– Wobec tego skąd wiedział o dowodach w studni?
– Och, łatwo się domyślić. Ktoś ukradł mój młotek, zabił nim Herrona i podrzucił go, żeby mnie wplątać w tę robotę. Zrobił to w rękawiczkach. Takich gumowych, jak noszą wszyscy w „Kryminalnych za gadkach Las Vegas”.
Ciągle opanowany. Żaden szczegół mowy ciała nie odbiegał od jego typowego zachowania. Pell posługiwał się jedynie emblematami – gestami powszechnie zastępującymi słowa, takimi jak wzruszanie ramionami i wskazywanie palcem. Nie dostrzegła adaptatorów, które sygnalizują stres, ani wskaźników emocji – zachowań ujawniających stany uczuciowe.
– Ale gdyby morderca chciał to zrobić – zauważyła Dance – chyba od razu zadzwoniłby na policję i powiedział, gdzie jest młotek, prawda? Po co miałby czekać ponad dziesięć lat?
– Przypuszczam, że chciał być cwany. Lepiej było czekać na odpowiedni moment. A potem zastawić na mnie pułapkę.
– Dlaczego jednak prawdziwy morderca zawiadomił więźnia w Capitoli? Czemu nie zwrócił się bezpośrednio do policji?
Chwila wahania. I śmiech. W jego błękitnych oczach błysnęło podniecenie, które wydawało się autentyczne.
– Bo też jest w to zamieszana. Policja. Na pewno… Gliny wiedzą, że sprawa Herrona nie została rozwiązana i chcą zrzucić na kogoś winę. Dlaczego nie na mnie? Przecież już jestem w pudle. Idę o zakład, że to sami gliniarze podrzucili młotek.
– Zatrzymajmy się na tym. Mówi pan dwie różne rzeczy. Najpierw, że ktoś ukradł pana młotek, zanim Herron został zamordowany, zabił go i dopiero teraz, po tylu latach, postanowił pana wsypać. A druga wersja brzmi tak, że to policja zdobyła pański młotek już po morderstwie Herrona i podrzuciła go w studni, żeby zrzucić winę na pana. Jedno przeczy drugiemu. Którą wersję pan wybiera?
– Hm. – Pell zastanawiał się przez kilka sekund. – No dobrze, drugą. Z policją. To zasadzka. Jestem pewien, że chcą mnie wrobić.
Spojrzała mu prosto w oczy – zieleń przeniknęła błękit. Życzliwie skinęła głową.
– Zastanówmy się nad tym. Po pierwsze, skąd policja miałaby wziąć ten młotek?
Pomyślał przez chwilę.
– Kiedy aresztowali mnie za tę sprawę w Carmel.
– Morderstwo Croytonów w dziewięćdziesiątym dziewiątym?
– Zgadza się. Wszystkie dowody zabrali z mojego domu w Seaside.
Dance zmarszczyła brwi.
– Wątpię. Dowodów za dobrze się pilnuje. Nie, wybrałabym bardziej wiarygodny scenariusz: sądzę, że młotek skradziono niedawno. Gdzie jeszcze ktoś mógłby znaleźć pański młotek? Ma pan w stanie jakąś nie ruchomość?
– Nie.
– A krewnych czy przyjaciół, którzy mogliby mieć pańskie narzędzia?
– Właściwie nie.
Nie była to jednoznaczna odpowiedź na proste pytanie; bardziej wykrętna niż „nie przypominam sobie”. Dance zauważyła, że przy słowie „krewnych” Pell położył na stole dłonie o długich i czystych paznokciach. Gest odbiegał od jego typowego zachowania. Niekoniecznie sygnalizował kłamstwo, lecz wyraźnie świadczył, że Pell przeżywa stres. Pytania wzbudziły w nim niepokój.
– Danielu, czy ma pan rodzinę w Kalifornii?
Po krótkim wahaniu, słusznie dochodząc do wniosku, że ma do czynienia z osobą, która prześwietli na wylot każdą uwagę, powiedział:
– Została tylko ciotka. Mieszka w Bakersfield.
