Opat Odilo podszedł do stosu zbitych z surowych desek skrzyń. Ich wieka były zabite gwoździami. Odilo wyjął scyzoryk i po krótkiej chwili udało mu się podważyć pierwszą z pokryw.
– To co teraz zobaczysz – powiedział zajmując się dwoma kolejnymi wiekami – nie należy akurat do chwalebnych czynów naszego zakonu, a także katolickiego Kościoła – a potem z siłą, o jaką nikt nie podejrzewałby tego niskiego człowieka, wyłamał pierwsze wieko.
– Jezus Maria! – wyrwało się Augustynowi. W skrzyni leżały rzucone bezładnie na stos, jak imitacje, sztabki złota, biżuteria i szlachetne kamienie. – Czy to wszystko prawdziwe? – zapytał ostrożnie.
– Według wszelkiego prawdopodobieństwa, tak – odparł opat i zabrał się do drugiego wieka. – Wszystkie skrzynie, które tu widzisz, bracie, są tego pełne.
– Ale przecież to są miliony!
– Dziesiątki milionów, bracie. Tyle milionów, że niemożliwe jest sprzedanie tych rzeczy bez zwrócenia uwagi.
Odilo otworzył w tym czasie drugą skrzynię i Augustyn, oczekujący dalszych skarbów, doznał rozczarowania.
– To tylko papiery osobiste, paszporty i dokumenty!
Odilo w milczeniu podsunął zakonnikowi szary paszport. Dopiero teraz ojciec Augustyn rozpoznał na jego okładce swastykę. Także i pozostałe dokumenty nosiły pieczątki z tym znakiem.
– Co to ma oznaczać? – Augustyn zaczął grzebać w dokumentach, których mogło być w skrzyni kilkaset sztuk.
– Słyszałeś kiedy o „szlaku klasztornym”, bracie?
– Nie, a co to takiego?
– Skoro pytasz, to sądzę, że tajna organizacja ODESSA też jest ci pojęciem obcym?
– Nigdy o niej nie słyszałem.
– Pod koniec ostatniej wojny rozpoczęła się w Europie wielka wędrówka. Wielu ludzi, którzy wyemigrowali przed nazistami, powracało do ojczyzny, z kolei zaś duża liczba narodowych socjalistów uciekała za granicę. Ale europejskie granice były zamknięte i wszędzie poszukiwano starych nazistów. Wtedy to powstała ODESSA; ODESSA jest skrótem od „Organisation der ehemaligen SS-Angehörigen”. Kiedy część nazistów zorientowała się, że Trzecia Rzesza jest już zgubiona, zaczęli oni zbierać pieniądze oraz dzieła sztuki i po kolei przerzucać je do innych krajów, z których mieli zamiar uciekać dalej. Do kas Watykanu wpłynęło wtedy dużo pieniędzy. Nie twierdzę, iż od początku wiedziano, z jakich źródeł pochodzą i na jakie cele będą przeznaczone, ale kiedy w Kurii zorientowano się, o co idzie, było już za późno. Od tej chwili Kuria wraz z ODESSĄ były wspólnie zainteresowane w utrzymaniu tajemnicy. Sztuczka jaką wymyślili starzy naziści, była genialna, ale niemożliwa do przeprowadzenia bez zgody Kurii. Najpierw ich ludzie wstępowali do klasztorów. Zależnie od tego, gdzie się znajdowali, były to Niemcy, Austria, Francja lub Włochy. W tych klasztorach jednakże przebywali tylko kilka dni, potem udawali się, przeważnie wyposażeni w list polecający od opata, do następnego klasztoru, a stamtąd, po krótkim czasie, znowu do innego. W ten sposób stopniowo zacierali za sobą ślady. W końcu wszyscy lądowali w…
– Proszę pozwolić wypowiedzieć mi swoje podejrzenie! – przerwał mu ojciec Augustyn. – W końcu wszyscy lądowali, przebrani za braci zakonnych, w tym tutaj Oratorium.
– Tak było dokładnie.
– Mój Boże. A co się stało potem z tymi ludźmi?
– Watykan wystawiał im fałszywe dokumenty, potwierdzał ich przynależność do zakonu, dawał nowe nazwiska i nowe adresy, co z dzisiejszego punktu widzenia zawiera w sobie pewną ironię, były to bowiem adresy biskupich ordynariatów we Wiedniu, Monachium czy Mediolanie. Ale cóż innego Watykan mógł uczynić? Kuria była szczęśliwa, że fałszywi zakonnicy chcą wyjechać za granicę, przeważnie do Ameryki Południowej; tak więc pozbywano się ich w ten właśnie sposób. Całą akcją sterował niejaki monsignore Tondini i jego młody pomocnik, Pio Segoni. Tondini kierował wówczas Watykańskim Urzędem Emigracyjnym, zwanym potem także Międzynarodową Katolicką Komisją Emigracyjną. Segoni pośredniczył między osiadłymi na mieliźnie „zakonnikami” a władzami watykańskimi i inkasował za to pieniądze oraz przedmioty wartościowe.
