Выбрать главу

Martin stał, oglądając niekończący się las kamiennych fallusów. Nigdy nie był na Bibliotece, ale niegdyś przeczytał wiele artykułów na temat tej dziwnej planety. Na pierwszy rzut oka była pełna tego uroku, który wiele osób widzi w ruinach i cmentarzach. Czyste, świeże, ale martwe powietrze. Cicho szemrząca w kanałach woda. Gdzieniegdzie na wyspach widać oznaki życia. Unosiły się lekkie opary, pomiędzy slupami naciągnięto namioty i plandeki.

Martina przeszył dreszcz – nie z zimna, bo było raczej ciepło, lecz od czającego się w obeliskach mroku. Nigdy nie mógł zrozumieć, co takiego ludzie widzą w ruinach. Martin otworzył futerał z karabinem, szybko złożył broń, odbezpieczył i poszedł w stronę brzegu, tam, gdzie przez kanał przerzucono kamienny mostek – utworzony z trzech bezceremonialnie przewróconych słupów.

I wtedy zobaczył, że z naprzeciwka idzie trzech aborygenów. Człowiek i dwóch Obcych – geddar i nie znana Martinowi fokokształtna istota, pełznąca brzegiem kanału z opuszczoną do wody płetwą. Wytężając wzrok, Martin zauważył jeszcze jednego fokoida, płynącego pod wodą.

– Pokój wam – zwrócił się Martin do tego swoistego komitetu powitalnego, zatrzymując się przed mostkiem, ale nie wypuszczając karabinu z rąk.

Geddar i człowiek popatrzyli na siebie. Chyba to właśnie oni byli tu najważniejsi – chociaż możliwe, że tę myśl nasuwał miecz geddara i śrutówka człowieka. Geddar skrzyżował ręce na piersi – poza oczekiwania, z której najwygodniej wyciągnąć miecz.

– I tobie pokój – rzekł człowiek, chudy, ale nie wycieńczony. Europejczyk, mniej więcej czterdziestoletni, miał na sobie znoszone, ale czyste ubranie – generalnie sprawiał wrażenie zadbanego. – Reprezentujemy administrację Biblioteki.

Martin skinął głową. Wiedział, że na Bibliotece nie ma rządu z prawdziwego zdarzenia – planeta nie sprzyjała organizacji życia społecznego. Ale coś na kształt władz pojawia się w każdym miejscu, gdzie zbiorą się więcej niż dwie istoty rozumne.

– Jak długo zamierza pan przebywać na Bibliotece? – odezwał się znowu człowiek.

– Tyle, ile będzie trzeba.

Mężczyzna uśmiechnął się. Martin pomyślał, że przedstawiciel administracji miałby wiele opowieści dla kluczników.

– Przestrzegamy tu pewnych zasad – mówił dalej człowiek. – Niezwykle prostych. Żadnej przemocy. Molestowanie seksualne również jest niedopuszczalne. Kradzież karzemy śmiercią. Wskazane byłoby przekazanie na fundusz społeczny części posiadanych przez pana rzeczy.

– Bóg nakazał się dzielić – przyznał Martin. Zrzucił jeden pasek plecaka, przełożył karabin do wolnej ręki i zdjął plecak. Rozwiązał go, wyjął sporą paczkę i przerzucił przez kanał do nóg geddara.

Przedstawiciele władz przyglądali mu się z zainteresowaniem.

– Koncentraty spożywcze, materiał, igły i nici, lekarstwa, tabletka suchego paliwa, bateria słoneczna, trzy ostatnie numery „Przeglądu dla podróżników” – wyliczał Martin. – Dokładnie połowa mojego wyposażenia.

Przedstawiciel administracji i geddar znowu wymienili spojrzenia. Martin z przyjemnością zobaczył na twarzy mężczyzny uśmiech. Geddar opuścił ręce. Istota przypominająca fokę wydała cichy, gruchający dźwięk, odwróciła się i delikatnie ześliznęła do kanału.

– Cieszę się, że mogę powitać doświadczonego podróżnika – rzekł mężczyzna. Wszedł na mostek i podał Martinowi rękę. – Dawid.

– Martin.

Geddar tylko skinął głową. Żeby skłonić geddara do wyjawienia swojego imienia, nie wystarczy nikły cień podziwu czy sympatii.

– Czy na Ziemi wydarzyło się coś interesującego? – zapytał niemal od razu Dawid.

Martin pokręcił głową.

– Dzięki za „Przegląd” – rzucił Dawid. – Niewiele osób wpada na to, żeby wziąć ze sobą gazety. Kim pan jest, Martinie?

