Выбрать главу

jedynie interludium przed jej rychłym powrotem.

Nie wiedząc dlaczego, nagle zatrzymał się, żeby spojrzeć uważniej na ten metalowy labirynt. Najwidoczniej machinalnie chłonął wszystkie szczegóły wokół siebie i raptem, też machinalnie, dostrzegł w fantastycznie obcym krajobrazie coś jeszcze bardziej fantastycznego.

Pośrodku jednego z okratowań z drutu i prętów jaśniała oddalona może o ćwierć kilometra kolorowa plamka. Mała i niepokaźna, wcale nie rzucała się w oczy; na Ziemi nikt nie zwróciłby na nią uwagi. A przecież niewątpliwie zauważył ją tutaj właśnie dlatego, że przypominała mu Ziemię…

Nie zameldował o tym Kontroli na Piaście, dopóki nie upewnił się, że to nie pomyłka i nie złuda, wywołana samym pobożnym życzeniem. Dopiero gdy podszedł na odległość kilku metrów, wiedział niezbicie, że to wtargnęło w jałowy, aseptyczny świat Ramy nieproszone. Otóż u skraju ramiańskiego lądu południowego rozkwitał swoją samotną wspaniałością kwiat.

Gdy podszedł jeszcze bliżej, zobaczył, że coś tu jest nie tak, jak być powinno. W plastykowej płachcie, przypuszczalnie chroniącej warstwę gleby przed zanieczyszczeniem ze strony jakichś niepożądanych form życia, widniała dziura. Z rozdarcia sterczała zielona łodyga grubości ludzkiego małego palca, pnąca się w górę po kracie. Na wysokości metra od gruntu wybuchała pękiem rozwiniętych sinych liści, mających bardziej kształt piór niż liście jakiejkolwiek znanej Jimmy’emu rośliny. Na poziomie jego oczu kończyła się czymś, co zrazu można by uznać za pojedynczy kwiat. Teraz jednak stwierdził bez zdziwienia, żę są to trzy kwiaty, jeden przy drugim.

Płatki, a raczej jaskrawe rurki długości około pięciu centymetrów — co najmniej po pięćdziesiąt ich w każdym z tych kwiatów — lśniły takim metalicznym błękitem, fioletem i zielenią, że wydawały się raczej skrzydłami motyla niż czymkolwiek z królestwa roślin. Jimmy, który właściwie pojęcia nie miał o botanice, zdumiał się, że brak tu bodaj śladu cech normalnych kwietnych płatków bądź pręcików. Może podobieństwo do ziemskich kwiatów jest tylko przypadkowe? Może to coś bardziej zbliżonego do koralowca? W każdym razie chyba z tego wynika, że istnieją w Ramie jakieś stworzonka sprowadzone drogą powietrzną, żeby służyć jako czynniki użyźniające albo jako pożywienie.

Nieważne zresztą. Cokolwiek powiedzieliby o tym naukowcy, dla Jimmy’ego to był kwiat. Dziwne, zgoła nie w stylu ramiańskim cudo, kwitnące sobie wśród metalowej martwoty, przypominało mu o wszystkim, czego nie miał zobaczyć już nigdy. Zapragnął więc ten kwiat zerwać.

Nie była to taka prosta sprawa. Dzieliła go od kwiatu odległość ponad dziesięciu metrów i kratka z cienkich pręcików, które układały się w sześciany o czterdziestocentymetrowych bokach. Jimmy jednak nie latałby na rowerach powietrznych, gdyby nie był smukły, giętki. Wiedział, że jakoś przeciśnie się przez te odstępy w kracie. Ale powrót stamtąd będzie o wiele trudniejszy — za ciasno, żeby się odwrócić, trzeba by wycofać się tyłem.

Kontrola na Piaście wyraziła zachwyt wobec jego odkrycia, gdy już je opisał i sfotografował z każdej strony. Bez żadnego sprzeciwu przyjęto jego decyzję:

— Idę po ten kwiat.

Zresztą sprzeciwów wcale się nie spodziewał; mógł robić ze swoim życiem, co tylko chciał, bo teraz było jego wyłączną własnością.

Rozebrał się do naga, chwycił za te gładkie metalowe pręty i zaczął się wczołgiwać w okratowanie. Ciasno diabelnie: czuł się jak więzień uciekający przez okienko celi. Wreszcie wcisnął się cały i zanim ruszył dalej, spróbował dla sprawdzenia wycofać się z powrotem. Szło mu to znacznie gorzej, bo musiał teraz inaczej naprężać ręce, żeby się odpychać, a nie wciągać, ale i tak nie było obawy, że zostanie bezradny w tej pułapce.

Z natury czynny i impulsywny, nigdy nie bawił się w rozmyślania. Toteż gdy wił się mozolnie przez wąski korytarz z prętów, nie tracił czasu na roztrząsanie pobudek swojej donkiszoterii. Dotychczas kwiaty w ogóle mogły dla niego nie istnieć, a tu nagle marnuje resztki energii, żeby zerwać kwiat.

