Выбрать главу

— Słucham.

— Metoda, którą wprowadzono kilkaset lat temu wyjaśnił historyk nauk ścisłych — zwana dowcipnie przesypaniem naftaliną. Żeby coś zachować, umieszcza się to w pokrowcu z plastyku i wpompowuje się do tego pokrowca jakiś obojętny gaz. Pierwotnie chroniono tak sprzęt wojskowy w okresach międzywojennych; niekiedy nawet całe okręty. Teraz jest to metoda. powszechnie stosowana w muzeach, gdzie brak miejsca na magazynowanie: nikt nie wie, co kryją niektóre kilkusetletnie kokony w podziemiach Instytutu imienia Smithsona w Waszyngtonie.

Carlisle Perera nie odznaczał się cnotą cierpliwości; pragnął czym prędzej ogłosić swoją sensację i już nie mógł panować nad sobą ani chwili dłużej.

— Proszę, panie ambasadorze! To jest bardzo interesujące, ale wydaje mi się, że informacje, które ja posiadam, należy państwu przekazać natychmiast.

— Jeżeli nie ma kontrargumentów, dobrze, niech pan mówi, doktorze Perera.

Agrobiolog, w przeciwieństwie do Conrada Taylora, wcale nie był odkryciami w Ramie rozczarowany. Nie spodziewał się stwierdzenia tam życia, ale liczył na to, że wcześniej czy później zostaną znalezione jakieś szczątki stworzeń, które zbudowały ten fantastyczny świat. Badania Ramy ledwie się zaczęły, chociaż czasu było bardzo mało, zważywszy konieczność rychłej ucieczki Śmiałka z orbity ocierającej się o Słońce.

Ale teraz, jeżeli on nie myli się w swoich obliczeniach, kontakt ludzkości z Ramą może trwać jeszcze krócej, niż się obawiał. Jeden szczegół bowiem przeoczono — coś tak oczywistego, że nikt tego dotąd nie zauważył.

— Jak wynika z otrzymanych ostatnio wiadomości zaczął Perera — jedna grupa jest w drodze nad Morze Cylindryczne, a druga na rozkaz komandora Nortona zakłada bazę zaopatrzeniową u stóp schodów Alfa. Kiedy baza będzie gotowa, Norton chce, żeby co najmniej dwie misje prowadziły badania bez ustanku. Ma nadzieję, że w ten sposób maksymalnie wykorzysta ograniczoną liczbę ludzi, którymi dysponuje.

Dobry plan, ale chyba nie zdąży się go przeprowadzić. Ja bym doradzał, żeby Norton niezwłocznie zarządził alarm i przygotował się do odwrotu na pokład statku w ciągu dwunastu godzin. Pozwolą państwo, że wyjaśnię. .

Rzecz dziwna, mało kto zastanawia się nad dosyć wyraźną anomalią w Ramie. Otóż Rama jest obecnie głęboko w środku orbity Wenus, ale jej wnętrze pozostaje zamarznięte. A temperatura jakiegokolwiek przedmiotu znajdującego się w bezpośrednim blasku Słońca w tym miejscu wynosi około pięciuset stopni!

Oczywiście to dlatego, że Rama jeszcze się nie rozgrzała. Kiedy leciała w przestrzeni międzygwiezdnej, jej temperatura była chyba bliska absolutnego zera. Teraz, w okolicy Słońca, kadłub jest już prawie tak gorący jak roztopiony ołów. Ale wewnątrz, dopóki ten żar nie przeniknie przez kilometr skały, nadal będzie zimno.

Znamy taki wymyślny deser, podawany na gorąco, ale z lodami w środku… nie pamiętam, jak się nazywa.

— Zapiekana Alaska. Lubią to podawać na bankietach Planet Zjednoczonych aż za często, niestety.

— Dziękuję, sir Robercie. Tak właśnie przedstawia się sytuacja Ramy, ale tylko chwilowo. Od tygodni żar słoneczny przedziera się stale i gwałtowny wzrost temperatury to teraz kwestia kilku godzin. Ale nie w tym tkwi problem: do czasu, gdy będziemy musieli z Ramy uciekać, jeszcze się utrzyma zupełnie znośny klimat tropikalny.

— A więc o co chodzi?

— Mogę na to odpowiedzieć jednym słowem, panie ambasadorze. Huragany.

15. Brzeg morza

Było teraz we wnętrzu Ramy ponad dwadzieścia osób płci obojga — sześć na równinie, reszta w drodze, zajęta regularnym dostarczaniem sprzętu i żywności przez system śluz i dalej po schodach. Na statku, niemal opuszczonym, byli tylko dyżurni; krążył nawet dowcip, że Śmiałkiem w gruncie rzeczy zawiadują cztery małpy i że Ruda otrzymała awans na zastępcę kapitana.

