W rok później, gdy zwiedzał hawajską Stację Śledzenia Szlaków Kosmicznych, miał jeszcze bardziej pamiętne przeżycie. Płynąc wodopłatem po zatoce Kealakekua wzdłuż ponurych skał wulkanicznych, poczuł ku swemu zdumieniu i nawet zażenowaniu głębokie wzruszenie. Za przewodnikiem idąc z grupą naukowców, inżynierów i astronautów minął rozmigotany metalowy obelisk, który postawiono w miejscu dawnego pomnika, zmiecionego przez Ogromne Tsunami w roku 1968. Przeszli wszyscy jeszcze kilka metrów po czarnej śliskiej lawie, tam gdzie nad samą zatoką była nieduża płyta. Słabe fale rozbijały się o brzeg, ale Norton prawie ich nie widział. Pochylony odczytał słowa:
To było odległe o wiele lat i o sto milionów kilometrów. Ale w takich chwilach jak teraz uspokajający duch kapitana Cooka wydawał się bardzo bliski. Norton wyobrażał sobie, że pyta go:
“No, kapitanie Cook, co pan doradza?”
Bawił się tak, ilekroć nie miał dostatecznych podstaw do logicznego rozeznania i musiał zdawać się na intuicję. W tym właśnie między innymi widział talent Cooka: Cook zawsze dokonywał właściwego wyboru — aż po sam kres nad zatoką Kealakekua.
Sierżant czekał cierpliwie, gdy jego dowódca milcząc patrzył w ciemność Ramy. Ta ciemność już nie była nieprzenikniona: w dwóch punktach, oddalonych o jakieś cztery kilometry od siebie, rozjaśniały ją światła ekip badawczych.
Kiedy będzie trzeba, mogę ich odwołać w ciągu godziny pomyślał Norton. — A to chyba wystarczy.
Odwrócił się do sierżanta.
— Nadacie: Komitet do Spraw Ramy, za pośrednictwem Telekosmo. Wdzięczny za radę podejmę środki ostrożności. Proszę wyjaśnić, co znaczy określenie “nagle”. Z poważaniem, Norton, dowódca Śmiałka.
Czekał, aż sierżant zniknie sunąc w stronę jaśniejących świateł obozu, po czym znów włączył magnetofon. Ale stracił już wątek i nie mógł wprawić się na nowo w odpowiedni nastrój. Uznał, że lepiej tę korespondencję odłożyć na kiedy indziej.
Raczej nie mógł spodziewać się pomocy kapitana Cooka, gdy zaniedbywał swoje obowiązki. Nagle sobie przypomniał, jak rzadko i krótko widywała męża biedna Elizabeth Cook w ciągu szesnastu lat ich małżeństwa. A przecież urodziła. Cookowi sześcioro dzieci — i przeżyła je wszystkie.
Jego, Nortona, żony nigdy nie bywają dalej od niego niż o dziesięć minut świetlnych. Nie mają więc się na co uskarżać…
17. Wiosna
W pierwsze “noce” na Ramie niełatwo było spać. Ciemność i jej tajemnice dziwnie przygnębiały, ale jeszcze bardziej denerwowała cisza. Brak jakichkolwiek odgłosów, to nie było naturalne: zmysły ludzkie muszą zawsze coś odbierać. Jeżeli są tego pozbawione, umysł zaczyna sam wytwarzać namiastki. Wielu narzekało, ze słyszy szmery, a nawet głosy będące najwyraźniej złudzeniem, ponieważ ci, którzy nie spali, nie słyszeli w tym czasie niczego. Lekarz pokładowy komandor Ernst przepisała bardzo prosty i skuteczny sposób leczenia tej przypadłości: w godzinach spoczynku rozbrzmiewała teraz niegłośna, kojąca muzyka.
Tej nocy jednak Norton stwierdził, że to nie skutkuje. Wciąż wytężał słuch w ciemności i wiedział, co usiłuje usłyszeć. Ale chociaż słabe powiewy muskały go po twarzy, nie było szumu zrywającego się wiatru ani też żadna z drużyn dalej w terenie nie meldowała o niczym niezwykłym.
Dopiero około północy według czasu statku zdołał zasnąć. Zawsze ktoś dyżurował w centralce na wypadek pilnych meldunków. Inne środki ostrożności nie wydawały się konieczne.