Istotnie to był okaz niezwykły, przedstawiający nieoszacowaną wartość naukową. Ale on chciał zerwać ten kwiat tylko dlatego, że to było ostatnie ogniwo łączące go ze światem życia i z planetą, na której się urodził.

Gdy już miał kwiat przed sobą, opadły go skrupuły. Może to jedyny kwiat w całej Ramie: czy zerwanie go dałoby się usprawiedliwić?

Gdyby Jimmy potrzebował pretekstu, mógłby się pocieszać myślą, że sami Ramianie nie włączyli kwiatów do swoich planów. Ta roślina, najwidoczniej fenomen tutaj, wyrosła o całe stulecia za późno — czy też za wcześnie. Ale tak naprawdę Jimmy pretekstu nie potrzebował. Wahał się tylko chwilę. Sięgnął, chwycił łodygę i mocno szarpnął.

Zerwał kwiat bez trudu razem z łodygą i dwoma liśćmi, po czym zaczął powoli wyczołgiwać się przez okratowanie. Teraz, mając jedną rękę zajętą, wracać tyłem było bardzo trudno, wkrótce więc musiał odpocząć, żeby nabrać tchu. Właśnie wtedy zauważył, że pierzaste liście na łodydze stulają się i roślina w gruncie, już bez kwiatu, powoli odwija się od swojej podpory. Gdy patrzył zafascynowany i przerażony jednocześnie, cała wsunęła się w glebę jak wąż śmiertelnie ranny, wpełzający z powrotem do gniazda.

Zamordowałem coś pięknego — powiedział sobie Jimmy. — No, ale Rama przecież mnie zabija. Wziąłem tylko to. co mi się prawowicie należy.

31. Prędkość końcowa

Kapitan Norton, który jeszcze nigdy nie utracił nikogo z załogi, nie miał zamiaru utracić nikogo teraz. Jeszcze przed wyruszeniem Jimmy’ego na biegun południowy rozważał ewentualną akcję ratunkową; ten problem jednak okazał się zbyt trudny. Norton zdołał zrobić tylko tyle, że wykluczył wszystkie rozwiązania oczywiste.

Jak wspiąć się na pionowe urwisko o wysokości pół kilometra? Z właściwym ekwipunkiem — i po przeszkoleniu — to dosyć łatwe. Cóż, kiedy na pokładzie Śmiałka nie było hakownicy, a nikomu jak dotąd nie przyszedł do głowy żaden inny praktyczny sposób wbijania koniecznych setek haków w twardą, gładką ścianę.

Pokrótce rozpatrzył rozwiązania dziwaczniejsze, nawet wyraźnie wariackie. Może by mogła tam wejść któraś z małp wyposażona w przyssawki? Ale choćby ten plan był wykonalny, ile trzeba by czasu, żeby wyprodukować i sprawdzić owe wyposażenie, a potem odpowiednio przeszkolić małpę? Bo człowiekowi chyba by zabrakło siły na dokonanie takiego wyczynu.

Później sięgnął do technologii bardziej nowoczesnej. Kusiły go zespoły osobistego napędu odrzutowego, ale to był napęd za słaby, ponieważ zaprojektowano je do pracy w stanie nieważkości. W żadnym wypadku nie udźwignęłyby ciężaru człowieka nawet przy skromnym przyciąganiu Ramy.

Czy można wysłać tak wysoko sam silnik odrzutowy zdalnie sterowany, niosący tylko linę ratunkową? Spróbował zainteresować tym sierżanta Myrona, który raz dwa udzielił odpowiedzi odmownej. Są — wykazał ten inżynier poważne trudności, jeśli chodzi o stabilność: dałoby się je pokonać, ale nieprędko, a czas przecież nagli.

Więc może balony? To wydawało się raczej wykonalne skombinować jakąś powłokę i dostatecznie małe źródło ciepła. Tego właśnie jedynego pomysłu Norton nie odrzucił, gdy problem nagle przestał być teoretyczny i stał się kwestią życia i śmierci, wysuniętą na pierwsze miejsce w każdym dzienniku telewizyjnym na wszystkich zaludnionych planetach.

W czasie gdy Jimmy wędrował wzdłuż krawędzi Morza Cylindrycznego, wielu szalonych wynalazców w Układzie Słonecznym próbowało go ratować. W Kwaterze Głównej Floty Kosmicznej rozpatrywano każdą propozycję i mniej więcej jedną na tysiąc przekazywano kapitanowi Śmiałka. Doktor Carlisle Perera pojawił się dwukrotnie — raz korzystając z bezpośredniego kanału kontroli kosmicznej i raz za pośrednictwem TELEKOSMOSU Z PIERWSZEŃSTWEM DO RAMY. Rozwiązanie przedstawione przez tego uczonego zabrało jemu niecałe pięć minut, a komputerowi jedną tysięczną sekundy.