Moje słowa nie wywarły na opacie żadnego wrażenia. W końcu podniósł się, podszedł do regału z książkami i wyjął zeń gazetę. Położył ją przede mną na stole i bez słowa wskazał na artykuł na pierwszej stronie. Gazeta pochodziła sprzed dwóch dni. Artykuł nosił tytuł:
„Inskrypcja sykstyńska fałszerstwem.
Rzym. – Jak wynika z oficjalnego oświadczenia, inskrypcja którą konserwatorzy odkryli na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie, jest fałszerstwem. Jak już donosiliśmy, podczas oczyszczania fresków namalowanych na sklepieniu przez Michelangela konserwatorzy natknęli się na pozbawione sensu litery, które dały powód do różnego rodzaju spekulacji w kręgach watykańskich, a także doprowadziły do powołania specjalnego consilium. Według krążących pogłosek Michelangelo miał jakoby pozostawić w tej zbudowanej za czasów papieża Sykstusa IV (1475-1480) kaplicy jakąś tajemniczą wiadomość. Jak oświadczył wczoraj podczas konferencji prasowej w Rzymie przewodniczący consilium, kardynał Joseph Jellinek, prefekt Kongregacji Wiary, owe niezrozumiałe litery zostały umieszczone na sklepieniu podczas prac konserwatorskich prowadzonych w ubiegłym stuleciu. Z tego też powodu należy wykluczyć jakikolwiek ich związek z malarzem Michelangelo Buonarrotim. W trakcie prac konserwatorskich litery te zostały usunięte. Jako nowy kierownik prac konserwatorskich prowadzonych w Kaplicy Sykstyńskiej został przedstawiony dziennikarzom prof. Antonio Pavanetto, zwierzchnik Dyrekcji Generalnej Pomników, Muzeów i Galerii Papieskich.”
Umieszczona obok artykułu fotografia ukazywała kardynała Jellinka podczas konferencji prasowej. Nagle zabrakło mi powietrza i zacząłem ciężko dyszeć.
Opat zapytał, czy przypadkiem to wszystko, ów tajemniczy zakonnik i opowiadana przezeń historia, nie przyśniły mi się jedynie. Czasami człowiek często śni o pewnych rzeczach, a potem wydaje mu się, że przeżył je naprawdę.
– O nie! – zawołałem. – Przez pięć dni siedziałem naprzeciwko tego zakonnika i słuchałem jego słów. Mogę opisać każdą zmarszczkę na jego twarzy; odróżnię jego głos od setki innych. To nie był sen, brat Jeremiasz istnieje naprawdę, jest sparaliżowany i bezradny. Codziennie jakiś inny zakonnik wtaczał jego wózek inwalidzki do klasztornego ogrodu. I taka jest, Bóg mi świadkiem, prawda.
– Musiał się pan pomylić – odparł opat. – Jeżeli byłby w tym klasztorze jakiś sparaliżowany braciszek, to musiałbym przecież o tym wiedzieć! A ponieważ nic mi na ten temat nie wiadomo, mogę sądzić, że uległ pan złudzeniu.
Owładnęła mną bezsilna wściekłość; uświadomiłem sobie, że tak samo musiał czuć się brat Jeremiasz. Bez pożegnania opuściłem celę opata i pośpiesznie ruszyłem, długim korytarzem, a potem zszedłem kamiennymi schodami na parter. Przez wąską, wysoką bramę wszedłem do ogrodu, w którym jak każdego dnia cicho pluskała fontanna. Dwaj zakonnicy w szarych, roboczych habitach starali się grabiami usunąć ślady, jakie pozostawiły na wysypanej żwirem ścieżce koła inwalidzkiego wózka.
Od tamtego dnia ciągle zadaję sobie pytanie, czy lepiej mówić, czy też milczeć. Czy powinienem opisać to, co opowiedział mi tajemniczy zakonnik? Mowa może być zapewne grzechem – ale milczenie także.
Wiele z rzeczy, o jakich opowiada ta historia, pozostało w mroku, i zapewne nigdy nie zostaną ujawnione. Do dzisiaj nie znalazłem wyjaśnienia, dlaczego „A”, pierwsza litera nazwiska ABULAFIA, znajdująca się na zwoju pergaminu leżącym u stóp proroka Jeremiasza, nie została usunięta. Kto ma oczy i potrafi się nimi posługiwać, może ją zobaczyć również i dzisiaj… Każdego dnia.
Philipp Vandenberg