Выбрать главу

– To przecież dopiero drugie piętro, Eminencjo!

– Drugie piętro? – wyjąkał kardynał zmieszany jak Izajasz w obliczu Pana, i jak Izajasz odwrócił się. Jednakże bliskość Giovanny, którą czuł za sobą, jej grzeszne ciepło, wywołały u niego zawroty głowy. Chwila, jaka minęła między automatycznym zamknięciem drzwi i nagłym szarpnięciem, gdy staromodna winda podjęła swą podróż w górę, wydała mu się trwać wieczność. Przeklinał myśl, jaka kazała mu wejść do windy; tak, poczuł się nawet ofiarą uwiedzenia, tak jak Adam w raju, którego spotkał szatan pod postacią węża. Z zawziętą twarzą uchwycił się kurczowo mosiężnej poręczy, jaka biegła wokół całej windy w połowie jej wysokości. Udawana obojętność kazała kardynałowi przez chwilę nieruchomo spoglądać na klatkę schodową, gdy nagle jak piorun trafiło go odbicie postaci Giovanny w szybkach windy. Zobaczył jej ciemne oczy, wystające kości policzkowe i wydęte wargi. Kiedy Giovanna zauważyła jego spojrzenie, gwałtownym ruchem odrzuciła swe bujne włosy na kark i skierowała wzrok ku górze, wpatrując się w mlecznobiałą, okrągłą lampę umieszczoną pośrodku sufitu. Aby wypełnić przykre milczenie panujące w windzie między drugim a czwartym piętrem, nie zmieniając swej postawy zaczęła cicho nucić: funicoli, funicola, funicoli, funicolaaa! Był to refren niewinnej neapolitańskiej piosenki, ale śpiewany cichym, niskim głosem Giovanny brzmiał zupełnie inaczej: nieprzyzwoicie i grzesznie. Tak go w każdym razie, jeden Bóg wie dlaczego, odbierał kardynał nie przestając okrężną drogą wpatrywać się przez odbijającą wnętrze windy szybę w wargi Giovanny. W tym momencie przypomniał sobie słowa kamilianina, iż nie sam widok jest grzeszny, ale rozkoszowanie się nim w niskich celach. No cóż, kardynał na pewno rozkoszował się widokiem Giovanny, bez względu na to, czy robił to w niskich, czy też w innych celach.

– Czwarte piętro, Eminencjo!

Kardynał, dla którego nagle ta jazda skończyła się zbyt szybko, pośpiesznie wyszedł z windy natychmiast po otwarciu się automatycznych drzwi, omijając przy tym dozorczynię możliwie największym łukiem.

– Dziękuję, signora Giovanna, dziękuję! – zawołał jeszcze umykając z windy.

Owo wydarzenie miało miejsce dwa lata wcześniej i od tego czasu spotkania na klatce stały się dla kardynała chwilami, których codziennie oczekiwał. Kiedy bowiem wchodził po szerokich schodach, mógł być całkowicie pewny, że spotka dozorczynię w drodze na czwarte piętro. Jakimś boskim zrządzeniem kardynał spotykał Giovannę także i wtedy, gdy wjeżdżał na górę windą lub też wracał do domu o niezwyczajnej porze.

Tego wieczoru wybrał drogę schodami. Dręczony jak święty Paweł katuszami ciała, spoglądał tęsknie w górę, a nawet złapał się na tym, iż specjalnie głośno stawia stopy, zwalniając na dodatek kroku, aby dać czas dozorczyni, by wyszła mu naprzeciw. Jednakże do wysokości pierwszego piętra nie dane mu było jej spotkać i kardynał poczuł objawy owej choroby odwykowej, jaka zawsze jest dowodem istnienia nałogu. Idąc bowiem za radą swego spowiednika pozwolił toczyć się biegowi tych przykrych wydarzeń na tyle, iż nie starał się stłumić swoich refleksji na widok Giovanny, ile postanowił raczej pogardzać tą emanującą żądzą kobietą. W ten sposób, tak brzmiała rada kamilianina, pewnego dnia stanie się na tyle mocny, iż będzie mógł przeciwstawić się kuszeniu szatana.

Historia Kościoła uczy jednak, że wizje ascetów są o wiele straszliwsze od tych, jakie miewają grzesznicy; nie ominęły one zarówno uczonego w Piśmie doktora Kościoła, świętego Hieronima, jak i umartwiającego się jezuity Rodrigueza. Ten pierwszy – głoszący w czasie kazań „Praktykę chrześcijańskiej doskonałości” – przez całe życie cierpiał na pełne udręki wizje nagich kobiet, które nocami, gdy śnił, kołysały swymi piersiami przed jego oczyma. Drugi zaś, brodaty pokutnik, nawet na pustyni spotykał tańczące rzymskie dziewice i nie były mu w stanie pomóc szorstkie, kłujące maty z kukurydzianej słomy ani też biczowanie się do krwi. Jeżeli jednak ci, którzy żyli w stanie świętości, ulegali pokusie ciała, to w jaki sposób on, kardynał, mógł się im przeciwstawić? Rozczarowany minął drugie i trzecie piętro. Z obrazem odzianych w pończochy ud Giovanny, o wiele bardziej nagich, niż mu je kiedykolwiek ukazała w rzeczywistości, wyjął z kieszeni swej czarnej sutanny klucz od mieszkania.

