Idąc przez cały rząd połączonych ze sobą przedpokoi, z którym jeden pozostał mu szczególnie w pamięci, ozdobiony był bowiem czerwonym baldachimem, z wiszącym pod nim herbem kardynała, inny zaś dlatego, że jedynym jego umeblowaniem był stojący pod ścianą stół z krucyfiksem i leżącym przed nim trójkątnym biretem kardynała, Augustyn dotarł na drugim piętrze do Anticamera nobile. Umeblowanie tej sali było także skromne, w każdym razie stojący pośrodku stół z tuzinem krzeseł o wysokich oparciach gubił się niemal w wielkiej przestrzeni pomieszczenia. Sekretarz, który towarzyszył Augustynowi aż do tego miejsca, wskazał mu krzesło i bez słowa zniknął za jednymi z drzwi znajdujących się na frontowej ścianie. Wysokie ściany sali obite były czerwonym adamaszkiem; wielkie okna zasłonięte brokatem przetykanym złotem wpuszczały do wnętrza jedynie niewiele przytłumionego światła.
Po chwili otwarły się z hałasem jedne z dwojga drzwi i do sali wszedł z wyciągniętymi ramionami, niby Zbawiciel, kardynał Sekretarz Stanu, Giuliano Cascone, z postępującymi za nim Pierwszym Sekretarzem i Sekretarzem Pomocniczym, którego Augustyn nie znał.
– Laudetur Jesus Christus! – powiedział głośno kardynał Sekretarz Stanu, nakazując gościowi krótkim ruchem ręki, aby zajął miejsce, sam zaś usiadł po przeciwnej stronie stołu. Zamierzającym zająć miejsce za jego plecami Cascone rzucił krótkie spojrzenie; obaj natychmiast oddalili się bez słowa pożegnania. Przez chwilę kardynał i zakonnik siedzieli pogrążeni w milczeniu.
– Padre – zaczął ceremonialnie kardynał Sekretarz Stanu – wezwałem ciebie, ponieważ doceniam twoją roztropność i mądrość w obchodzeniu się z dokumentami. Oboje, padre, jesteśmy członkami tego samego, bardzo ważnego organizmu, jakim jest Kuria. Jeżeli mnie przydano siłę jako jej ramieniu, to ty, padre, jesteś jej pamięcią, w której nic nie ginie, zarówno to, co złe, jak i dobre.
Siedzący z opuszczonymi oczyma Augustyn nie był pewien, co odpowiedzieć kardynałowi Sekretarzowi Stanu.
– Czynię to dla chwały Boga i Kościoła, Eminencjo – odezwał się w końcu, by po krótkiej pauzie dodać: – Służyłem pięciu papieżom, Eminencjo, dla czterech z nich przygotowywałem i zapieczętowywałem protokół zgonu, sporządziłem i umieściłem w archiwum pół tuzina encyklik, opisałem tysiące buste. Myślę, iż zgodnie z prawdą mógłbym powiedzieć, że pozostawiłem po sobie trwały ślad.
– Sądzę – powiedział kardynał Sekretarz Stanu – że to wystarczy jak na jedno ludzkie życie…
– Nie! – przerwał mu archiwariusz.
– Jak to?
– Wiem, co Wasza Eminencja chce powiedzieć. Wasza Eminencja chce powiedzieć, że napracowałem się już wystarczająco i powinienem teraz wrócić do klasztoru mego zakonu, by dokończyć życia na modlitwach dla chwały Boga. Eminencjo, tego nie mogę zrobić! Potrzebuję moich buste i fondi, jak powietrza potrzebuję archiwalnego kurzu. Czy ktokolwiek może mi zarzucić niedbalstwo lub nieporządek? Czy kiedykolwiek zaginął dokument oddany mojej pieczy? – słowa archiwariusza były coraz głośniejsze, a głos jego drżał.
– Ależ nie, ojcze Augustynie. Właśnie dlatego, że wypełniałeś swoje zadanie tak bezbłędnie, wydaje mi się pożądanym, byś przestał pracować, zanim pojawią się pierwsze skargi, zanim wkradną się pierwsze błędy, zanim ktokolwiek mógłby powiedzieć, że padre Augustyn jest już po prostu za stary, a jego pamięć już nie tak dobra.
– Ale moja pamięć jest całkowicie w porządku, Wasza Eminencjo, jest lepsza niż za młodych lat. Mam w głowie sygnatury wszystkich działów, a to archiwum ma ich więcej aniżeli jakiekolwiek inne archiwum chrześcijańskiego świata. Proszę mi podać nazwę któregoś z ważnych rękopisów z historii Kościoła, kodeksu czy bulli, a ja powiem Eminencji z pamięci jego sygnaturę, każdy z moich scrittori zaś odnajdzie i przyniesie ten dokument w ciągu kilku minut!