Z myślą o tych pierwszych wyprawach badawczych Norton wydał kilka zarządzeń; najważniejsze z nich datowało się z czasów najwcześniejszych lotów człowieka w kosmos. W każdej grupie, zadecydował Norton, musi być jedna osoba z doświadczeniem. Ale nie więcej niż jedna. W ten sposób wszyscy będą mogli nabierać doświadczenia możliwie najszybciej.

Tak więc w pierwszym zespole, mającym udać się nad Morze Cylindryczne, chociaż prowadziła go pani komandor doktor Laura Ernst, był weteran, porucznik Boris Rodrigo, który właśnie wrócił z wyprawy do Paryża. Tym dwojgu towarzyszył sierżant Pieter Rousseau po zejściu ze służby w drużynie pomocniczej na Piaście; był on specjalistą od aparatury badawczej, ale teraz miał polegać na własnych oczach i małym przenośnym teleskopie.

Od stóp schodów Alfa do brzegu Morza Cylindrycznego było niespełna piętnaście kilometrów — czyli, uwzględniając słabe przyciąganie Ramy, osiem kilometrów ziemskich. Laura Ernst, która musiała zadokumentować, że naprawdę jest tak sprawna fizycznie, jak głosi, nadawała żwawe tempo. Z półgodzinną przerwą w połowie drogi, dotarli do celu bez żadnych przygód w ciągu trzech godzin.

Dosyć nużyła jednostajnością ta wędrówka w promieniu reflektora poprzez głuchą ciemność Ramy. Krąg światła, sunąc razem z nimi, powoli wydłużał się w wąską elipsę; to, że promień jest coraz krótszy, było jedynym widocznym dowodem ich postępów. Gdyby obserwatorzy wysoko na Piaście nie podawali im raz po raz komunikatów, oni sami by nie wiedzieli, czy przebyli kilometr, czy pięć kilometrów, czy dziesięć. Automatycznie wlekli się przed siebie po tej jednolitej metalowej powierzchni wśród nocy trwającej od miliona lat.

Wreszcie jednak wypatrzyli coś w dali na granicy słabego już światła reflektora. W normalnym świecie byłby to horyzont. Podchodząc bliżej zobaczyli, że równina, po której idą, nagle się urywa. Dotarli nad Morze Cylindryczne.

— Do brzegu tylko sto metrów — usłyszeli głos z Kontroli na Piaście. — Zwolnijcie tempo.

Zwolnili już przedtem raczej bez potrzeby. Brzeg opadał prostopadle do morza z wysokości pięćdziesięciu metrów jeżeli to było morze, a nie jeszcze jedna nawierzchnia z owego tajemniczego krystalicznego materiału. Chociaż Norton przestrzegał wszystkich przed niebezpieczeństwem uznawania czegokolwiek w Ramie za rzecz oczywistą, mało kto wątpił o tym, że Morze Cylindryczne jest skute lodem. Ale dlaczego południowy brzeg morza ma wysokość pięciuset metrów, a ten tutaj liczy pięćdziesiąt?

Wydawało im się, że podchodzą na skraj świata. Owal reflektora, ścięty ostro przed nimi, skracał się coraz bardziej. W dole jednak na zaokrąglonym ekranie morza już pląsały ich potworne skrócone cienie, wyolbrzymiając każdy ruch. Dotychczas sunęły z nimi krok w krok przez całą drogę wzdłuż promienia światła z Piasty, ale teraz, przełamane krawędzią urwiska, jakby przestały należeć do nich. Równie dobrze mogłyby to być dziwne stworzenia z Morza. Cylindrycznego, gotowe rozprawić się z intruzami.

Z pięćdziesięciometrowego urwiska można było po raz pierwszy ocenić zaokrąglenie Ramy. Ale któż kiedykolwiek widział, żeby zamarznięte jezioro zakrzywiało się w górę i przechodziło w walcowatą ścianę? Ten widok tak bardzo niepokoił, że wzrok ludzki starał się znaleźć jakieś inne interpretacje. Doktor Laura Ernst, która swego czasu studiowała złudzenia wizualne, miała zrazu wrażenie, że patrzy na poziomo zaokrąglającą się zatokę, a nie na powierzchnię poddartą raptownie w górę. Świadomego wysiłku woli wymagało przyjęcie tej fantastycznej prawdy.

Tylko bezpośrednio przed nimi, równolegle do osi Ramy, perspektywa była normalna. Tylko tam wzrok szedł w parze z logiką. Przynajmniej na przestrzeni najbliższych kilku kilometrów morze Ramy wydawało się płaskie i było płaskie… Tam też, daleko za ich zniekształconymi cieniami i granicą promienia reflektora, leżała wyspa.