Niezdolny opuścić wzrok na widok występków i grzesznych słów proroka, wsłuchiwał się w noc. Doszło go dźwięczne Joelowe „A”, sam zaś Joel czytał z Pisma Sprośności, iż lud powinien pić na umór i w swoim pijaństwie zniszczyć winne krzewy i pola, a gdy zginą zboża i uschną drzewa oliwne, powinien zrabować innym to, czego mu brakuje. Stary Ezechiel, ciągle jeszcze próżny i zarozumiały jak paw, pozostawił zwój swego Pisma wiatrowi i ofiarowywał się z odsłoniętym przyrodzeniem przechodzącym mężczyznom, by odbyli z nim stosunek. Swoich kochanków obrzucał podarunkami i zaledwie dał upust żądzom z mężczyznami, pobiegł za rozwiązłymi córami Egiptu i obmacywał ich piersi. Izajasz, najbardziej szlachetny i wytworny pośród proroków królewskiej krwi, nie zachowywał się wcale tak szlachetnie i wytwornie, i tańczył z córami Syjonu, podziwiając ich bezczelne spojrzenia, opaski na czołach i klamry ich pantofli. Wdał się w miłosne uściski z siedmioma z nich i rozkoszą było przypatrywać się jego czynom. „Chodźcie tu, bałwochwalcy!”, wołał. „Chodźcie tu, chodźcie, twórzcie własne bóstwa, stwórzcie ich tyle, ile chcecie, palcie im kadzidło i odrzućcie stare przykazania, i zdeptajcie stopami ich skorupy!” A potem namaścił się od stóp po głowę i zaprosił do tańca Sybillę Delficką, która z zachwytem wywracała oczyma i ekstatycznie odrzucała głowę do tyłu, aż z czoła spadła jej na ziemię przepaska i przyjęła postać żmii. Swym syczącym językiem wąż nie zagrażał jednakże tym, którzy byli połączeni w dzikim zespoleniu, lecz jemu, kardynałowi. Jellinek zaczął dziko kopać nogami w łóżku, chcąc zdeptać to monstrum.
Na wysokiej, sięgającej nieba kolumnie zaś stał niewypowiedzianie stary człowiek o rysach Jeremiasza, który rozkładał ramiona tak, jakby chciał wzlecieć. A kiedy podniósł nogę, aby wiatr wydął fałdy jego szaty, Jellinek zawołał w najwyższym przerażeniu, aby tego nie czynił, spadnie bowiem na ziemię niczym kamień. Za późno. Jeremiasz rzucił się głową w dół w bezdenną otchłań, a jego szaty zatrzepotały na wietrze. Upadek proroka wydawał się rozciągnięty w czasie i trwał nieskończenie długo. Gdzieś w połowie tej podróży, ich twarze, lecącego proroka i śniącego kardynała, zbliżyły się do siebie jak ryby w akwarium i Jellinek zawołał: „Dokąd lecisz, stary Jeremiaszu?”, a Jeremiasz odpowiedział: „W przyszłość!” Wtedy Jellinek zapytał: „Czego szukasz w przyszłości, Jeremiaszu?”, a Jeremiasz odparł: „Prawdy, bracie, prawdy!” A gdy Jellinek zapytał: „Dlaczego jesteś tak zrozpaczony, Jeremiaszu?”, Jeremiasz nie odpowiedział. Ale z otchłani, kiedy go już nie było widać, dobiegły Jellinka słowa proroka: „Początek i koniec są jednym. Musisz to zrozumieć!” I w tym momencie kardynał nagle się obudził.
Ten sen wzburzył Jellinka pod wieloma względami. Ciągle jeszcze przed jego oczyma przesuwali się ekstatyczni tancerze; z trudem tylko udało mu się zapomnieć widoku obscenicznych ruchów proroka i Sybilli. Rano idąc po schodach głośno tupał, aby zauważono jego obecność, ale nie spotkał Giovanny. Tego dnia nie potrafił skoncentrować się na bieżącej pracy ani na heretyckich, znajdujących się pod wpływem komunistycznych diabłów naukach południowoamerykańskich księży, za którymi ukrywał się szatan. Zamiast tego, stojąc w kącie swego surowo urządzonego biura, usiłował oczyścić się przy pomocy modlitwy. Ponieważ także i to mu się nie udało, kardynał poszedł do Kaplicy Sykstyńskiej, aby przyjrzeć się obrazom narkotyzującym jego sny.
