Zagłębiony w tych ponurych myślach, kardynał Jellinek w świetle swojej lampy oglądał dokument za dokumentem. Jeden z pergaminów wyśliznął mu się z palców i spadł na podłogę. Kardynał schylił się, by podnieść list i kiedy to robił, światło trzymanej w lewej ręce latarki padło na dolną, pustą półkę jednego z regałów, tak że można było przez nią spojrzeć na drugą stronę. Deus Sabaoth, to niemożliwe, to nie może być prawda! Po drugiej stronie regału Jellinek zobaczył dwa buty. Przez moment myślał, że się myli, mając przez chwilę nadzieję, iż ulega złudzeniu w pełnej niepokojącej duszności atmosferze Tajnego Archiwum. Ale tej nadziei starczyło jedynie do momentu, gdy zobaczył, jak nagle oba buty zaczęły się oddalać na czubkach palców. Jellinek zamienił się, podobnie do żony Lota, w słup soli w chwili, kiedy to Pan spuścił na Sodomę i Gomorę ognisty, pełen siarki deszcz.
– Stać! – zawołał wzburzony. – Kto tam jest? – dorzucił świecąc latarką w ciemność. Obszedł regał dookoła, do miejsca, w którym widział buty, oświetlił szereg buste, jednakże szeroki promień latarki był za słaby, by dotrzeć do znajdujących się z tyłu zakamarków. Ostrożnie więc, stawiając nogę za nogą, aby nie spowodować hałasu, skradał się wzdłuż regału.
– Kto tam? – zawołał raz jeszcze, bardziej chyba po to, aby dodać sobie odwagi, aniżeli w nadziei otrzymania odpowiedzi. – Kto tam? Jest tam kto?
Jellinek przestraszył się; było to uczucie, jakiego do tej pory nie znał, a które jednak obudziło się w nim w tym momencie z powodu obcości i niesamowitości sytuacji. Gwałtownym ruchem kardynał obrócił się z lampą do tyłu, oświetlając miejsce, z którego przyszedł. Plama światła zatańczyła niespokojnie. Pojedyncze buste rzucały długie cienie na ściany i sufit, które dzięki temu obudziły się do życia. Niektóre z cieni miały kształt potężnych łap, przypominały potwory chcące go schwytać. Być może widok butów lub też duszne powietrze wypełniające to pozbawione okien pomieszczenie spowodowało, że nagle usłyszał głosy, przekrzykujące się najpierw chaotycznie, a potem mówiące już czystym tonem:
– Co widzisz, Jeremiaszu?
– Widzę gałązkę drzewa migdałowego – odpowiedział, jakby nie widząc w tym nic dziwnego Jellinek.
– Dobrze widziałeś, gdyż czuwam nad moim słowem, aby je wypełnić – powiedział głos.
Po chwili obcy głos zahuczał raz jeszcze:
– Co widzisz?
– Widzę rozpalony kocioł, z którego wrzątek wylewa się od północy – odparł kardynał z chwiejącą się głową.
– Z północy leje się nieszczęście na wszystkich mieszkańców kraju – mówił dalej głos. – Bo to Ja przywołam wszystkie ludy królestw północy, i przyjdą, i każdy ustawi tron swój u wejścia do bram Jeruzalem. Wtedy wypowiem na nich swoje wyroki z powodu wszystkich ich złości, że mnie opuścili, kadzili obcym bogom i oddawali pokłon dziełu rąk swoich. Oto Ja czynię cię dziś miastem warownym i słupem żelaznym, i murem spiżowym przeciwko całemu krajowi, przeciwko królom judzkim, jego książętom, jego kapłanom i pospólstwu!
Jeszcze kiedy wsłuchiwał się w te natarczywe słowa, które jak w upojeniu dochodziły doń hucząc z ciemności, kardynałowi wydawało się, że widzi w najbardziej oddalonym kącie sali promień światła.
– Kto tam? Jest tam kto? – powtórzył swoim ciągle jeszcze trwożliwie brzmiącym głosem. Ale już w sekundę później wydał z siebie okrzyk strachu, jakby ten, z którym dzielił ciemną samotność tego pomieszczenia, nagle pociągnął go za rękaw.
Kardynał obrócił latarkę w bok i zobaczył przyczynę swego przerażenia: niechcący dotknął krawędzi jednego z wystających z regału foliałów. I podobnie do światła lampy prześlizgującego się po grzbietach ksiąg, w ciemności zapłonęły przed jego oczyma, jak znak ostrzegający przed niebezpieczeństwem, wytłaczane złotem litery, układające się w słowa:
LIBER HEREMIAS – Księga Jeremiasza.