– Nosi nazwisko Pell?
Kolejna pauza.
– Tak… Chyba ma pani rację, agentko Dance. Założę się, że policja szeryfa, kiedy nie udała jej się sprawa Herrona, wykradła młotek z jej domu i podrzuciła go do studni. To oni za tym stoją. Może z nimi pani porozmawia?
– No dobrze. Zastanówmy się nad portfelem. Skąd mógł się wziąć?… Mam myśl. A jeżeli to w ogóle nie jest portfel Roberta Herrona? Jeżeli ten zły gliniarz, o którym mówimy, po prostu kupił portfel, kazał wytłoczyć w skórze inicjały R. H., a potem razem z młotkiem ukrył go w studni? To się mogło zdarzyć w zeszłym miesiącu. Albo na wet w zeszłym tygodniu. Co pan o tym sądzi, Danielu?
Pell opuścił głowę – nie widziała jego oczu – i nie odpowiedział.
Wszystko toczyło się zgodnie z jej planem.
Dance zmusiła go, by wybrał bardziej wiarygodną wersję wydarzeń na dowód swojej niewinności, a następnie wykazała, że w ogóle nie jest wiarygodna. Żadna rozsądna ława przysięgłych nie uwierzyłaby w to, że policja sfabrykowała dowody i wykradła narzędzia z domu setki kilometrów od miejsca zbrodni. Pell zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Właśnie wpadał w potrzask.
Szach i mat…
Serce zabiło jej mocniej. Spodziewała się, że za chwilę usłyszy z jego ust propozycję ugody.
Ale się myliła.
Pell otworzył oczy i utkwił w niej nienawistne spojrzenie. Całym ciałem rzucił się w jej stronę i gdyby nie łańcuchy przykuwające go do metalowego krzesła, które było przyśrubowane do podłogi, zatopiłby zęby w jej szyi.
Odsunęła się raptownie, tłumiąc okrzyk zaskoczenia.
– Przeklęta dziwko! Och, już rozumiem. Ty też jesteś z nimi w zmowie! Jasne, jasne, trzeba wszystko zwalić na Daniela. Zawsze moja wina! Łatwy ze mnie cel. Przychodzisz porozmawiać ze mną jak z dobrym znajomym, zadajesz parę pytań. Chryste, jesteś taka sama jak cała reszta!
Poczuła, jak serce wali jej ze strachu. Szybko się jednak przekonała, że kajdanki są dobrze umocowane i Pell nie może jej dosięgnąć. Odwróciła się do lustra, za którym funkcjonariusz obsługujący kamerę z pewnością zerwał się na równe nogi, gotów przybiec na pomoc. Lekko pokręciła głową. Musiała zobaczyć, jak to się skończy.
Nieoczekiwanie atak wściekłości minął i Pell w mgnieniu oka odzyskał spokój. Odchylił się na krześle, odetchnął i znów przyjrzał się Dance.
– Ma pani trzydzieści kilka lat. Jest pani nawet trochę ładna. Wygląda mi pani na normalną, więc mogę dać głowę, że w pani życiu jest mężczyzna. Albo był. – Trzeci raz zerknął na pierścionek z perłą.
– Jeśli nie podoba się panu moja teoria, rozważmy inną. Zastanów my się, co się naprawdę stało z Robertem Herronem.
Jak gdyby w ogóle jej nie słysząc, ciągnął:
– I ma pani dzieci, prawda? Na pewno. Nie da się ukryć. Proszę mi coś o nich powiedzieć. Proszę mi opowiedzieć o swoich pociechach. Nie wielka różnica wieku, założę się, że nie są zbyt duże.
Jego słowa wytrąciły ją z równowagi i natychmiast pomyślała o Maggie i Wesie. Ale ze wszystkich sił starała się nie reagować. Przecież nie wie, że mam dzieci. Niemożliwe. A zachowuje się, jakby był tego pewien. Czyżby zauważył coś w moim zachowaniu? Coś, co mu powiedziało, że jestem matką?