Выбрать главу

Gniew.

Jennie Marston rzadko doświadczała tego uczucia. Och, świetnie znała wyrzuty sumienia, lęk i popłoch, umiała cierpliwie czekać, aż minie ból.

Albo czekać, aż ból nadejdzie.

Lecz teraz ogarnął ją gniew. Drżały jej ręce, oddech stał się szybki. I nagle, choć wściekłość nie ustąpiła, Jennie uświadomiła sobie, że jest zupełnie spokojna. Podobnie jak przy robieniu karmelu – po długim gotowaniu cukier zaczynał niebezpiecznie bulgotać (trzeba było uważać, bo potrafił przywrzeć do skóry jak płonący klej). A gdy wylało się go na marmurową płytkę, stygł, zmieniając się w kruchą taflę.

Taki właśnie gniew czuła w sobie Jennie. Zimny.

Twardy…

Z zaciśniętymi zębami i mocno bijącym sercem poszła do łazienki wziąć prysznic. Usiadła przy tandetnym stoliku przed lustrem i nałożyła makijaż. Malowała się prawie pół godziny. Potem obejrzała się w lustrze. Spodobało się jej to, co zobaczyła.

Anielskie pieśni…

Jeszcze raz wróciła myślą do czwartku, gdy oboje stali przy fordzie focusie. Jennie z płaczem tuliła się do Daniela.

– Będę bardzo tęskniła, ukochany – mówiła.

Daniel ściszył głos.

– Posłuchaj, najdroższa. Muszę jeszcze coś załatwić, żebyśmy byli bezpieczni na naszej górze. Ale musisz zrobić dla mnie jedną rzecz.

– Co, Danielu?

– Pamiętasz tamten wieczór na plaży? Kiedy chciałem, żebyś mi po mogła? Z tamtą kobietą w bagażniku?

Skinęła głową.

– Chcesz… chcesz, żebym znowu pomogła ci zrobić coś takiego?

Utkwił w niej błękitne oczy.

– Nie chcę, żebyś pomagała. Chcę, żebyś zrobiła to sama.

– Ja?

Przysunął się bliżej, zaglądając jej w oczy.

– Tak. Jeżeli tego nie zrobisz, nigdy nie będziemy mieć spokoju, ni gdy nie będziemy razem.

Wolno pokiwała głową. Daniel dał jej pistolet zabrany zastępcy szeryfa pilnującemu domu Jamesa Reynoldsa. Pokazał jej, jak się obchodzić z bronią. Jennie zdziwiła się, że to takie proste.

Czując w sobie gniew, łamliwy i kruchy jak twardy kawał karmelu, Jennie podeszła do łóżka i wysypała na nie zawartość torby na zakupy, której używała jako torebki: pistolet, połowę pieniędzy, jakie jej zostały, kilka rzeczy osobistych i jeszcze jedną rzecz, którą dostała od Daniela; kartkę. Rozłożyła ją i spojrzała na to, co zapisał: nazwiska Kathryn Dance, Stuart i Edie Dance oraz kilka adresów.

Usłyszała głos ukochanego, który wsunął broń do torby i podał jej, mówiąc:

– Bądź cierpliwa, najdroższa. Nie spiesz się. Jak brzmi najważniej sza rzecz, jakiej cię nauczyłem?

– Nie tracić kontroli – wyrecytowała.

– Masz u mnie celujący, najdroższa.

I pocałował ją po raz ostatni.

Rozdział 62

Dance wyszła z biura i pojechała do Point Lobos Inn, aby załatwić przeniesienie rachunku z karty kredytowej Kellogga na konto CBI.

Charles Overby oczywiście nie był zachwycony tym wydatkiem, lecz zachodził zasadniczy konflikt interesów w sytuacji, w której oskarżony o przestępstwo pokrywał koszty pomocy udzielonej instytucji, która właśnie go aresztowała. Tak więc Overby musiał się zgodzić zapłacić za domek. Godna podziwu postawa w sprawie oskarżenia Kellogga nie miała jednak wpływu na inne aspekty jego osobowości. Głośno utyskiwał na wysokość rachunku. (Cabernet Jordan? Kto to pił? I to dwie butelki?).

Dance nie mówiła mu, że zaproponowała Samancie, by została w hotelu jeszcze kilka dni.

W drodze słuchała celtyckiej grupy Altan. Właśnie śpiewali „Green Grow the Rushes O”. Melodia była przejmująca, stosownie do okoliczności, bowiem Dance zmierzała do miejsca, gdzie zginęli ludzie.

Zastanawiała się nad wyjazdem do południowej Kalifornii w przyszły weekend, z dziećmi i psami. Zamierzała nagrać meksykański zespół niedaleko Ojai. Muzycy byli fanami jej strony internetowej i wysłali Martine kilka plików MP3 ze swoimi utworami. Dance chciała zdobyć nagrania na żywo. Te rytmy ją fascynowały. Nie mogła się doczekać planowanej wyprawy.

Na drogach nie było tłoku; wróciła brzydka pogoda. Dance widziała za sobą tylko jeden samochód, niebieski sedan, który jechał za nią przez kilometr.

Skręciła z drogi, kierując się do Point Lobos Inn. Zerknęła na telefon. Ze smutkiem przekonała się, że wciąż nie ma wiadomości od O’Neila. Dance mogła do niego zadzwonić pod pretekstem jakiegoś szczegółu sprawy i natychmiast by oddzwonił. Nie chciała jednak tego robić. Poza tym chyba lepiej utrzymać pewien dystans. Kiedy człowiek przyjaźni się z żonatym mężczyzną, może łatwo przekroczyć subtelną granicę.

Wjechała na podjazd i zatrzymała samochód, słuchając końcówki elegijnej pieśni. Przypomniała sobie pogrzeb męża.

Było logiczne, że Bill, pozostawiając w Pacific Grove żonę, dwoje dzieci i dom, powinien być pochowany w okolicy. Jednak jego uparta matka chciała, by pochowano go w San Francisco, mieście, z którego uciekł w wieku osiemnastu lat i dokąd przyjeżdżał tylko w święta, i to nie wszystkie. W rozmowach o miejscu ostatniego spoczynku syna pani Swenson była bardzo nieustępliwa.

Dance postawiła na swoim, choć przykro jej było patrzeć na łzy teściowej i przez kilka następnych lat płaciła za swoje zwycięstwo. Bill leżał na zboczu wzgórza, skąd roztaczał się widok na piękne drzewa, Ocean Spokojny i kawałeczek pola golfowego w Pebble Beach – za takie miejsce tysiące golfistów byłoby gotowych słono zapłacić. Przypomniała sobie, że choć żadne z nich nie grało, zamierzali kiedyś wziąć parę lekcji.

– Może na emeryturze – powiedział wtedy Bill.

– Emeryturze. Przypomnij mi, co to jest?

Weszła do recepcji Point Lobos Inn i zajęła się papierkami.

– Mieliśmy już parę telefonów – poinformowała ją recepcjonistka. – Dziennikarze chcą zrobić zdjęcia domku. I ktoś zamierza organizować wycieczki do miejsca, gdzie zastrzelono Pella. To jakieś chore.

Owszem. Morton Walker na pewno by tego nie pochwalił; być może pozbawionemu taktu przedsiębiorcy zostanie poświęcony przypis w „Śpiącej laleczce”.

Wracając do samochodu, Dance kątem oka zauważyła kobietę wpatrzoną w mgłę unoszącą się nad oceanem; jej kurtka łopotała na wietrze. Po chwili kobieta odwróciła się i podążyła w tę samą stronę co agentka, idąc w pewnej odległości od niej i w tym samym tempie.