W Sala di merce, swojego rodzaju skarbcu Archiwum Watykańskiego, w którym przechowywane były kosztowne podarunki, jakie otrzymywali papieże, znajdowała się wspaniała złota szachownica pokryta fioletową emalią; należące do niej figury wielkości dłoni wykonane były ze złota i srebra. Był to podarunek przekazany Jego Świątobliwości przez księcia Orsini. Te szachy stały gotowe do gry pomiędzy zegarami, pucharami i wspaniałymi księgami, ale nigdy nie były używane. Jednakże od czasu, kiedy Stickler opowiedział o tych wspaniałych szachach, co miało miejsce bądź co bądź już przed dwoma laty, rozpoczęła się pomiędzy nim a Jellinkiem pozornie nie kończąca się partia, o której każdy z nich zachowywał milczenie, nie mówiąc na jej temat ani jednego słowa, mimo iż obaj mogli po reakcji drugiego, albo tak im się przynajmniej wydawało, zorientować się, w jaki sposób przyjęte zostało ostatnie posunięcie przeciwnika. Czasami, zanim stan partii na szachownicy w skarbcu uległ zmianie, mijał tydzień a niekiedy i dwa; przeciwnik, na którego przyszła kolej następnego posunięcia, wycofywał się z archiwum, co także należało do milczącej umowy, jeżeli nie nastąpiło jeszcze posunięcie partnera. Poszczególne ruchy wskazywały, że istniała między nimi spora odległość w czasie, pozwalająca na długie zastanowienie się. Były one na najwyższym poziomie, a nawet stawały się tym bardziej wyrafinowane, im więcej czasu upływało pomiędzy nimi. Pewnego razu, kiedy Jellinek pozostawił sobie całe trzy tygodnie do namysłu, aby przetransportować swoją wieżę z a4 na e4, co początkowo wyglądało na godny pożałowania, prosty ruch, który potem okazał się świetnym posunięciem, Stickler przy następnym spotkaniu pozwolił sobie na raczej przypadkową uwagę, że właściwie szachy nie są grą dla mężczyzn w ich wieku; w końcu najdłuższe mistrzostwa świata w tej grze trwały dwadzieścia siedem lat. Więcej nie powiedział na ten temat ani słowa. Tego wieczoru, w salonie kardynała w Palazzo Chigi, Jellinek napełnił kieliszki winem, jak to zwykle czynił każdego piątku, kiedy się spotykali, i przesunął białego piona z e2 na e4.
– Piony są duszą gry w szachy – powiedział Stickler przestawiając swojego piona z e7 na e5.
Jellinek przytaknął, przesuwając prawego laufra na c4.
– To nie ja to wymyśliłem – skomentował wypowiedziane przed chwilą przez siebie słowa monsignore. – Stwierdził to przed dwustu laty Philidor, szachowy geniusz i kompozytor na dodatek; był Francuzem, lecz umarł, w Londynie.
Kardynał usilnie starał się nie słuchać wyjaśnień Sticklera; w głębi duszy uważał je w tej początkowej fazie gry za prostacką próbę odwrócenia jego uwagi; nie było to niczym innym jak wyrazem chęci wyprowadzenia go z równowagi, co oznaczałoby już połowę sukcesu. Oczywiście znał Philidora; który z szachistów, zasługujących na to miano, mógł go nie znać!
Tymczasem Stickler postawił swojego lewego gońca, którego z pewnego rodzaju uporem określał jako biskupa, na c5, na co kardynał niezwłocznie schwycił białą damę i przesunął ją na h5, zagrażając tym samym czarnemu królowi.
– Szach! – powiedział Jellinek, podczas gdy monsignore kilkakrotnie powtórzył:
– Damy kosztują, damy kosztują.
Teraz musiało się okazać, jaką naprawdę wartość miało to pozornie agresywne posunięcie Jellinka. Wiedział doskonale, że ten ruch przy odpowiedniej reakcji przeciwnika mógł być nawet błędem i że Stickler może mu sprawić przykrą niespodziankę, zmuszając do obrony. Jednakże Stickler postanowił wykonać sprytny, rozważny ruch i odpowiadając z pewnością Philidora, przesunął swoją damę na e7.