Żaden ziemski huragan nie wywołałby takiego hałasu, jaki dosłownie postawił Nortona i cały obóz na nogi w ciągu sekundy. Myśleli, że niebo się wali albo że Rama pękła i teraz się rozpada. Najpierw usłyszeli straszliwy huk, a potem szeregi rozdzierających, przeciągłych brzęknięć, jakby tłukły się miliony inspektów. Trwało to minuty długie jak godziny i jeszcze rozbrzmiewało cichnąc jak gdyby gdzieś bardzo daleko, gdy Norton doszedł do centrali.
— Kontrola na Piaście! Co się dzieje?
— Chwileczkę, kapitanie. To jest na morzu. Puszczamy tam światło.
Z wysokości ośmiu kilometrów promień reflektora przesunął się po równinie. Dosięgnął morza, zaczął sunąć wzdłuż brzegu przenikając w głąb tego świata. Oświetlił tak jedną czwartą obwodu walca i zatrzymał się.
Tam w górze — na niebie czy też czymś, co umysł nadal uparcie nazywał niebem — działo się coś niezwykłego. Z początku wydawało się Nortonowi, że morze kipi. Już nie było nieruchome w okowach wieczystej zimy: cały ten ogromny obszar chwiał się. I zmieniał barwę: coraz szerszym pasem jaśniała biel.
Nagle w morzu, może o ćwierć kilometra od Nortona, coś podniosło się pochyło jak klapa w podłodze. Migotliwe i roziskrzone w promieniu reflektora, powoli, majestatycznie skierowało się ku niebu. Potem jak klapa zamknęło się, zniknęło pod ogromną falą pienistej wody, która trysnęła na wszystkie strony.
Dopiero wtedy Norton w pełni zrozumiał, co się dzieje. Lód pękał. Przez te wszystkie dni i tygodnie morze topniało w swoich głębinach. Z trudem zbierał myśli wśród łoskotów i ryków nadal rozbrzmiewających i odbijających się echem, usiłował pojąć przyczynę tak dramatycznej odwilży. Na Ziemi, gdy ruszają lody zamarzniętego jeziora czy rzeki, jest inaczej… Ależ oczywiście! To dosyć zrozumiałe teraz, kiedy już się stało. Tutaj morze topnieje od spodu, w miarę jak żar słoneczny przenika przez kadłub Ramy. A lód, zamieniając się w wodę, ma coraz mniejszą objętość…
A więc morze opada pod górną warstwą lodu, pozostawia ją bez podpory. Dzień po dniu zanosiło się na ten przełom, aż wreszcie obręcz lodu otaczająca równik Ramy runęła niczym most pozbawiony środkowego filaru. Rozpadała się na setki ruchomych wysepek, które miały uderzać o siebie i trzaskać, dopóki one też nie stopnieją. Norton zdrętwiał, gdy sobie przypomniał, jak zamierzał dotrzeć po lodzie do Nowego Jorku.
Nawałnica szybko mijała, w tej wojnie wody i lodu nastąpiło chwilowe zawieszenie broni. Za kilka godzin, przy ciągłym wzrastaniu temperatury, woda miała wygrać, ostatnie ślady lodu miały zniknąć zupełnie. Ale nie ulegało wątpliwości, że na długą metę walne zwycięstwo odniesie lód, gdy Rama okrąży Słońce i pomknie jeszcze raz w noc międzygwiezdną.
Norton pamiętał o tym i znów zaczął oddychać. Wezwał ekipę znajdującą się najbliżej morza. Ku jego uldze porucznik Rodrigo odpowiedział natychmiast. Nie, woda nie dosięgła ich. Fala nie rozbiła się o krawędź wzniesienia.
— Więc już wiemy — dodał Rodrigo bardzo spokojnie po co to urwisko.
Norton w duchu przyznał mu rację. Trudno jednak wytłumaczyć — pomyślał — dlaczego tamten drugi, południowy brzeg jest dziesięciokrotnie wyższy…
Reflektor z Piasty nadal sunął wolno po całej okolicy. Zbudzone morze stopniowo się uspokajało, biała kipiel już nie tryskała spod wywracającej się kry. Po piętnastu minutach zakłócenie się skończyło.
Ale w Ramie już nie panowała cisza: ten świat zbudził się ze snu i co chwila rozbrzmiewały zgrzytania, gdy zderzały sie lodowce.