W istocie Michelangelo pozostał do końca samoukiem; uczył się na istniejących już dziełach, podziwiał antyczne rzeźby w ogrodach pałacu Medicich, prace Donatella i Ghibertiego, o którym mówił, że swoją sztuką wyważył drzwi do raju. Coraz bardziej zaniedbywał swego mistrza, Ghirlandaja. Pierwsze dzieła Michelangela jako rzeźbiarza zaginęły, ale sławną stała się jego Pieta, piękna niczym grecka bogini rzeźba Madonny o rysach młodej dziewczyny z Jezusem na kolanach, wykonana na zlecenie kardynała San Dionigi w kararyjskim marmurze z delikatnym wyczuciem rąk złotnika. Zapytany o rozkwitającą, dziewczęcą urodę Madonny – jej wiek mógł odpowiadać wiekowi matki Michelangela w chwili jej śmierci – artysta stwierdził, iż niewinna kobieta się nie starzeje, jest o wiele młodsza od bezwstydnej. A o ileż piękniejsza i czysta musi być dziewica, do której duszy nie zbłądziło nawet najmniejsze grzeszne pożądanie. Nie powinno więc dziwić, że Michelangelo przedstawił Świętą Dziewicę o wiele młodszą od Syna, wbrew wymogom związanym z normalnym procesem starzenia się człowieka. Ten dwudziestolatek odczuwał taką dumę ze stworzonego przez siebie dzieła, że po raz pierwszy i jedyny w życiu uwiecznił na nim swe nazwisko.
Artysta jest odbiciem swej epoki i otoczenia. Po powrocie do Florencji Michelangelo zastał całkowicie zmienioną sytuację: liczba zwolenników Savonaroli wzrastała z dnia na dzień, pokutne procesje przeciągały co chwilę przez miasto i dołączało do nich coraz więcej ludzi. Dżuma i głód zabierały co dzień niezliczone ofiary, a pośród tego wszystkiego słychać było wysoki głos Savonaroli nawołującego do pokuty i obyczajnego życia. Siebie samego Savonarola nazywał „biczem bożym”, ale w oczach większości swoich zwolenników dominikanin był prorokiem.
Trzykrotnie ostrzegano go z Rzymu, aby zaprzestał wygłaszania z ambony surowych oskarżeń przeciwko Kościołowi i papieżowi, w końcu Aleksander Borgia obłożył go ekskomuniką; wydarzenie to jednak spowodowało, iż nawołujący do pokuty dominikanin zaczął używać jeszcze surowszych i bardziej krytycznych słów. Papieska bulla nie była dla niego powodem, dla którego miałby zamilknąć, wręcz przeciwnie, od tej chwili zaczął piętnować także upadek obyczajów na papieskim dworze, klnąc się przy tym na własne sumienie. Fra Girolamo oskarżał papieża o symonię, sprzedawanie kościelnych urzędów i został w końcu aresztowany za staraniem swojego przeciwnika. Torturami zmuszono go do złożenia zeznań, które natychmiast odwołał, zaledwie zaprzestano męczarni. Nie udało mu się jednak w ten sposób uniknąć procesu przed trybunałem Inkwizycji. Papież chciał go najpierw sprowadzić do Rzymu, potem jednak wysłał swojego przedstawiciela do Florencji, który wydał wyrok śmierci. W dniu Wniebowstąpienia roku 1498 Savonarola został spalony na stosie na placu przed siedzibą władz Florencji.
Michelangela nie było pośród gapiów u stóp płonącego stosu; przebywał wtedy w Rzymie. Ale jeżeli nawet nie przeżył tego ponurego widowiska na własne oczy, to jako wrażliwy artysta musiał odczuć ten pierwiastek zła tkwiący w człowieku, nie powstrzymującego nawet tych najpobożniej szych z pobożnych od grzechu. Ale to pobożni i najpobożniejsi byli właśnie tymi, którzy dawali Michelangelo pracę i chleb; w ten sposób powstała w psychice artysty rozterka.