Kardynał przeżegnał się. Promień światła za regałami był ciągle nieruchomy. Przez chwilę Jellinek zastanawiał się, czy po prostu nie uciec, pozostawić za sobą tę tajemnicę i co to w ogóle zmieni, jeżeli dalej będzie tak postępował, ale potem doszedł do wniosku, iż w istocie tego zagadkowego, niezwykłego zjawiska może być ukryte rozwiązanie całego nieszczęścia i że być może ten drugi myśli tak samo. Tak więc skradał się dalej, zbliżając do światła na odległość jednego regału. I kiedy ostrożnie, trzymając lampę skierowaną do tyłu, zajrzał za półkę z dokumentami, nie zobaczył nic poza leżącą na ziemi i skierowaną ku sufitowi zapaloną latarką. Po chwili zaś usłyszał jeszcze głośny trzask dobiegający z przeciwnego kierunku: ktoś z hałasem zatrzasnął drzwi prowadzące do Tajnego Archiwum. Za moment dobiegł go jeszcze zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Kardynał podniósł latarkę i podszedłszy do drzwi stwierdził, iż są zamknięte. Teraz wiedział już, że Tajne Archiwum było o wiele mniej tajne, aniżeli sądził.
Jellinek otworzył drzwi i kaszląc zwrócił na siebie uwagę. Natychmiast podbiegł do niego ten sam scrittore, który przedtem wpuścił go do archiwum.
– Czy widział brat kogoś? – zapytał kardynał, starając się, aby jego głos brzmiał obojętnie.
– Kiedy? – odpowiedział pytaniem scrittore.
– Przed chwilą.
– Ostatni gość wyszedł przed dwoma godzinami – potrząsnął głową scrittore. – Był to zakonnik z Collegium Teutonicum. Zapisał swoje nazwisko w książce wejść.
– A w Tajnym Archiwum?
– Eminenza! – odparł oburzony scrittore, jak gdyby zgrzeszył już samą myślą o takim przestępstwie.
– Czy nie słyszał brat, jak ktoś zamyka drzwi do Tajnego Archiwum?
– Oczywiście, przecież wiedziałem, że ksiądz tam jest, Eminenza!
– Dobrze już, dobrze – powiedział kardynał Jellinek i postawił obie lampy na swoim miejscu. – Aha, czy może mi brat powiedzieć, ile lamp jest przeznaczonych dla Tajnego Archiwum?
– Dwie – odparł scrittore – dla każdego, kto ma do niego dostęp: jedna dla Jego Świątobliwości i druga dla Waszej Eminencji.
– Dobrze już, dobrze – powtórzył Jellinek. – A kiedy widział brat tutaj po raz ostatni Jego Świątobliwość albo kardynała Sekretarza Stanu?
– Och, dawno, bardzo dawno ich nie widziałem, Eminenza. Nie potrafię sobie nawet tego przypomnieć – powiedział scrittore, schylając się jednocześnie, by podnieść z podłogi kawałek zwiniętego pergaminu, i dodał: – Wasza Eminencja coś zgubił!
– Ja? – Jellinek wpatrywał się w pergamin, o którym wiedział, że na pewno nie należał do niego. Szybko jednak opanował się i powiedział: – Proszę mi go podać. Dziękuję bratu.
Scrittore skłonił się uprzejmie i wycofał w głąb archiwum. Jellinek usiadł przy jednym ze stojących na uboczu stołów i upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, rozwinął przed sobą pergamin. Był to dokument opatrzony podpisem papieża Hadriana VI. Nieznajomy intruz musiał go zgubić podczas ucieczki.
Kardynał Jellinek zaczął czytać łaciński tekst, połykając chciwie jego słowa: „Z troską i smutkiem przyglądamy się, my z Łaski Bożej Zastępca Chrystusa na Ziemi, Adriano Sesto Papa, nabrzmiewającej chorobie Kościoła dotykającej jego głowy i członków. Ku własnej korzyści nadużywane są Najświętsze Rzeczy, a przykazania Kościoła Świętego, Matki Naszej, wydają się nie służyć niczemu innemu, poza ich gwałceniem. Nawet kardynałowie i prałaci Kurii zboczyli ze słusznej drogi i jak się wydaje, dla kleru niższego stopnia stali się przykładem grzechu zamiast pobożności. Z tych i innych powodów, jakie zainteresowani poznali moje orędzie, postanowiłem dokonać reformy Kurii…” W tym miejscu dokument urywał się.