Выбрать главу

Fiorello H. La Guardia – prostolinijny idol miejskiej klasy robotniczej, ekscentryczny eks-kongresmen, który przez pięć kadencji walecznie reprezentował zaludniony gęsto przez ubogich Włochów i Żydów okręg East Harlem, człowiek, który już w roku trzydziestym trzecim nazywał Hitlera „perwersyjnym maniakiem” i nawoływał do bojkotu niemieckich towarów, nieustępliwy rzecznik związków zawodowych, biedoty i bezrobotnych, toczący niemal samotną walkę z bezczynnym republikańskim Kongresem Hoovera w pierwszych czarnych latach Wielkiego Kryzysu i, ku zgorszeniu własnej partii, domagający się podatków dla „zatopienia bogaczy”, liberalny republikański przeciwnik reform Tammany’ego, trzykrotny burmistrz najludniejszego miasta w kraju, a zarazem największego skupiska Żydów na półkuli zachodniej – La Guardia jako jedyny reprezentant swojej partii manifestuje pogardę dla Lindbergha i nazistowskiego dogmatu o wyższości Aryjczyków, który (sam będąc synem niepraktykującej Żydówki z austriackiego Triestu i włoskiego wolnomyśliciela przybyłego do Ameryki jako klezmer na statku) uważa za istotę creda Lindbergha i całej wielkiej rzeszy amerykańskich wyznawców kultu prezydenta.

La Guardia staje nad trumną i przemawia do dygnitarzy tym samym egzaltowanym, wysokim głosem, którym zasłynął podczas strajku nowojorskich wydawców gazet, co niedziela rano opowiadając dzieciom przez radio komiksy, jak dobry wujek, cierpliwie, obrazek po obrazku, dymek po dymku, od Dicka Trący i Sierotki Annie, przez całą resztę seryjnych historyjek.

– Oszczędźmy sobie wstępnych komunałów – zaczyna burmistrz. – Wszyscy wiemy, że Walter nie zawsze dał się lubić. Nie był to silny milczek, który wszystko skrywa w sobie, lecz demaskator, nienawidzący wszystkiego, co ukryte. Jak każdy, kogo Walter choć raz opisał w felietonie, mogę was zapewnić, że nie zawsze bywał on wzorem rzetelności. Nie był nieśmiały, nie był skromny, nie był nobliwy, taktowny, życzliwy i tak dalej. Przyjaciele! Gdybym miał wam wyliczyć wszystkie cnoty, którymi nie odznaczał się W. W., sterczelibyśmy tutaj do następnego Jom Kippur. Obawiam się, że zmarły Walter Winchell był jednym z jakże licznych przykładów ludzkiej niedoskonałości. Czy zgłaszając swoją kandydaturę na prezydenta Stanów Zjednoczonych, kierował się motywacją czystą jak mydło Ivory? Jaka była motywacja Waltera Winchella? Czy tej groteskowej kandydatury nie skalało rozbuchane ego? Przyjaciele! Jedynie Charles A. Lindbergh kieruje się motywacją czystą jak mydło Ivory, startując na prezydenta Ameryki. Jedynie Charles A. Lindbergh jest nobliwy, taktowny, życzliwy i tak dalej – no i, oczywiście, rzetelny: co parę miesięcy z przykładną rzetelnością wygłasza do narodu swoich dziesięć ulubionych komunałów. Jedynie Charles A. Lindbergh jest rządzącym altruistą, jedynie on jest silnym, milczącym świętym. Walter – przeciwnie: był samolubnym plotkarskim felietonistą. Walter – przeciwnie: był postacią jak z Broadwayu: lubił kucyki, nocne życie, Shermana Billingsleya, a ktoś mi kiedyś mówił, że nawet dziewczynki. A unieważnienie owego „szlachetnego eksperymentu”, jak go nazwał Herbert Hoover, unieważnienie hipokrytycznej, kosztownej, głupiej, niemożliwej do wcielenia w życie Osiemnastej Poprawki, było dla Waltera Winchella nie mniej haniebne niż dla nas wszystkich, którzy mieszkamy w Nowym Jorku. Krótko mówiąc, Walter pozbawiony był wszystkich chwalebnych cnót, którymi wyróżnia się na co dzień nasz niezdolny do grzechu pilot wyborowy, ulokowany wygodnie w Białym Domu.