– Sądzę, że można mnie nazwać adwokatem – uśmiechnął się Martin. – Albo listonoszem.

– Albo detektywem – dodał w zadumie Dawid. – Wie pan, że o panu słyszałem?

Martin pokręcił głową.

– Przypuszczam, że się pan myli.

Dawid uśmiechnął się:

– Być może. Ale radziłbym panu nie tracić czujności. Ja i mój przyjaciel – skinął w stronę geddara i Martin spiął się – znajdujemy się tutaj z własnej woli. Jeśli zechcemy, wrócimy. Ale wielu ugrzęzło tu na dobre. Jeśli rozejdzie się plotka, że na planecie pojawił się Piechur… – Dawid znacząco zawiesił głos, ale Martin nie zareagował. Szczerze mówiąc, bardziej interesował go ten geddar, który pozwalał, by człowiek określał go mianem „przyjaciela”. Tych dwóch łączyło coś poważnego…

– Jak mogę panu pomóc, Martinie? – zapytał Dawid.

– Szukam dziewczyny, która przybyła na Bibliotekę trzy dni temu – wyjaśnił Martin. – Ma siedemnaście lat. Sympatyczna, rudowłosa, mniej więcej mojego wzrostu…

Dawid skinął głową, nie słuchając do końca.

– Tak, pamiętam. Od kogoś innego zażądałbym opłaty za informacje – życie nie jest tu łatwe, zasoby są ograniczone. Ale pan jest solidnym człowiekiem i podoba mi się pan. Dziewczyna poszła na zachód – wskazał ręką kierunek.

– Co tam jest? – spytał Martin.

– Jedno z trzech osiedli, gdzie mieszkają uczeni. – Dawid prychnął. – Może zabrzmi to śmiesznie, ale na ludność Biblioteki składają się prawie wyłącznie idioci, pragnący odkryć tajemnicę planety. Największe osiedle znajduje się tu, przy Stacji. Nazywamy je po prostu Stolicą. Mieszkają tu siedemset trzydzieści dwie istoty rozumne. Stu czternastu ludzi, trzydziestu dwóch geddarów oraz Obcy.

Martin znowu zauważył zdumiewający fakt – Dawid podkreślił alians między ludźmi i geddarami.

– Drugie osiedle, Centrum, mieści się na północy, i zamieszkuje je około dwustu istot rozumnych – kontynuował Dawid. – Jesteśmy z nimi w jak najlepszych stosunkach. Ale dziewczyna poszła do najmniejszego osiedla, Enigmy, położonej dokładnie na zachód od nas. Ludność Enigmy wynosi około stu ludzi.

Zrobił przerwę i dodał:

– Właśnie ludzi. Obcy nie są tam mile widziani. Nie podoba nam się to, ale nie chcemy konfliktu.

Martin skinął głową. Wiedział o istnieniu trzech osiedli na Bibliotece, ale rozkład sił politycznych był mu nie znany.

– Pozostała część planety jest niezamieszkana?

Dawid wzruszył ramionami.

– Tego bym nie powiedział. Są ludzie, którzy pragną odosobnienia, są szaleńcy i samotnicy… osiedlają się w pobliżu, ale prawie się z nami nie kontaktują. Żadnych band czy samotnych strzelców tu nie ma – bo chyba to interesuje pana najbardziej?

– Owszem – przyznał Martin.

– W zasadzie jest tutaj bezpiecznie – powiedział Dawid. – Jedyne formy życia na planecie to występujące w kanałach ryby, wodorosty i stworzenia przypominające raki. Żadna forma życia nie jest jadowita czy agresywna, wszystkie nadają się do spożycia… o walorach smakowych rozprawiać nie będziemy. Czasem, raz na trzy miesiące, ktoś znika bez śladu, ale jestem skłonny złożyć to na karb nieszczęśliwych wypadków. Kanały są wystarczająco głębokie, żeby utonąć, a miejscowe raki zjedzą ciało człowieka z równą przyjemnością, z jaką pan zjadłby raka.

– Jeszcze coś interesującego?

Dawid uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Jak sądzę, nasze badania naukowe i dysputy raczej pana nie intrygują, mam rację? Występująca na tej planecie rasa była bardziej starożytna od samych kluczników, ale pozostały po niej jedynie kanały, wysepki i obeliski. Co kilka dni ktoś ogłasza, że rozszyfrował starożytny język i za każdym razem okazuje się, że to pomyłka. Ale mimo to nie tracimy nadziei.