– Padre! – zawołał kardynał Sekretarz Stanu unosząc dłonie. – Wierzę ci, padre, wierzę nawet, iż w tej chwili nie ma nikogo, kto byłby bardziej upoważniony do pełnienia tego urzędu. Ale uważam za brak odpowiedzialności pozostawienie ciebie do końca twoich dni w archiwum i zabieranie szansy komuś młodemu. Rozejrzałem się już i natknąłem na zdolnego benedyktyna, padre Pio Segoniego, z klasztoru na Monte Cassino; z wykształcenia jest filologiem klasycznym. Poza tym reguła św. Benedykta z Nursii jest najlepszą rekomendacją dla archiwisty.
– Ach, więc to tak – Augustyn speszony spojrzał w bok. W tym momencie miał wrażenie, że wali się budowla całego jego życia. – Ach, więc to tak – powtórzył prawie bezdźwięcznie.
Kardynał Sekretarz Stanu uniósł się, nie odrywając dłoni od stołu.
– Pokora – powiedział kończąc audiencję – jest najlepszą drogą do osiągnięcia poznania istoty niebios. In nomine Domini.
W tym momencie, jakby za sprawą duchów, otwarły się drzwi, przez które Cascone wszedł do sali, i pojawili się w nich Pierwszy Sekretarz i Sekretarz Pomocniczy, aby odprowadzić kardynała Sekretarza Stanu.
Pogrążony w myślach Augustyn wracał do domu tą samą drogą, którą przyszedł do pałacu kardynała. Nieruchomo patrzył przed siebie, jego myśli zaś krążyły wokół słowa „pokora”; zadawał sobie również pytanie, czy Filippo Neri, założyciel jego zakonu, określiłby ten rodzaj posłuszeństwa jako pokorę, czy nie nazwałby raczej tej postawy samoponiżeniem się lub też niewolniczym sposobem myślenia, czy nie zbuntowałby się przeciwko takiej sobiepańskości, takiemu cynizmowi. Przez całe życie Augustyn nigdy nie poczuł w sobie chęci zostania pasterzem, był członkiem stada, odbiorcą rozkazów; przyzwyczajony do pracy traktował słowo „władza” jako sobie obce. Ale jeszcze nigdy w swoim życiu oratorianin nie był tak bezsilny i w jego sercu począł narastać gniew, uczucie, jakie do tej pory było mu tak obce jak wiara w Mahometa.
6. W rocznicę nawrócenia św. Pawia
Raz w tygodniu kardynał Jellinek miał w zwyczaju grywać w szachy. Słowo „grywać” nie jest być może najwłaściwszym określeniem na owo pełne nabożeństwa i rytualnego charakteru wydarzenie, ceremonie otwarcia i piéce touchée *, gdy wszystkie figury są dotykane przed następnym posunięciem. Tak, kardynał na pewno zaliczał się do owego gatunku ludzi, którzy w szachy nie grają, ale ich potrzebują, którzy także wtedy, gdy warunki na to nie pozwalają, oddają się swej pasji w skrytości. Nieraz podczas pełnego nabożeństwa czytania brewiarza wpadał na pomysł nowego gambitu, czyli otwarcia partii, przy którym poświęca się jedną lub więcej figur, aby przygotować drogę dla własnego ataku. Ponieważ między szachistami jest w zwyczaju opisywać tego rodzaju odkrycia w sposób nader kwiecisty, Jellinek nazywał je za każdym razem tytułem fragmentu Pisma, który go natchnął tą ideą. Naturalnie, wszyscy znali gambit „Rzymianie – 13”, jaki wymyślił w pierwszą niedzielę adwentu, czy też „Efezjanie – 3”, na który wpadł w dniu święta Serca Jezusowego. Określenia te znano oczywiście tylko w Watykanie; jednakże tam, w najwyższych kręgach, były one tolerowane z uśmiechem, dla obcych zaś prawdziwa ich geneza pozostawała nieznana.
Pierwszym przeciwnikiem kardynała był Ottani, który zazwyczaj otwierał partię bardzo niewinnie: e2 – e4 (na co Jellinek odpowiadał w sposób równie powszedni: e7 – e5), ale w trakcie każdej gry rozkręcał się i nierzadko dawał Jellinkowi mata. Po śmierci kardynała Sekretarza Stanu Jellinek zaczął grać z biskupem Philem Canisiusem, dyrektorem Istituto per le Opere Religiose, którego działalność dla laików miała mniej wspólnego z religią aniżeli z pieniędzmi. Jednakże przymierze to trwało krótko, ponieważ Jellinek pogardzał pozbawioną finezji, pełną bezwzględności wymianą figur, która jak się wydawało, sprawiała biskupowi największą przyjemność, podczas gdy on sam, Jellinek, preferował grę pozycyjną i rozwijanie zaskakujących strategii. Od tego czasu grał z monsignore Williamem Sticklerem, kamerdynerem Jego Świątobliwości, przeważnie w piątki, przy butelce Frascati. Stickler był znakomitym partnerem szachowym, nie tylko dlatego, iż grał rozważnie i z godną zazdrości elegancją, potrafił bowiem również podać nazwę, a także znał historię powstania prawie każdego wariantu. Wtedy świat kurczył się dla nich do małego kręgu światła, jaki rzucała na sześćdziesiąt cztery pola szachownicy staromodna lampa stojąca w salonie Jellinka, i tylko regularne tykanie barokowego zegara przypominało o teraźniejszości.