Warto wymienić jeszcze kilka uderzających różnic między ułomnym Walterem a niezłomnym Lindym. Nasz prezydent jest sympatykiem faszystów, można go wręcz nazwać faszystą – a Walter Winchell był wrogiem faszyzmu. Nasz prezydent nie kocha Żydów, można go wręcz nazwać zakamuflowanym antysemitą – Walter Winchell natomiast był Żydem i nieugiętym, żarliwym przeciwnikiem antysemityzmu. Nasz prezydent jest wielbicielem Adolfa Hitlera, można go wręcz nazwać nazistą – a Walter Winchell był najzacieklejszym amerykańskim wrogiem Hitlera, jego amerykańskim wrogiem numer jeden. W pewnych kwestiach nasz niedoskonały Walter był bowiem niezłomny – w kwestiach zasadniczych. Walter mówił za głośno, Walter mówił za szybko, Walter mówił za dużo, a jednak wulgarny Walter był na swój sposób szlachetny, podczas gdy nobliwy Lindbergh jest obrzydliwy. Walter Winchell, drodzy przyjaciele, piętnował nazistów wszędzie, nie wyłączając Diese’ów, Bilbo’ów i Parnellów Thomasów, wysługujących się swojemu Führerowi w Kongresie Stanów Zjednoczonych, nie wyłączając hitlerowców, którzy pisują na łamach „New York Journal-American” i „New York Daily News”, nie wyłączając tych, co po królewsku podejmują nazistowskich morderców w naszym amerykańskim Białym Domu, na koszt podatników. I właśnie za to, że był wrogiem Hitlera, za to, że był wrogiem nazistów, zastrzelono wczoraj Waltera Winchella w cieniu pomnika Thomasa Jeffersona, na historycznym, przepięknym placu uroczego starego miasta Louisville. Za głoszenie własnych poglądów w stanie Kentucky W. W. poległ w zamachu z rąk amerykańskich nazistów, panoszących się dziś w całym tym wielkim kraju. To nie może zdarzyć się tutaj? Przyjaciele, to dzieje się tutaj – a gdzie jest Lindbergh? Gdzie jest Lindbergh?

Tłumy skupione przy ulicznych megafonach podchwytują okrzyk burmistrza i już po chwili całe miasto tętni nieziemską kaskadą skandowanych sylab – „Gdzie jest Lindbergh? Gdzie jest Lindbergh?” – a tymczasem w synagodze burmistrz raz po raz powtarza swoje gniewne pytanie, waląc pięścią w kazalnicę, nie jak orator akcentujący kluczową frazę teatralnym gestem, lecz jak rozsierdzony obywatel domagający się prawdy. „Gdzie jest Lindbergh?” – tym oto zjadliwym hasłem purpurowy na twarzy La Guardia przygotowuje rzesze żałobników na kulminacyjny moment wystąpienia Franklina D. Roosevelta, który wprawia w zdumienie nawet swoich najbardziej zaufanych współpracowników politycznych (Hopkinsa, Morgenthaua, Farleya, Berle’a i Barucha, siedzących z odkrytymi głowami o parę kroków od trumny poległego śmiercią męczeńską kandydata, którego specyficzna megalomania nigdy nie trafiała w gust najbliższych władzy kręgów Białego Domu, jakkolwiek skutecznie przysługiwała się ich szefowi), nominując na następcę Winchella przebiegłego, sarkastycznego, porywczego, grubiańskiego, nieokrzesanego politykiera, który mierzy pięć stóp i dwa cale wzrostu, a wśród wiernych wyborców znany jest pod czułym przydomkiem „Kwiatuszek”. Z kazalnicy świątyni Emanu-El oficjalny wódz Partii Demokratycznej deklaruje poparcie dla republikańskiego burmistrza Nowego Jorku jako kandydata „jedności narodowej” i przeciwnika ubiegającego się o drugą kadencję Lindbergha w kampanii roku czterdziestego czwartego.