Przyjrzyjmy się teraz tym grupom, po kolei.
Po pierwsze: Brytyjczycy. To oczywiste i w pełni zrozumiałe, że Wielka Brytania chce mieć w tej wojnie Stany Zjednoczone po swojej stronie. Anglia znalazła się w rozpaczliwym położeniu. Ma zbyt małą populację i zbyt słabą armię, by przypuścić inwazję na kontynent europejski i wygrać wypowiedzianą Niemcom wojnę.
Jej położenie geograficzne uniemożliwia zwycięstwo przy użyciu wyłącznie lotnictwa, choćbyśmy nie wiem ile posłali jej samolotów. Nawet gdyby Ameryka przystąpiła do wojny, jest rzeczą nieprawdopodobną, aby armie sojusznicze dokonały inwazji na Europę i zwyciężyły mocarstwa Osi. Jedno jest za to pewne. Jeśli Anglia zdoła wciągnąć nasz kraj w wojnę, będzie mogła przerzucić na nasze barki znaczną część odpowiedzialności za przebieg kampanii i jej koszty.
Jak wszyscy Państwo wiedzą, nie doczekaliśmy się jeszcze spłaty długów po poprzedniej europejskiej wojnie; a jeśli w przyszłości nie będziemy ostrożniejsi, niż byliśmy w przeszłości, zostaniemy z niewypłacalnymi dłużnikami także po obecnym konflikcie. Gdyby nie nadzieja Anglii, że uda jej się obciążyć nas zarówno finansową, jak i militarną odpowiedzialnością za wojnę, sądzę, że już wiele miesięcy temu wynegocjowałaby pokój w Europie i na pewno lepiej by na tym wyszła.
Anglia dokłada i dokładać będzie wszelkich starań, aby nas wciągnąć w tę wojnę. Wiemy, że podczas poprzedniej wojny wydała w naszym kraju wielkie sumy pieniędzy, by pozyskać nasze zaangażowanie. Anglicy napisali parę książek o przebiegłości tych zabiegów.
Wiemy, że i podczas tej wojny Anglia wydaje wielkie sumy pieniędzy na propagandę w Ameryce. Gdybyśmy byli Anglikami, postępowalibyśmy tak samo. Ale naszym interesem jest przede wszystkim Ameryka i jako Amerykanie musimy mieć świadomość wysiłków, jakie czynią [rzecznicy] brytyjskiego interesu, aby nas wciągnąć w swoją wojnę.
Drugą z wymienionych przeze mnie najważniejszych grup stanowią Żydzi.
Nietrudno zrozumieć, dlaczego Żydzi pragną obalenia nazistowskich Niemiec. Prześladowania, jakich zaznali w Niemczech, uczyniłyby zajadłych wrogów z każdej rasy.
Nikt, kto zna poczucie ludzkiej godności, nie może pochwalać prześladowań rasy żydowskiej w Niemczech. Ale też nikt uczciwy i obdarzony wyobraźnią nie może patrzeć na żydowską politykę prowojenną dziś, w tym kraju, nie dostrzegając związanych z nią niebezpieczeństw zarówno dla nas, jak i dla samych Żydów. Zamiast agitować za wojną, ugrupowania żydowskie w naszym kraju powinny przeciwstawiać się wojnie na wszelkie możliwe sposoby, gdyż ich członkowie znajdą się wśród pierwszych, którzy odczują konsekwencje wojny.
Tolerancja to cnota bazująca na pokoju i sile. Historia dowodzi, że nie potrafi się ona oprzeć wojnie i zniszczeniu. Nieliczni dalekowzroczni Żydzi rozumieją to i zajmują stanowisko przeciwne interwencji. Większość jednak nie przejrzała jeszcze na oczy.
Największym zagrożeniem ze strony Żydów są dla naszego kraju ich rozległe prawa własności i wpływy w naszym przemyśle filmowym, w naszej prasie, w naszym radio i w naszym rządzie.
Nie atakuję tutaj ani narodu żydowskiego, ani brytyjskiego. Obie te rasy podziwiam. Twierdzę jedynie, że przywódcy zarówno rasy brytyjskiej, jak i żydowskiej, z przyczyn, które są tyleż zrozumiałe z ich punktu widzenia, ile niepożądane z naszego, z przyczyn, które nie są amerykańskie, pragną zaangażować nas w tę wojnę.
Nie możemy ich winić za dbałość o to, co uważają za własne interesy, lecz musimy zarazem pilnować swoich. Nie możemy pozwolić, aby naturalne emocje i uprzedzenia innych nacji przywiodły nasz kraj do zguby.
Administracja Roosevelta to trzecia potężna grupa sterująca tym krajem w kierunku wojny. Jej członkowie wykorzystali stan wyjątkowy, aby uzyskać trzecią kadencję prezydencką, po raz pierwszy w historii Ameryki. Wykorzystali wojnę, aby dodać niezliczone miliardy do długu, który już był najwyższy z dotychczasowych. A ostatnio wykorzystali wojnę dla usprawiedliwienia ograniczeń władzy Kongresu i przyjęcia metod dyktatorskich przez prezydenta i jego nominałów.
