Trzydziestojednoletnia Minna była o osiem lat starsza od Alvina, miała maślaną cerę i zahukaną minę, a gdy czasem ośmieliła się coś powiedzieć swoim dziecinnym głosikiem, wymawiała każde słowo z takim namaszczeniem, jakby dopiero co nauczyła się podawać godzinę. Miała wszystkie cechy dziecka apodyktycznych rodziców, ale ponieważ jej ojciec był właścicielem nie tylko Intercity Carting Company – fasadowej spółki kryjącej machinacje z automatami do gry – ale i gigantycznej restauracji serwującej homary, w pobliżu Stalowego Molo, gdzie w weekendy kolejka chętnych do wejścia zakręcała dwa razy wokół ciągu zabudowań, i ponieważ na początku lat trzydziestych, gdy skończyła się prohibicja, a wraz z nią dochodowy udział w międzystanowym bimbrowym syndykacie Waxeya Gordona, Billy „Bila” otworzył w Filadelfii Original Schapp’s – restaurację specjalizującą się w stekach, która zyskała sobie wielkie wzięcie w kręgach tak zwanego w mieście „Żydogangu” – teść in spe stanowił w oczach Alvina silny atut Minny. „Umowa jest taka – powiedział Schapp, wręczając Alvinowi kasę na zakup pierścionka zaręczynowego – Minna zajmie się twoją nogą, ty zajmiesz się Minną, a ja zajmę się tobą”.
W ten to sposób mój kuzyn zdobył przywilej noszenia ręcznie szytych garniturów i zaszczytną funkcję eskortowania do właściwych stolików klienteli „z nazwiskami”, do której zaliczali się: skorumpowany burmistrz Jersey City, Frank Hague, mistrz bokserski New Jersey w wadze półciężkiej, Gus Lesnevich, oraz magnaci światka przestępczego, tacy jak Moe Dalitz z Cleveland, King Solomon z Bostonu, Mickey Cohen z Los Angeles, a nawet sam „Mózg”, Meyer Lansky, gdy zjeżdżali do miasta na gangsterski kongres. Poza tym co roku we wrześniu Alvin witał w restauracji świeżo koronowaną Miss Ameryki wraz ze świtą jej oszołomionych sukcesem krewnych. Gdy już wszyscy zostali odpowiednio komplementowani i poubierani w idiotyczne śliniaczki do jedzenia homarów, Alvin z demonstracyjną przyjemnością pstrykał palcami, dając znak kelnerowi, że bankiet odbywa się na koszt lokalu.
Jednonogi przyszły zięć Billy’ego „Bill” zyskał wkrótce własny przydomek – Popis – nadany mu (czym Alvin przechwalał się na prawo i lewo) przez Alliego Stolza, kandydującego na mistrza świata wagi lekkiej. Alvin przyjechał z Filadelfii odwiedzić Stolza – który, jak Gus Lesnevich, pochodził z Newark – i przy okazji razem z Minną wpadł do nas na kolację. Rok wcześniej, w maju, Stolz przegrał w piętnastu rundach z aktualnym mistrzem wagi lekkiej w Madison Square Garden, a teraz trenował w hali Marsillo na Market Street przed listopadowym meczem z Beau Jackiem – wygrana w tym meczu oznaczała pojedynek z Tippym Larkinem.
– Jak Allie rozłoży Beau Jacka – perorował Alvin – to na drodze do tytułu zostanie mu tylko Larkin, a Larkin ma szklaną szczękę.
Szklana szczęka. Pic na wodę. Wycisk. Twardy facet. O co biega? Bujać to my, ale nie nas. Najstarszy szwindel świata. Alvin przyswoił sobie całkiem nowy słownik i nowy, ostentacyjny sposób mówienia, którego moi rodzice słuchali z wyraźną przykrością. Ale gdy z zachwytem pochwalił hojność Stolza, mówiąc: „Allie to jest facet, który się nie cacka z byle dolarem”, poczułem, że i ja chcę przemawiać językiem twardych facetów – nie mogłem się wprost doczekać, kiedy powtórzę w szkole tę ostatnią fantastyczną odzywkę, razem z bogatym asortymentem slangowych synonimów słowa „pieniądze”, którymi posługiwał się Alvin.
