— Muszą państwo zrozumieć — wyjaśnił — że meteorologia świata tak nam obcego jak Rama może sprawić jeszcze dużo niespodzianek. Wszelako, jeżeli nie mylę się w swoich obliczeniach, nie będzie już huraganów i warunki atmosferyczne się ustalą. Temperatura będzie wzrastać aż do peryhelium… i poza peryhelium, ale to nas nie obchodzi, ponieważ Śmiałek musi oderwać się na długo przedtem.
— Więc można bezpiecznie wrócić do wnętrza Ramy? — Hmm… zapewne. Będzie wiadomo ponad wszelką wątpliwość za czterdzieści osiem godzin.
— Powrót jest konieczny — zabrał głos ambasador Merkurego. — Musimy dowiedzieć się o Ramie możliwie najwięcej. Sytuacja teraz zmieniła się całkowicie.
— Myślę, że wiemy, o czym pan mówi, ale czy zechce pan przedstawić to szczegółowo?
— Oczywiście. Dotychczas zakładaliśmy, że w Ramie chyba nie ma życia, a już na pewno kontroli. Teraz jednak nie możemy nadal wmawiać sobie, że to jest wrak. Nawet jeśli żadnych form życia tam nie ma, może Ramą kierują roboty, mechanizmy, zaprogramowane, żeby wykonać jakieś zadanie… może bardzo groźne dla nas. Jakkolwiek mogłoby to wydawać się nie do strawienia, musimy brać pod uwagę ewentualność samoobrony.
Powstał zgiełk protestów; przewodniczący uniósł rękę, żeby przywrócić spokój.
— Proszę nie przerywać jego ekscelencji — powiedział. Bez względu na to, czy nam się ta koncepcja podoba, trzeba ją rozważyć.
— Z całym szacunkiem dla pana ambasadora — odezwał się doktor Taylor zgoła bez szacunku — ja powiem, że możemy sobie darować naiwną obawę przed złośliwością nieznanej inteligencji. Istoty na tak wysokim stopniu rozwoju jak Ramianie musiały też odpowiednio rozwijać swoją moralność. Inaczej same siebie by zniszczyły… tak jak ludzkość omal nie doprowadziła do własnej zagłady w dwudziestym wieku. Wykazałem to jasno w mojej nowej książce “Etos i kosmos”. Mam nadzieję, że państwo otrzymali jej egzemplarze.
— Tak, dziękuję. Niestety, miałem tyle innych spraw, że zdążyłem przeczytać zaledwie przedmowę. Ale tę ogólną tezę znam dobrze. Nie możemy żywić wrogich uczuć wobec mrowiska. Kiedy jednak chcemy zbudować właśnie w tym miejscu dom…
— To jest pogląd na miarę stronnictwa pandorzystów! To ni mniej, ni więcej, tylko międzygwiezdna ksenofobia!
— Proszę, panowie! W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Panie ambasadorze, słuchamy dalej.
Przewodniczący spojrzał spode łba poprzez trzysta osiemdziesiąt tysięcy kilometrów przestrzeni kosmicznej na Conrada Taylora, już milczącego niechętnie, kipiącego jak wulkan, któremu się do wybuchu szczególnie nie spieszy.
— Dziękuję za udzielenie mi głosu — powiedział ambasador Merkurego. — Otóż to niebezpieczeństwo może nie jest prawdopodobne, ale tam, gdzie chodzi o przyszłość ludzkości, nie wolno ryzykować. I pozwolę sobie zauważyć, że chyba najbardziej dotyczy to nas, Merkurian. Chyba mamy konkretniejszy powód do niepokoju niż ktokolwiek inny.
Doktor Taylor prychnął dosyć głośno. Uciszyło go jeszcze jedno ponure łypnięcie z Księżyca.
— Dlaczego właśnie Merkury najbardziej? — zapytał przewodniczący.
— Proszę spojrzeć na dynamikę sytuacji. Rama już jest wewnątrz naszej orbity. Możemy tylko przypuszczać, że okrąży Słońce i skieruje się znowu w kosmos. A gdyby jakoś manewrując zaczęła hamować? Nastąpiłoby to na peryhelium, czyli za trzydzieści dni od dzisiaj. Moi naukowcy powiedzieli mi, że jeśli zmiana prędkości nastąpi na peryhelium, Rama osiągnie orbitę odległą zaledwie o dwadzieścia pięć milionów kilometrów od Słońca. Stamtąd mogłaby panować nad całym Układem Słonecznym.
Długo nikt — nawet Conrad Taylor — nie mówił ani słowa. Wszyscy członkowie Komitetu myśleli o ,tych twardych ludziach, mieszkańcach Merkurego, tak godnie reprezentowanych przez swojego ambasadora.