Władza administracji Roosevelta bazuje na podtrzymywaniu stanu wyjątkowego. Prestiż administracji Roosevelta bazuje na sukcesie Wielkiej Brytanii, z którą prezydent związał swoją przyszłość polityczną w czasie, gdy większość ludzi uważała, że Anglia i Francja z łatwością wygrają tę wojnę. Niebezpieczeństwo administracji Roosevelta leży w jej podstępnym działaniu. Obiecując nam pokój, jej członkowie prowadzili nas ku wojnie, nie bacząc na platformę [ideową], na mocy której zostali wybrani.
Wyszczególniając te trzy grupy jako głównych agitatorów wojennych, brałem pod uwagę tylko te, których poparcie ma zasadnicze znaczenie dla stronnictwa prowojennego. Jeśli którakolwiek z tych trzech grup – czy to Brytyjczycy, czy Żydzi, czy administracja – przestanie agitować na rzecz wojny, niebezpieczeństwo naszego zaangażowania będzie, moim zdaniem, znikome.
Nie sądzę, aby którekolwiek dwie z nich miały wystarczającą siłę do wciągnięcia naszego kraju w wojnę bez poparcia trzeciej. A wobec tych trzech grup, jak już wspomniałem, wszystkie inne ugrupowania prowo-jenne mają znaczenie wtórne.
Gdy w Europie zaczynały się działania wojenne, w roku 1939, grupy te zdawały sobie sprawę, że naród amerykański nie ma zamiaru angażować się w tę wojnę. Wiedziały, że co najmniej bezcelowe byłoby wówczas żądanie od nas deklaracji wypowiedzenia wojny. Ufały jednak, że nasz kraj da się wciągnąć w wojnę tym samym dokładnie sposobem, jakim wciągnięty został w wojnę poprzednią.
Zaplanowały: po pierwsze, przygotowanie Stanów Zjednoczonych do obcej wojny pod pozorem [umacniania] amerykańskiej obrony; po drugie, angażowanie nas w wojnę stopniowo, tak abyśmy nie byli tego świadomi; po trzecie, zaaranżowanie serii incydentów, które nas zmuszą do włączenia się w konflikt zbrojny. Plany te miała, oczywiście, maskować i wspierać cała potęga ich propagandy.
Nasze teatry wkrótce zaczęły masowo wystawiać sztuki obrazujące chwałę wojenną. Kroniki filmowe utraciły wszelkie znamiona obiektywizmu. Gazety i czasopisma zaczęły tracić reklamy, jeśli drukowały artykuły antywojenne. Rozpętano oszczerczą kampanię przeciwko osobom niechętnym interwencji. Epitetami w rodzaju „członek piątej kolumny”, „zdrajca”, „nazista” czy „antysemita” obrzucano bezustannie każdego, kto ośmielił się napomknąć, że przystąpienie do wojny nie leży w interesie Stanów Zjednoczonych. Ludzie tracili posady, jeśli otwarcie opowiadali się przeciwko wojnie. Wielu nie miało już odwagi zabrać głosu.
Niebawem sale wykładowe otwarte dla adwokatów wojny zamknęły się dla mówców jej przeciwnych. Rozpętano kampanię strachu. Wmawiano nam, że lotnictwo, które broni flocie brytyjskiej dostępu do kontynentu europejskiego, bardziej niż kiedykolwiek zagraża Ameryce inwazją. Propaganda szalała.
Bez najmniejszego trudu pozyskano miliardy na zbrojenia pod pretekstem obrony Ameryki. Nasz naród zjednoczył się wokół programu obrony. Kongres asygnował wciąż nowe fundusze na działa, samoloty i okręty wojenne, przy poparciu przeważającej większości naszych obywateli. O tym, że znaczna część tych funduszy miała zostać przeznaczona na zbrojenie Europy, dowiedzieliśmy się z opóźnieniem. To był kolejny krok.
Posłużę się konkretnym przykładem: w roku 1939 oznajmiono nam, że powinniśmy rozbudować korpus powietrzny do pięciu tysięcy samolotów. Kongres wydał stosowną uchwałę. Parę miesięcy później rząd oznajmił nam, że Stany Zjednoczone powinny mieć co najmniej pięćdziesiąt tysięcy samolotów dla zapewnienia bezpieczeństwa narodowego. Jednak ledwo myśliwce opuszczały fabryki, wysyłano je za granicę, mimo że nasz własny korpus powietrzny pilnie domagał się nowego wyposażenia; w rezultacie dziś, dwa lata od rozpoczęcia wojny, armia amerykańska dysponuje kilkuset prawdziwie nowoczesnymi bombowcami i myśliwcami – jest to w istocie mniej, niż Niemcy zdolne są wyprodukować w ciągu miesiąca.