Nie, pomyślał Jellinek dotykając prawego skoczka, to chyba nie jest jego sposób gry. Monsignore zauważył niepewność partnera i uśmiechnął się. Pokażcie mi silniejszą broń od uśmiechu przeciwnika! W zasadzie Stickler nie chciał zdenerwować kardynała.
– Ta historia z freskami w Kaplicy Sykstyńskiej jest dziwna – powiedział jakby na usprawiedliwienie. – Nawet bardzo dziwna!
Jednakże tymi słowami Stickler zupełnie niechcący całkowicie wyprowadził kardynała z równowagi.
Jellinek milcząc nieruchomo wpatrywał się w swego skoczka.
– Chcę być szczery, księże kardynale – powiedział Stickler, aby przerwać to przykre milczenie. – Początkowo wcale nie zwracałem uwagi na tę sprawę. Po prostu wzdragałem się uznać za ważny dla Kościoła problem ośmiu niezrozumiałych liter umieszczonych na jakimś tam fresku. Jednakże później…
– Tak? – zapytał Jellinek w pełnym napięcia oczekiwaniu. – Co później? – powtórzył stawiając w końcu swego skoczka na f3.
– Później usłyszałem wyjaśnienia padre Augustyna o Apokalipsie św. Jana i jego interpretację liczby 666, za którą ukrywają się imiona i tytuły cesarza Domicjana. Muszę przyznać, że nie mogłem spać tamtej nocy i od tej pory te litery mnie prześladują.
– Kolej na czarne! – zauważył kardynał, siląc się na obojętny ton. W gruncie rzeczy bardzo się jednak obawiał, obawiał się następnego posunięcia przeciwnika. Zdążył już bowiem zauważyć, że przeszedł on do natarcia. Obawiał się również pytań prałata, wobec których był dzisiaj równie bezradny, jak i wobec jego posunięć. Tak, zrobił błąd, musiał się teraz bezsilnie przypatrywać, jak Stickler stawia swoją damę na c6 i przechodzi do kontrataku.
– Czasami – zaczął Jellinek z wahaniem – czasami ogarniają mnie wątpliwości, czy Sokrates miał rację mówiąc, iż istnieje tylko jedno dobro przeznaczone dla człowieka, a jest nim wiedza, i jedno jedyne zło, jakim jest niewiedza. Nie ma wątpliwości, że wiedza uczyniła już wiele zła na tym świecie.
– Sądzi Wasza Eminencja, że byłoby lepiej, gdybyśmy nie poznali znaczenia inskrypcji na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej?
Jellinek milczał dotykając swego skoczka drżącymi palcami, ale natychmiast przeprosił partnera w sposób zwyczajowo między nimi przyjęty: – J’adoube, koryguję ruch.
– Co skłoniło – zaczął znowu po chwili – człowieka tej klasy co Michelangelo do ukrycia w swym dziele jakiejś tajemnicy? Chyba przecież nie była to pełna pobożności wiara! Wszystkie tajemnice są dziełem szatana. Przypuszczam, że tam na górze, pomiędzy prorokami i Sybillami, ukryty jest diabeł. Nie pokazuje on nigdy swego prawdziwego oblicza, ukrywa się za najprzeróżniejszymi maskami, litery zaś są najczęściej spotykaną i najbardziej niebezpieczną maską diabła, są bowiem martwe, a ożywia je dopiero duch. Jedna jedyna litera odpowiada jednemu słowu, słowo jest odbiciem światopoglądu, a więc jedna jedyna litera jest w stanie poruszyć z posad cały światopogląd.
Stickler uniósł głowę. Słowa kardynała zaniepokoiły go do głębi, gra zaś, której przebieg był dla niego wyraźnie korzystny, wydała się nagle czymś mniej ważnym.
– Eminencjo, mówi ksiądz tak – powiedział ostrożnie – jakby wiedział więcej, niż chce przyznać.