, stanowiła największy fragment lądu na Bibliotece. Najmniejsza wysepka miała dwadzieścia centymetrów na dwadzieścia centymetrów, zaś generalnie rozmiary wahały się od pięciu do dwustu metrów kwadratowych. Na każdej wysepce stały obeliski, oszlifowane kamienne słupy grubości ręki i wysokości półtora metra. Czasami stał tylko jeden słup. Czasem setki. Na każdym obelisku wyryto jedną jedyną literę. Liter było w sumie sześćdziesiąt dwie, ale nie wykluczano wariantu, że w skład alfabetu wchodziły również znaki przestankowe i cyfry.