Większa część ludzkości uważa, że Merkury jest czymś bardzo zbliżonym do piekła. Przynajmniej wystarczałby jako piekło, dopóki nie nadarzyłoby się coś gorszego. Ale Merkurianie są dumni ze swej cudacznej planety, na której dzień trwa dłużej niż rok, wschody i zachody Słońca następują dwa razy częściej i gdzie płyną rzeki ciekłego metalu. W porównaniu z Merkurym Księżyc i Mars stanowiły wyzwanie nieomal dziecinne. Dopóki człowiek nie wyląduje na Wenus, jeśli w ogóle tam wyląduje, nigdzie nie będzie na niego czekało otoczenie bardziej wrogie niż to, które zastał na Merkurym.
A jednak Merkury pod niejednym względem okazał się kluczem do Układu Słonecznego. Teraz, po wielu latach, rozumiało się to samo przez się, ale minęło bez mała sto pierwszych lat ery kosmicznej, gdy ten fakt w końcu sobie uświadomiono. Merkurianie nigdy nie dają nikomu zapomnieć o tym.
Jeszcze zanim ludzie dotarli na Merkurego, anormalna jego gęstość wskazywała na istnienie tam ciężkich pierwiastków. Ale i tak jego bogactwa nadal zdumiewają, będąc gwarancją, że co najmniej przez najbliższy tysiąc lat najważniejsze metale cywilizacji ludzkiej się nie wyczerpią. I w dodatku te skarby znajdują się jakże fortunnie w miejscu, gdzie energia słoneczna jest dziesięć razy większa niż na chłodnej Ziemi.
Energia bez ograniczeń i bez ograniczeń metal — taka to planeta ten Merkury. Jego wielkie magnetyczne wyrzutnie mogą wystrzeliwać produkty do każdego odbiorcy w Układzie Słonecznym. Eksportuje się z Merkurego również energię pod postacią syntetycznych izotopów transuranowych bądź czystego promieniowania. Padła propozycja, żeby merkuriańskie lasery roztopiły olbrzymiego Jowisza, ale ten pomysł nie został dobrze przyjęty na innych planetach. Technologia ugotowania Jowisza otworzyłaby zbyt wiele kuszących możliwości szantażu międzyplanetarnego.
Fakt, że troskę o to w ogóle wyrażono, mówi sporo o powszechnym stosunku do Merkurian. Szanuje się ich za nieustępliwość i umiejętności techniczne, podziwia się sposób, w jaki podbili tę straszną planetę. Ale nie darzy się ich sympatią ani zaufaniem.
Jednocześnie można ich zrozumieć. Merkurianie — krąży takie dowcipne powiedzonko — czasami zachowują się tak, jakby Słońce było ich osobistą własnością. Łączy ich ze Słońcem więź ni to miłości, ni to nienawiści — podobna więź łączyła niegdyś wikingów z morzem, Nepalczyków z Himalajami, Eskimosów z tundrą. Byliby bardzo nieszczęśliwi, gdyby coś stanęło pomiędzy nimi i tą naturalną władczą siłą, która rządzi ich życiem.
Długie milczenie wreszcie przerwał przewodniczący. Jeszcze pamiętając słońce Indii, drżał na myśl o słońcu Merkurego. Toteż traktował Merkurian rzeczywiście bardzo poważnie, chociaż uważał ich pomimo całej merkuriańskiej technologii za nieokrzesanych barbarzyńców.
— Moim zdaniem jest pewna słuszność w pana argumencie, panie ambasadorze — rzekł powoli. — Czy ma pan coś do zaproponowania?
— Mam, panie przewodniczący. Zanim zdecydujemy, jakie kroki podjąć, musimy wiedzieć pewne rzeczy. Znamy geografię Ramy… jeśli można to nazwać geografią… ale nie znane nam są jej możliwości. Klucz do całego zagadnienia jest taki: czy Rama posiada jakiś system napędowy? Czy Rama może zmienić orbitę? Byłbym ciekaw poglądu doktora Perery.
— Poświęciłem temu wiele rozważań — odpowiedział egzobiolog. — Oczywiście Rama musiała uzyskać początkową prędkość dzięki jakiejś wyrzutni, ale mogła mieć zewnętrzny napęd. Jeżeli Rama ma napęd własny, myśmy na żaden ślad tego nie natrafili. Na pewno nie ma tam żadnych dysz rakietowych ani nic podobnego, nigdzie na powłoce.
— Mogłyby być ukryte.
— Owszem. Wydaje się jednak, że to nie miałoby celu. I gdzie są te zbiorniki paliwa, gdzie źródła energii? Główny kadłub jest jednolity. Przeprowadziliśmy badania sejsmiczne. Wszystkie wydrążenia północnej pokrywy obejmuje system śluz.