– Pio Segoni; czy ojciec rzeczywiście powiedział Pio Segoni?
Opat skinął głową.
– Z tego też powodu przyprowadziłem cię tutaj na dół. Nikt nie uwierzyłby, iż Oratorium było końcową stacją tak zwanego „szlaku klasztornego” i że siedział tu człowiek, który pod przykrywką chrześcijańskiej miłości bliźniego zabierał nazistom pieniądze i złoto. Naturalnie, sam ojciec Pio nie wzbogacił się przy tym, a w każdym razie tak sądzę, ale jego postępowanie nie przysparzało akurat chwały Bogu.
Kurz i stęchłe powietrze zaczęły wywierać już swój wpływ na płuca obu zakonników. Augustyn z trudem łapał powietrze.
– Zadaję sobie tylko pytanie – powiedział w końcu, starając się jak najmniej otwierać usta – zadaję sobie pytanie, dlaczego ojciec pokazał mi to wszystko.
– Zapewne jestem jedynym człowiekiem – odparł opat – który wie o zgromadzonych w tej piwnicy paszportach i skarbach. Wiedza ta została mi przekazana przez mojego poprzednika pod warunkiem zachowania najgłębszej tajemnicy. Jestem już bardzo starym człowiekiem, Augustynie, i tak jak ja musiałem do tej pory dźwigać to brzemię, teraz ty będziesz tym, który je ode mnie przejmie. Wiem, bracie w Chrystusie, że potrafisz milczeć, a także iż wiesz najwięcej o dokumentach pochodzących z tej nieszczęsnej epoki, wszystkie bowiem przechowywane są w Archiwum Watykańskim. Obawiam się, że w trakcie badań nad zagadką inskrypcji sykstyńskiej sam natkniesz się na tę tajemnicę, albo ktoś ci w tym pomoże. Teraz, kiedy już ją znasz, będziesz musiał żyć ze swoją wiedzą.
23. W piątek drugiego tygodnia Wielkiego Postu
Consilium, jakie zebrało się w piątek drugiego tygodnia Wielkiego Postu, zajęło się głównie pseudoepigraficznym charakterem podstawowych dzieł kabalistycznych i ich punktami stycznymi z naukami Kościoła katolickiego. Dyskusja nie doprowadziła jednak do żadnych wniosków, jakich można by było użyć do wyjaśnienia znaczenia nazwiska Abulafii, które zostało wypisane na sklepieniu Kaplicy Syksytyńskiej. Za to padre Augustyn przedstawił zebranym dokument z czasów pontyfikatu Mikołaja III, w którym mowa była o tym, że podczas pobytu Abrahama Abulafii w klasztorze franciszkanów odebrano mu tajne pisma, będące pamfletem skierowanym przeciwko chrześcijańskiej wierze. Poszukiwania tego pamfletu nie przyniosły jednak wyników; został on bowiem prawdopodobnie spalony.
Informacja ta do głębi wzburzyła członków consilium. Przez wiele godzin dyskutowano nad tym, jaką treść zawierał rękopis żydowskiego mistyka, podsekretarz Kongregacji Wiary, Mario Lopez, poddał pod rozwagę, iż jeżeli Michelangelo rzeczywiście opierał się na tym dokumencie, to musiał on istnieć jeszcze w XVI wieku. Od tamtego czasu nie było bowiem chyba żadnego powodu, aby go niszczyć. W każdym razie nazwisko Abulafii nie pojawiło się już więcej w annałach Watykanu. Consilium przełożyło więc swoje obrady na czas nieokreślony, do chwili przedstawienia nowych wyników badań.
Tego wieczoru, po długiej przerwie, Jellinek i monsignore Stickler spotykali się wieczorem na szachy w mieszkaniu kardynała, ale zarówno jeden, jak i drugi nie myśleli zbytnio o grze.
– Gardez! – powiedział Stickler raczej mimochodem, stawiając swoją wieżę na drodze białej damy Jellinka. Stało się to dokładnie po dziewięciu posunięciach. Kardynał był zmuszony przejść do defensywy.
– Sądzę – powidział w końcu – że cały czas myślimy o tym samym.
– Tak – odparł Stickler – na to wygląda.