Minna przez całą kolację siedziała cicho – chociaż moja matka na wszystkie sposoby próbowała ją rozruszać – mnie paraliżował wstyd, a ojciec myślał tylko o bombie podłożonej pod synagogę ubiegłej nocy w Cincinnati i o grabieżach żydowskich sklepów w amerykańskich miastach na obszarze dwóch stref czasowych. Już drugi wieczór z rzędu urwał się z pracy u stryja Monty’ego, żeby nie zostawiać rodziny samej w domu, lecz chwilowo nie dbał o irytację brata, za to co chwila wstawał od kolacji, szedł do stołowego pokoju i włączał radio, żeby posłuchać, co nowego mówią o nastrojach po pogrzebie Winchella. Alvin tymczasem perorował tylko o „Alliem” i jego misji wywalczenia światowych laurów w boksie, tak jakby bokser wagi lekkiej rodem z Newark ucieleśniał dla niego ideał człowieczeństwa. Czy mój kuzyn mógł z większym radykalizmem odrzucić kodeks moralny, który kosztował go utratę nogi? Wyzbył się wszystkiego, co dzieliło go kiedyś od aspiracji osobników pokroju Shushy’ego Margulisa – wyzbył się nas.
Ciekaw byłem, gdy poznałem Minnę, czy Alvin powiedział jej, że ma amputowaną nogę. Nie przyszło mi do głowy, że potulne usposobienie czyni Minnę pierwszą i jedyną kobietą, której Alvin mógł to powiedzieć; nie rozumiałem też, że Minna jest żywym dowodem jego niezdolności do obcowania z kobietami. To właśnie dzięki kikutowi związek Alvina z Minną był tak udany, zwłaszcza po śmierci starego Schappa w roku sześćdziesiątym, gdy automaty przejął nieudolny brat Minny, Alvin natomiast zadowolił się w zupełności pozyskiwaniem nowych restauracji i wojażowaniem po dwóch stanach, gdzie pokazywał się z najładniejszymi dziwkami. He razy kikut się rozwalił, zaczynał boleć, krwawić i paprać się od zakażenia – co zawsze było skutkiem szaleństw Alvina – Minna kategorycznie zakazywała mężowi noszenia protezy. Alvin protestował: „Na litość boską, nie przejmuj się, nic mi nie będzie” – ale w tej jednej sprawie Minna zawsze wygrywała. „Nie możesz obciążać tej nogi, aż ci ją naprawią” – tłumaczyła, mając na myśli sztuczną nogę, która raz po raz (w żargonie wytwórców protez, którego Alvin nauczył mnie, niespełna dziewięciolatka, gdy matkowałem mu jako prototyp Minny) „traciła pasunek”. Kiedy Alvin zaczął się starzeć i przybrał na wadze, przeciążony kikut stale mu się rozwalał, co oznaczało długie tygodnie bez protezy, aż do wygojenia – wtedy Minna woziła go latem na miejską plażę i siedząc w ubraniu pod wielkim parasolem, obserwowała, jak jej mąż baraszkuje w leczniczych falach, dryfuje na plecach, wypluwa w górę gejzery słonej wody i straszy tłoczące się na plaży tłumy turystów, wyskakując z morza z okrzykiem: „Rekin! Rekin!”, i ze zgrozą wskazując okaleczony kikut.
Zanim Alvin przyjechał z Minną na kolację, zadzwonił rano do mojej matki, mówiąc, że wybiera się do północnego Jersey i chciałby wpaść do nas po drodze, żeby podziękować ciotce i stryjowi za wszystko, co dla niego zrobili, kiedy wrócił ze służby w oddziałach komandosów i tak bardzo dał się wszystkim we znaki. Dodał, że ma wobec moich rodziców wielki dług wdzięczności, że chciałby się z nimi pogodzić, zobaczyć chłopców i przedstawić swoją narzeczoną. Tyle powiedział i pewnie nie chodziło mu o nic więcej, dopóki nie stanął przed moim ojcem i wspomnieniem jego ciągot wychowawczych – a także faktem głębokiej wzajemnej nienawiści, jaka dzieliła ich od samego początku jako dwa sprzeczne typy ludzkie – i dlatego właśnie ja, gdy wróciłem ze szkoły i dowiedziałem się, kto ma przyjść, wygrzebałem z szuflady medal Alvina i – po raz pierwszy od wyjazdu kuzyna do Filadelfii – przypiąłem go sobie do podkoszulka.