Выбрать главу

Podszedł do niego strażnik i zapytał, czy widział coś podejrzanego.

Dziwne pytanie, pomyślał Walker. Brzmi jak kwestia ze starego serialu.

Tylko fakty, proszę pani…

– Nie – odrzekł.

Nic podejrzanego dla mnie, dodał w myśli. Ale może nie mnie powinniście pytać.

Czując dobiegający jego nozdrzy okropny zapach – spalonego ciała i włosów – znów zareagował niestosownym śmiechem.

Zastanawiając się nad tym – a myśl tę podsunął mu Daniel Pell – uświadomił sobie, że często chichocze, w sytuacjach, w których większość ludzi uznaje takie zachowanie za niewłaściwe, a czasem wręcz niesmaczne. Tak jak teraz, kiedy patrzył na masakrę. Jednak on już nieraz widział brutalnie uśmierconego człowieka, widział obrazy, które dla wielu osób byłyby odrażające.

Obrazy, które często u Mortona Walkera wywoływały śmiech.

Prawdopodobnie był to mechanizm obronny. Sposób na to, by przemoc – z którą był doskonale obeznany – nie wżarła się w jego duszę, choć Walker zaczynał się zastanawiać, czy aby chichot nie jest oznaką, że już do tego doszło.

Po chwili jeden z funkcjonariuszy ogłosił, że niedługo ludzie będą mogli wrócić do sądu.

Walker podciągnął spodnie, poprawił na ramieniu torbę z aparatem i rozejrzał się w tłumie. Dostrzegł wysokiego, młodego Latynosa w garniturze, wyglądającego na gliniarza w cywilu. Mężczyzna rozmawiał ze starszą kobietą, która nosiła identyfikator członka ławy przysięgłych. Stali trochę z boku, z dala od innych osób.

Świetnie.

Walker otaksował detektywa. Właśnie takiego szukał – młodego, naiwnego i ufnego. Wolnym krokiem ruszył w jego stronę.

Był coraz bliżej.

Policjant ruszył szukać następnych świadków, nie zauważywszy Walkera.

Gdy Walker był już trzy metry od niego, zarzucił pasek aparatu na szyję, otworzył torbę i sięgnął do środka.

Półtora metra.

Podszedł jeszcze trochę.

I nagle czyjaś silna dłoń zacisnęła się na jego ramieniu. Walker poczuł, jak serce staje mu w gardle.

– Proszę trzymać ręce tak, żebym je widział, co pan na to? – Mężczyzna był niewysoki i ruchliwy. Z legitymacji zawieszonej na jego szyi Wal ker zorientował się, że to funkcjonariusz Biura Śledczego Kalifornii.

– Zaraz, o co…

– Cii – syknął funkcjonariusz o rudych, kędzierzawych włosach. – Ręce? Pamięta pan, gdzie mają być? Chcę je dobrze widzieć… Hej, Rey!

Podszedł do nich Latynos. On także miał legitymację CBI. Zmierzył Walkera wzrokiem od stóp do głów. Obaj agenci zaprowadzili go w kierunku bocznej ściany sądu, przyciągając liczne spojrzenia.

– Niech pan posłucha, nie wiem…

– Cii – odpowiedział znów krępy agent.

Latynos dokładnie go zrewidował, po czym skinął głową. Zdjął przepustkę prasową z piersi Walkera, pokazując ją drugiemu funkcjonariuszowi.

– Hm – rzekł. – Trochę nieaktualna, nie sądzi pan?

– Formalnie rzecz biorąc tak, ale…

– Nieaktualna od czterech lat – zauważył Latynos.

– Ładnie mi formalnie – powiedział jego partner.

– Pewnie wziąłem nie tę co trzeba. Jestem dziennikarzem od…

– Czyli jeżeli zadzwonimy do tej gazety, potwierdzą nam, że jest pan jej pracownikiem?

Jeżeli to zrobią, dodzwonią się pod niedziałający numer.

– Panowie, mogę wszystko wytłumaczyć.

Niższy agent zmarszczył brwi.

– Wie pan co, rzeczywiście powinien nam pan coś wytłumaczyć. Właśnie rozmawiałem z jednym z dozorców, który mi powiedział, że dzisiaj o ósmej trzydzieści był tu jakiś człowiek o rysopisie odpowiadają cym pańskiemu. O tej godzinie nie kręcili się tu żadni dziennikarze. A dlaczego? Bo jeszcze nie doszło do ucieczki… Zjawia się pan na miejscu jeszcze przed zdarzeniem. Ma pan… jak oni to nazywają, Rey?

– Newsa?

– Tak, ma pan newsa z pierwszej ręki. Dlatego zanim zacznie się pan tłumaczyć, proszę się grzecznie odwrócić i założyć ręce do tyłu.

W sali konferencyjnej na pierwszym piętrze TJ wręczył Dance rzeczy znalezione u Mortona Walkera.

Nie było broni, żadnego lontu, żadnych map budynku sądowego ani planów dróg ucieczki.

Tylko pieniądze, portfel, aparat fotograficzny, magnetofon i gruby notes. Oraz trzy książki – reportaże kryminalne z nazwiskiem Walkera na okładce oraz jego zdjęciem na ostatniej stronie (na którym miał znacznie mniej lat i znacznie więcej włosów).

– To „Paperback Writer” [1] – zaśpiewał TJ, nie oddając zbyt wiernie melodii Beatlesów.

W nocie biograficznej przedstawiono Walkera jako byłego korespondenta wojennego i autora kronik kryminalnych, który obecnie pisze o zbrodni. „Mieszka w Scottsdale w stanie Arizona, jest autorem trzynastu książek dokumentalnych. Twierdzi, że poza pisaniem zajmuje się także włóczęgą, wędrowaniem i gawędziarstwem”.

– To pana nie ratuje – oznajmiła ostro Dance. – Co pan tu robi? I po co był pan w sądzie przed wybuchem pożaru?

– Nie zamierzałem pisać o ucieczce. Chciałem przeprowadzić kilka wywiadów.

– Z Pellem? – odezwał się O’Neil. – Żadnych nie udziela.

– Nie, nie z Pellem. Z rodziną Roberta Herrona. Słyszałem, że mieli przyjechać na zeznania przed wielką ławą przysięgłych.

– A ta podrobiona przepustka prasowa?

– Fakt, od czterech lat nie jestem etatowym pracownikiem żadnej gazety ani czasopisma. Zająłem się wyłącznie pisaniem książek. Ale bez legitymacji prasowej nigdzie nie można się dostać. Nikt nie patrzy na datę.

– Prawie nikt – poprawił go z uśmiechem TJ.

Dance przekartkowała jedną z książek. Był to reportaż o popełnionym przed kilku laty w Kalifornii morderstwie Laci Peterson. Chyba całkiem dobrze napisany.

TJ uniósł głowę znad laptopa.

– Ma czyste konto, szefowo. W każdym razie nie ma śladu, żeby miał coś za uszami. Zdjęcie z wydziału komunikacji też się zgadza.

– Piszę książkę. Wszystko jest absolutnie legalne. Można sprawdzić.

Podał im nazwisko wydawcy na Manhattanie. Kiedy Dance zadzwoniła, telefon odebrała kobieta, która natychmiast przyjęła postawę: „O nie, w co się znowu ten Morton wpakował?”. Ale potwierdziła, że podpisał kontrakt na książkę o Pellu.

вернуться

[1] „Paperback Writer” (autor tanich książek) tytuł i refren piosenki Beatlesów (przyp. tłum.).