Zatrzymawszy się dokładnie pośrodku kaplicy, pod obrazem stworzenia kobiety, Jellinek odchylił głowę do tyłu, tak jak to czynił już niezliczoną ilość razy i pozwolił swym oczom napawać się widokiem fresku z rozkoszą gapia. Już po kilku chwilach wybujale kolorowy świat zaczął się kręcić wokół swojej osi. Kardynał poczuł zawroty głowy i z oddali dobiegły go słowa Jeremiasza, jakie pamiętał ze snu: „Początek i koniec są jednym. Musisz to zrozumieć!” Posiadający największą wiedzę spośród proroków Jeremiasz, prorok z głową Michelangela, ten Jeremiasz musiał być kluczem do inskrypcji. Czyżby usłyszane we śnie słowa miały mieć coś wspólnego z tajemniczym napisem? Jakie mogło być ich znaczenie?
Kardynał przymrużył oczy i poszukał wzrokiem liter namalowanych przez florentyńczyka. Co byłoby, gdyby koniec napisu stał się jego początkiem? Poczynając od postaci Jeremiasza, Jellinek ruszył w stronę Sybilli Perskiej, zatrzymując się najpierw pod prorokiem Ezechielem, potem Sybillą Erytrejską i prorokiem Joelem, czytając litery zacinającym się głosem: A – B – UL – AFI – A. Był to szereg, który miał równie mało sensu jak czytany w odwrotnym kierunku. Być może jednak pozwalał on na nową, zupełnie odmienną interpretację napisu.
Kardynał poszedł ze swym odkryciem do padre Augustyna, który uderzył się w czoło, przeklinając własną głupotę, Jeremiasz bowiem syn kapłana z Anatotu, pisał tylko po hebrajsku, czyli od prawej do lewej, a nie, tak jak my, od lewej do prawej. Fakt ten stawiał całą sprawę w zupełnie nowym świetle. Archiwariusz napisał litery na kartce papieru.
– Widzi Wasza Eminencja – powiedział. – To słowo ma sens!
ABULAFIA, przeczytał Jellinek. I tak było rzeczywiście, Abulafia było nazwiskiem wyklętego przez Kościół kabalisty, zwolennika i wyznawcy owej żydowskiej tajemnej wiedzy, jaka powstała w połowie XII stulecia w zachodniej Prowansji i stamtąd rozszerzyła się na Hiszpanię, a później i na Włochy, przysparzając Kościołowi ciężkich szkód.
– Ten florentyńczyk był szatanem – powiedział kardynał Jellinek. – Teraz mamy co prawda nazwisko, ale cóż ono samo znaczy. Nie sądzę, aby Michelangelo wypisał je na sklepieniu bez jakiegoś ukrytego celu.
– Ja także w to nie wierzę – stwierdził Augustyn. – Sądzę, że ukrywa się za tym coś więcej. Coś bardzo ważnego, już sama bowiem znajomość tego imienia zdradza niepospolitą wiedzę florentyńczyka. Proszę mi pokazać choćby jedną świecką encyklopedię, która wymienia to nazwisko! Nie znajdzie go pan nigdzie. Jeżeli więc Michelangelo znał je, to wiedział znacznie więcej. Znał nie tylko nazwisko, ale także jego nauki, a może nawet tajemną wiedzę.
– Pater noster, cui es in coelis… *. – zaczął modlić się ze złożonymi dłońmi kardynał.
– Amen – odpowiedział padre Augustyn, a kardynał Joseph Jellinek zwołał na następny dzień kolejne posiedzenie consilium w celu wyjaśnienia tej sprawy.
W klasztorze milczenia brat Benno postanowił tego dnia dokonać próby napisania listu, ale poniósł porażkę już na samym wstępie. „Wasza Świątobliwość”, pisał Benno, „Ten list to nieśmiała próba, aby w mym zaprawdę mizernym i nieużytecznym życiu, które Bóg nasz Pan, nałożył mi jako obowiązek, uczynić coś znaczącego, i dlatego ośmielam się pisać do Waszej Świątobliwości w nadziei, że te słowa dotrą przed oczy Waszej Świątobliwości”.
Brat Benno przeczytał kilkakrotnie ten początek, a potem podarł papier na małe strzępki i zaczął pisać od nowa.
„Kochany Ojcze Święty, od wielu dni dręczy mnie troska związana z odkryciem w Kaplicy Sykstyńskiej. Napisanie tego wstępu kosztowało mnie wiele odwagi, nie mówiąc już o dalszej treści mego listu”. Benno przestał pisać i przeczytał jeszcze także i ten początek. Stwierdziwszy, że również i on nie nadaje się, potargał go i zaczął się zastanawiać. W końcu wstał, poszedł ciemnym korytarzem przylegającym do cel aż do kamiennych schodów, które prowadziły do pokoju opata, i zapukał nieśmiało.