Выбрать главу

Z początku Norton myślał, że to żart w bardzo kiepskim guście. Kiedy jednak zobaczył nazwisko nadawcy i załączone obliczenia, szybko zmienił pogląd.

Wręczył tę wiadomość Karlowi Mercerowi.

— Co o tym sądzisz? — zapytał tak obojętnie, jak tylko zdołał.

Karl przeczytał to szybko, po czym odpowiedział:

— No, niech mnie diabli! On ma rację, rzecz jasna.

— Jesteś tego pewny?

— Miał rację co do burzy, prawda? Że też nam to na myśl nie przyszło: czuję się teraz jak głupiec.

— Nie ty jeden. Następne zagadnienie: jak myto powiemy Jimmy’emu?

— Chyba nie musimy… aż do ostatniej chwili. Przynajmniej ja na jego miejscu wolałbym nie wiedzieć. Tylko mu powiedz, że już do niego wyruszamy.

Jimmy Pak, chociaż widział całą szerokość Morza Cylindrycznego i orientował się, z której strony Decyzja płynie mu na ratunek, wypatrzył maleńką tratwę dopiero wtedy, gdy minęła Nowy Jork. Wprost nie mógł uwierzyć, że mieści się na niej sześć osób i cały sprzęt ratowniczy, jaki zabrali z myślą o nim.

Gdy byli w odległości już tylko kilometra od podnóża urwiska, rozpoznał kapitana Nortona i zaczął machać rękami. Po chwili dowódca zobaczył go i pomachał ręką w odpowiedzi.

— Cieszę się, że cię widzę w dobrej formie, Jimmy -powiedział przez radio. — Przyrzekłem, że ciebie nie zostawimy. Teraz już mi wierzysz?

Niezupełnie — pomyślał Jimmy. Dopóki nie zobaczył Decyzji, podejrzewał, że to wszystko jest intrygą uknutą z dobroci serca, żeby podtrzymać go na duchu. Ale kapitan chyba nie przeprawiałby się przez Morze tylko po to, by się z nim pożegnać; najwidoczniej coś obmyślił.

— Uwierzę, kapitanie, kiedy znajdę się na pokładzie. Powiedzcie mi, jak ja mam to zrobić?

Decyzja płynęła teraz wolniej w odległości stu metrów od podnóża urwiska. Jimmy nie widział na niej żadnego nadzwyczajnego wyposażenia — chociaż nie był pewny, co spodziewał się zobaczyć.

— Przykro mi z tego powodu, Jimmy, ale nie chcieliśmy, żebyś denerwował się zawczasu.

To brzmiało złowieszczo: co, do diabła, kapitan chciał przez to powiedzieć?

W odległości pięćdziesięciu metrów od podnóża urwiska Decyzja zatrzymała się i Jimmy na wysokości pięciuset metrów patrzył teraz jak z lotu ptaka. Kapitan mówił do mikrofonu:

— W tym właśnie rzecz, Jimmy. Nic ci się nie stanie, ale to będzie wymagało odwagi. Wiemy, że odwagi masz mnóstwo. Skoczysz.

— Z wysokości pół kilometra!

— Tak, ale tylko przy połowie przyciągania:

— Więc… Czy pan, kapitanie, spadł kiedyś z wysokości dwustu pięćdziesięciu metrów na Ziemi?

— Zamknij się, bo ci skreślę następny urlop. Sam już dawno powinieneś wpaść na ten pomysł. To jest tylko kwestia prędkości końcowej. W tutejszej atmosferze nie będzie to więcej niż dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę, czy się spada z wysokości dwustu, czy dwóch tysięcy metrów. Dziewięćdziesiąt to dosyć dużo, ale można zmniejszyć trochę, przyhamować. To właśnie masz zrobić, więc posłuchaj uważnie…

— Posłucham — powiedział Jimmy. — I niech tylko to się skończy dobrze.

Nie przerywał już dowódcy ani razu i nie komentował, gdy Norton skończył mówić. Owszem, to niegłupie, a tak śmiesznie proste, że doprawdy, żeby wpaść na to, trzeba być geniuszem. I chyba kimś, kto jest daleki od znalezienia się w podobnej sytuacji…

Jimmy nigdy nie był nurkiem głębinowym ani nie próbował skakać z opóźnionym otwieraniem spadochronu, co by mu zapewne dało jakieś psychiczne przygotowanie do takiego wyczynu. Człowiek, choćby mu się mówiło, że zupełnie bezpiecznie przejdzie po kładce nad przepaścią, bo obliczenia wytrzymałościowe są bezbłędne, może po prostu nie być do przejścia jej zdolny. Teraz Jimmy zrozumiał, dlaczego dowódca tak wymijająco mówił przedtem o szczegółach akcji ratunkowej. Chodziło o to, by nie miał czasu na ponure refleksje i wymyślanie kontrargumentów.

