– Ad rem *, ojcze – chrząknął z zakłopotaniem kardynał Joseph Jellinek. – Dajesz nam do zrozumienia, że Abulafia miał kontakt z Watykanem. Kiedy to się zdarzyło i w jakich okolicznościach?
– O ile mogłem się dowiedzieć, było to w roku 1280.
– Za rządów papieża Mikołaja III? – wykrzyknął ze zdziwieniem kardynał Jellinek.
– Tak jest. Było to pod wieloma względami spotkanie godne uwagi. To znaczy, do właściwego spotkania w zasadzie nie doszło i tu zaczynają się tajemnice spowijające tę sprawę. Muszę przedtem wyjaśnić, iż kabaliści rozpowszechniali wtedy w swej nauce tezę, że gdy nadejdzie koniec świata, na rozkaz Boga Mesjasz przyjdzie do papieża, aby zażądać wolności dla swego ludu. Dopiero wtedy naprawdę nadejdzie Mesjasz. W tym czasie Abulafia, ciesząc się już dużą sławą, mieszkał w Capui. Kiedy papież Mikołaj dowiedział się, że Abulafia chce przybyć do Rzymu, aby przekazać mu jakąś wiadomość, wydał rozkaz schwytania heretyka u bram miasta i zabicia go. Jego ciało miało być spalone przed murami. Abulafia znał ten rozkaz papieża, ale nie przejął się nim; wszedł do miasta przez jedną z bram i tam dotarła do niego wiadomość, że papież zmarł poprzedniej nocy. Przez dwadzieścia osiem dni Abulafia był przetrzymywany w Kolegium Franciszkańskim, potem pozwolono mu odejść i od tej chwili ślad po nim zaginął. Do dnia dzisiejszego pozostaje zagadką, jaką wiadomość Abulafia chciał przekazać papieżowi.
– O ile dobrze zrozumiałem – odezwał się kardynał Sekretarz Stanu – w przypadku wspomnianego przez ciebie papieża Mikołaja idzie o imię papieża, jakie było na kartce znalezionej w kieszeni martwego padre Pio.
– Tak, sygnatura Nicc. III oznacza papieża Mikołaja III. Ale buste z tą właśnie sygnaturą zniknęły.
– Ta nader tajemnicza historia – odezwał się głośno, milczący do tej pory Adam Melcer z Towarzystwa Jezusowego – dobrze pasuje do wszystkiego, co do tej pory wydarzyło się w związku z odkryciem. Nie muszę chyba zwracać uwagi na fakt, iż śmierć tego papieża nie została wyjaśniona po dzień dzisiejszy.
– Chce ksiądz powiedzieć – włączył się gwałtownie Cascone – że są poszlaki wskazujące na gwałtowny charakter śmierci Mikołaja III?
Melcer w milczeniu wzruszył ramionami.
– Zebraliśmy się tutaj, bracie w Chrystusie – kontynuował kardynał Sekretarz Stanu – aby zbadać fakty, a nie wyrażać swe przypuszczenia. Jeżeli ma ksiądz dowody na gwałtowną śmierć Jego Świątobliwości Mikołaja III, to proszę je przedstawić. Jeżeli jednak są to tylko przypuszczenia, proszę milczeć!
– Czyżbyśmy znowu żyli w czasach, w których nie wolno mówić tego, co się myśli? – zawołał w najwyższym wzburzeniu jezuita. – Jeżeli tak jest, Eminencjo, to proszę o dyspensę!
Kardynał Jellinek miał spore kłopoty z uspokojeniem wzburzonych umysłów, nawołując z uporem do powrotu do przedmiotu obrad.
– Stwierdzam – powiedział w końcu podsumowując – że musi istnieć jakieś tajemnicze powiązanie między kabalistą Abulafią, Jego Świątobliwością Mikołajem III, malarzem Michelangelo Buonarrotim i padre Pio, benedyktynem. Dwaj pierwsi żyli w trzynastym stuleciu, Michelangelo w szesnastym, a padre Pio w wieku dwudziestym. Czy ktoś z tutaj obecnych widzi związek, który mógłby ułatwić nam znalezienie rozwiązania naszej zagadki?
Jednakże jedyną odpowiedzią na pytanie kardynała było milczenie.
Pod wrażeniem nowych faktów, a także w celu kontemplacji, consilium odroczyło ciąg dalszy posiedzenia na piątek drugiego tygodnia postu.