Kardynał mieszkał sam; jego gospodarstwo domowe prowadziła pewna franciszkanka wracająca pod wieczór do swego klasztoru na Awentynie. Był więc przyzwyczajony przychodzić do pustego mieszkania. Wysoki, ciemny korytarz obity czerwonymi, jedwabnymi tapetami dzielił mieszkanie na dwie części: dwuskrzydłe drzwi po lewej stronie prowadziły do salonu, w którym pyszniły się czarne meble w stylu novecento Italiano *. Za nim, oddzielona oszklonymi, rozsuwanymi drzwiami znajdowała się biblioteka. Sypialnia, łazienka i kuchnia były po drugiej stronie korytarza.

Zmieszany i wzburzony zarazem kardynał wszedł do biblioteki. Stojące przy przeciwległych ścianach półki wypełnione były od podłogi po sufit książkami, na trzeciej ścianie wyłożonej drewnem wisiał krzyż, przed którym stał klęcznik obity purpurą. Kardynał opadł nań i zasłonił twarz dłońmi. Jednakże odmawiany szeptem różaniec nie odniósł swego skutku, nawet bowiem żarliwe Ave Maria zakłócane było pełnym lubieżności mirażem Giovanny. Kardynał, wzburzony, poderwał się i zaczął gwałtownie chodzić tam i z powrotem, by w chwilę potem zdecydowanym krokiem udać się do pogrążonej w półmroku sypialni. Pośpiesznie zaczął przerzucać rzeczy w starej, nędznej komodzie, aż znalazł to, czego szukał – rzemienny pas. Rozpiął sutannę, zsunął ją na biodra i zaczął chłostać plecy, by przywrócić swą dyscyplinę wewnętrzną, tak jak to czynił święty Dominik. Początkowo nieśmiało, poczuwszy jednak rozkosz takiej pokuty, zwiększał stopniowo intensywność uderzeń. Pas głośno klaskał o skórę i, Bóg to tylko wie, być może zachłostałby się tego wieczoru do utraty przytomności, gdyby nie wyrwał go z transu dzwonek do drzwi mieszkania. Kardynał ubrał się pośpiesznie.

– Kto tam? – zawołał przez korytarz.

Zza drzwi dobiegł go głos Giovanny.

– Domine nostrum *!wyrwało się kardynałowi, który szybko przeżegnał się, a potem otworzył drzwi.

– Oddał to jakiś padre *Giovanna podała kardynałowi owiniętą w brudny brązowy papier i owiązaną zwykłym sznurkiem paczuszkę.

Kardynał spojrzał na Giovannę. Był prawie sparaliżowany ze strachu.

– Jakiś padre?wymruczał zmieszany.

– Tak, zakonnik, dominikanin albo palotyn czy też jak oni się tam nazywają; w każdym razie był ubrany na czarno. Powiedział, że to dla Waszej Eminencji. To było wszystko.

Kardynał sięgnął po paczuszkę i skinąwszy głową w podzięce, pośpiesznie zamknął drzwi. Usłyszał jeszcze echo kroków Giovanny na klatce schodowej, a potem poszedł do salonu i upadł na pokryty kwiecistym płótnem fotel. Ta kobieta była grzechem, wężem z rajskiego ogrodu, pokusą na pustyni. Domine nostrum! Co powinien uczynić? Sięgnął po brewiarz, jako że jego studiowanie jest balsamem przeciw namiętnościom, i drżącymi, niespokojnymi palcami zaczął przewracać strony. Zatrzymał się przy fragmencie ewangelii św. Łukasza, przeznaczonej na trzecią niedzielę po Zielonych Świątkach: „A zbliżali się do niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby go słuchać. Faryzeusze zaś i uczeni w Piśmie szemrali i mówili: Ten grzeszników przyjmuje i jada z nimi. Powiedział im więc taką przypowieść: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie pozostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją odnajdzie? A odnalazłszy, kładzie ją na ramiona swoje i raduje się. I przyszedłszy do domu, zwołuje przyjaciół i sąsiadów, mówiąc do nich: Weselcie się ze mną, gdyż odnalazłem moją zgubioną owcę! Powiadam wam: Większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się opamięta, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują opamiętania.”

вернуться

* włoski wiek dziewiętnasty