— Nie ponaglam cię — powiedział Norton przekonywająco z głębokości pół kilometra pod nim — ale im wcześniej to zrobisz, tym lepiej.

Jimmy spojrzał na swoją cenną pamiątkę, jedyny kwiat w Ramie. Pieczołowicie owinął go brudną chustką do nosa, zawiązał ją i rzucił z urwiska w dół.

Zawiniątko trzepotało zlatując uspokajająco powoli, ale też i bardzo długo, coraz mniejsze i mniejsze i mniejsze, aż zupełnie zniknęło mu z oczu. Zaraz potem Decyzja podpłynęła pod urwisko i wtedy wiedział, że znaleziono na wodzie jego przesyłkę.

— Piękny! — wykrzyknął dowódca z entuzjazmem. Jestem pewny, że nazwą ten kwiat twoim nazwiskiem. Dobrze. Czekamy…

Jimmy zdjął koszulę — kurtek nie nosili w tym tropikalnym klimacie Ramy — i rozłożył ją starannie. Kilkakrotnie w czasie wędrówki omal jej nie wyrzucił; teraz mogła się przyczynić do ocalenia.

Po raz ostatni obejrzał się na wklęsły świat nie penetrowany przez nikogo poza nim i na dalekie złowieszcze wieżyczki Wielkiego Rogu i Małych Rogów. Potem, ujmując koszulę mocno prawą dłonią, skoczył z urwiska tak daleko, jak tylko zdołał.

Teraz nie było szczególnego pośpiechu: miał pełne dwadzieścia sekund, żeby cieszyć się tym przeżyciem. Ale gdy spostrzegł, że wiatr wzmaga się wokół niego, a Decyzja wolno powiększa się w jego polu widzenia, już nie marnował czasu. Trzymając koszulę oburącz, rozciągnął ręce tak, że pęd powietrza dmuchał w nią nad jego głową i wypełniał ją jak pustą rurę.

Spadochronem koszula była raczej kiepskim; chociaż zmniejszała o kilka kilometrów na godzinę jego prędkość, nie sprawiało to zasadniczej różnicy. Odgrywała rolę znacznie ważniejszą — utrzymywała go w pozycji pionowej; miał lecieć w morze wyprostowany.

Wciąż jeszcze miał wrażenie, że wcale nie opada i że to tylko woda w dole błyskawicznie podnosi się ku niemu. Teraz, w powietrzu, wcale się nie lękał. Co więcej, był oburzony na dowódcę, który tak oszczędzał jego nerwy. Czy kapitan Norton rzeczywiście myśli, że on by się bał skoczyć, gdyby przedtem zastanawiał się nad tym dłużej?

W ostatniej chwili puścił koszulę, zaczerpnął tchu i obiema dłońmi zasłonił sobie nos i usta. W myśl zalecenia dowódcy wyprostował się, sztywno zwierając stopy. Miał wpaść do wody prosto jak rzucona włócznia.

— To będzie zupełnie tak -zapewnił go Norton-jakbyś skoczył do basenu z trampoliny na Ziemi. Nic strasznego, jeżeli nie skrewisz.

— A jeśli skrewię? — zapytał dowódcy.

— Będziesz musiał wrócić na górę i spróbować jeszcze raz.

Coś trzepnęło go po stopach — mocno, ale nie boleśnie. Milion cienkich rąk rozrywało mu skórę, ryki w uszach rozsadzały czaszkę — to wzrastało ciśnienie. Chociaż powieki miał zaciśnięte, widział tę ciemność, gdy wpadał w głębinę Morza Cylindrycznego.

Wytężył siły i zaczął płynąć pod górę ku nikłej jasności. Mógł otworzyć oczy na jedno tylko mgnienie: trująca woda podziałała jak kwas, gdy otworzył je szerzej. Wydawało mu się, że walczy z tą wodą już od wieków, i chwilami drętwiał, zdjęty koszmarnym lękiem, że zatracił orientację i naprawdę płynie w dół, nie w górę. W takich sekundach ryzykował, znów zerkał spod przymrużonych powiek — stawało się coraz jaśniej.

Z oczami kurczowo zamkniętymi wypłynął na powierzchnię morza. Zachłysnął się haustem świeżego powietrza, obrócił się na wznak, otworzył oczy i popatrzył wokoło.