Michelangelo tworzył więcej jako rzeźbiarz aniżeli malarz. Mizernym efektem jego malarstwa w owych latach były trzy panoramy z Madonną. Nie wiemy, czy obawiał się kunsztu Leonarda, Perugina i Rafaela, nie należy się więc dziwić, że po raz kolejny papież Juliusz II wezwał Michelangela do Rzymu, aby wykorzystać jego talent rzeźbiarza. Papa Giulio był bardziej wojownikiem aniżeli pasterzem, politykiem niż kapłanem, bardziej dziki niż łagodny, i co zupełnie nie pasowało do obrazu tego człowieka: kochał sztukę tak jak swój miecz i podziwiał dzieła wielkich artystów. To właśnie jeden z nich zwrócił uwagę Juliusza na młodego florentyńczyka. Nie wiedząc właściwie dlaczego, papież wysłał Michelangelo sto skudów jako pieniądze na koszty podróży. Chciał go najpierw poznać i dopiero później wpadł na pomysł zbudowania grobowca, własnego pomnika w bazylice św. Piotra. Jednakże współpraca między papieżem a Michelangelo zamieniła się wkrótce w ciąg kłótni; równowagę między nimi zapewniały jedynie obojętność Najwyższego Pasterza i upór artysty. Ten spór osiągnął swoje apogeum, gdy Michelangelo oświadczył, iż jeżeli pozostanie dłużej w Rzymie, będzie się musiał zająć budowaniem grobowca nie dla starego papieża, ale dla siebie, a potem z wypełnioną gniewem duszą opuścił Rzym.
Musiał zaciągnąć długi, aby spłacić materiał i robotników, Condivi zaś, jeden z jego uczniów, opowiadał później o „tragedii grobowca”. Sam artysta skomentował to mówiąc. „Lepiej by było, abym w swej młodości nauczył się robić zapałki, wtedy bowiem nie popadłbym teraz w taką rozpacz”. Papież natomiast, będąc w złym nastroju, złośliwie stwierdził, że co prawda znane mu są maniery tego rodzaju ludzi, ale kiedy Michelangelo powróci, nie ujdzie kary. Florentyńczycy całkiem poważnie obawiali się, że z powodu rzeźbiarza papież rozpocznie nową wojnę. Michelangelo jednak myślał wtedy zupełnie serio o ucieczce do Konstantynopola, aby dożyć śmierci pod opieką sułtana. Pracy było w Turcji wystarczająco dużo; sułtan planował wtedy budowę mostu nad Złotym Rogiem łączącego Konstantynopol z Perą. W końcu jednak wyszli sobie naprzeciw i papież spotkał się z Michelangelo w połowie drogi do Bolonii, którą Juliusz II zdobył właśnie z pomocą pięciuset żołnierzy. Jego Świątobliwość zamówił tam czterometrowej wysokości posąg z brązu, który udał się dopiero za drugim odlewem. Wiemy o nim tylko tyle, że został zniszczony już w trzy lata później przez powracającą rodzinę władców Bolonii, Bentivoglich. Resztki posągu wykorzystano do odlewu armatnich luf.
Po powrocie do Rzymu florentyńczyk nadal zajmował się grobowcem, aczkolwiek papież usiłował go odwieść od tego. Z czterdziestu zaplanowanych figur Michelangelo udało się stworzyć dopiero Mojżesza; marmur składowany za św. Piotrem, gdzie Michelangelo również mieszkał, został skradziony. Pewnego dnia papież zaskoczył pogrążonego w rozpaczy rzeźbiarza nowym zleceniem: wymalowaniem Kaplicy Sykstyńskiej, budowali wzniesionej na polecenie jego wuja, bezecnego Sykstusa IV, który poświęcił ją osobiście przed dwudziestu pięciu laty. Michelangelo nie chciał podjąć się tego zadania, ale w końcu musiał ulec papieżowi.
Już podczas prac projektowych obaj pokłócili się na nowo i tylko na skutek nieustępliwości i bezwzględności Michelangela rozstrojony nerwowo papież poddał się i pozwolił tworzyć florentyńczykowi według swego uznania, byle tylko malował. Michelangelo zdecydował się opowiedzieć na sklepieniu historię Stworzenia Świata i Starego Testamentu, ale w jakże samowolny, dziwny sposób!
O tym właśnie rozmyślał brat Benno w czasie swojej podróży, podczas gdy koła pociągu rytmicznie powtarzały: „Łukasz kłamie, Łukasz kłamie…”
19. W poniedziałek po Reminiscere
Tego to właśnie dnia, po długim namyśle, Jellinek odwiedził monsignore Williama Sticklera, kamerdynera papieża, i opowiedział mu o paczce z kłopotliwą zawartością, a także o tym, że przekazał mu ją jakiś nieznajomy; prawdopodobnie był to ten sam mężczyzna, który później wtargnął do jego mieszkania, aby ostrzec przed dalszym dochodzeniem w sprawie sykstyńskiej inskrypcji.