18. Podczas Reminiscere
W pociągu pośpiesznym do Rzymu. Przez wiele, wiele lat brat Benno nigdzie nie podróżował; w jego pamięci wszelkie podróże łączyły się z wielkimi trudami. Teraz siedział w luksusowym przedziale i nie mógł napatrzeć się do syta mijanemu krajobrazowi górskiemu. Od czasu do czasu próbował czytać swój brewiarz, jednakże po kilku zdaniach odkładał go na bok. Jako dziecko zawsze wsłuchiwał się w rytm stukotu kół i tworzył słowa do taktu. Teraz prawie nie wyczuwał żadnego rytmu, podskakiwanie wagonu i stukot ustąpiło miejsca łagodnym uderzeniom o styki szyn. Mimowolnie brat Benno szukał słów pasujących do tego przyjemnego kołysania. Nagle w jego głowie zaczęło stukać jak młotkiem: „Łukasz kłamie, Łukasz kłamie, Łukasz kłamie”. I chociaż za wszelką cenę starał się wyrzucić te słowa ze swego mózgu i znaleźć inne, powracały one bez przerwy jak nie kończąca się tortura.
Podczas gdy pociąg jak robak zwijał się jadąc na południe na przemian wzdłuż stromych zboczy i koryta szumiącej, spienionej rzeki, Benno zaczął myśleć o Michelangelo, tym trzymającym się na uboczu dziwaku, który stworzył wielkość sztuki nie mówiąc na ten temat ani słowa, a wręcz przeciwnie, ukrywał swoją działalność i bawił się w chowanego z ludźmi, tak że po dzień dzisiejszy wiele pozostaje dla nas zagadką. Michelangelo, mówiący o sobie żartobliwie, iż wyssał miłość do kamienia z mlekiem matki, Franceska bowiem jego matka, mająca dziewiętnaście lat w chwili jego urodzenia, przekazała chłopca na wychowanie krępej, silnej mamce, żonie kamieniarza. Michelangelo, dziecko renesansu, nigdy nie podporządkował się zasadom tego renesansu i stworzył własny, ekstatyczny świat, czerpiący z antyku, neoplatonizmu i Dantego nieskończoną siłę wyobraźni.
Był dzieckiem nie lubianym, często bitym po przedwczesnej śmierci matki. Jego ojciec, Lodovico, niespokojnego ducha radny miejski, z wielką niechęcią oddał go do szkoły, a potem na naukę zawodu. Tę ostatnią pobierał u braci Domenica i Davida Ghirlandajo, najbardziej znanych i cenionych mistrzów miasta Florencji. Szorstki dziwak nigdy nie przezwyciężył w sobie braku miłości matki, zapewne więc z tego powodu kobiety zawsze były w jego twórczości świętymi i boginkami. Podobnie jak Benno, Michelangelo prowadził życie mnicha, oczywiście nie na skutek moralnego przymusu, a raczej skupienia i wysublimowanej miłości, przy czym wzorem dlań była Beatrycze Dantego. Z tego też powodu stworzone przez niego figury Piety, Madonny i Sybilli były niesłychanie delikatne. Wielkie znaczenie miała dla Michelangela własna przeszłość, a także przeszłość przodków. Widać to było po jego arystokratycznej dumie, wizje ojca zaś można rozpoznać w większości namalowanych i wyrzeźbionych przezeń postaci męskich.
Michelangelo liczył czternaście lat, kiedy zamienił ołówek i pędzel na dłuto, ku radości Lorenza de Medici, który w aureoli wspaniałości stał na czele państwa florenckiego i przyjął chłopca do siebie. Kiedyś, w czasach młodości Michelangela, wydarzyło się owo Nieprzewidziane, co odbiło się na całym jego późniejszym życiu: podczas kłótnki jego kolega, Torrigiani, uderzył go pięścią w twarz i złamał kość nosową, co pozostawiło widoczne ślady. Od tego dnia jego twarz pozostała już na zawsze zniekształcona. Jakiż ból, wykraczający zapewne daleko poza sferę fizyczną, musiało sprawić to wydarzenie takiemu wielbicielowi piękna, jakim był Michelangelo Buonarroti!
O takich właśnie rzeczach rozmyślał brat Benno, podczas gdy pociąg pośpieszny gnał na południe; myślał o dziewiętnastolatku słuchającym w katedrze florenckiej nawołującego do pokuty podczas swych kazań dominikańskiego mnicha Savonaroli, piętnującego luksus, w jakim żyli możni panowie, i pychę prałatów, co już samo w sobie było występkiem przeciwko wierze. Grubiański na ambonie, Savonarola nie bał się publicznie potępiać korupcji panującej w państwie i Kościele, a także teologii, która podówczas całkowicie utraciła swe znaczenie. Mały, chudy, o obliczu ascety, ciskał z ambony apokaliptyczne wizje, siejąc strach wśród swoich słuchaczy, którzy szli za nim tysiącami. Były one całkowicie wiarygodne w kraju bez przerwy nawiedzanym wojnami i wstrząsanym kolejnymi spiskami przeciwko rządzącym. Savonarola mówił w swych kazaniach o boskim gniewie i upadku Florencji: Ecce ego abducam aquas super terram *. Młody Michelangelo musiał słuchać tego wszystkiego z przerażeniem, a obrazy boskiego gniewu i wód potopu zalewających ziemię pojawiły się lata później na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej z taką natarczywością, z jaką mówił o nich proroczo przeor dominikanów.