Выбрать главу

– W grecko-katolickim obrządku celibat obowiązuje tylko przy wyższych stopniach kapłańskich. A zwykli proboszczowie mogą mieć żony – pocieszał Andrzej przyjaciela. – Ale zanim nas wyleją, będziesz musiał sprawdzić tego majstra Walentowskiego, chociaż nie wierzę, żeby to przyniosło jakieś pozytywne rezultaty. A także alibi obu panów Urbaniaków. Musimy również odszukać człowieka z zielonym oplem. Obawiam się, że to ostatnie zadanie będzie najtrudniejsze.

Wbrew obawom porucznika znalezienie „pana z oplem” okazało się znacznie łatwiejsze, niż to sobie Ciesielski wyobrażał. W ciągu godziny wszystkie milicyjne radiowozy krążące po Warszawie otrzymały polecenie szukania zielonego opla rekorda ze szwedzką rejestracją. Miano zatrzymać wóz pod jakimkolwiek pozorem, wylegitymować kierowcę, ze szczególnym zwróceniem uwagi na miejsce jego zamieszkania, zarówno w Warszawie, jak i ewentualnie na Wybrzeżu. Podano także przypuszczalny rysopis kierowcy.

Nie upłynęły nawet dwie godziny i porucznik dostał wiadomość od jednego z patroli. Meldunek podawał szczegółową rejestrację samochodu, nazwisko jego właściciela, niejakiego Erika Jonssona zamieszkałego w Malme, a także nazwisko i adres aktualnego użytkownika wozu. Był nim Marian Zalewski zamieszkały w Gdyni przy ulicy Świętojańskiej. Zalewski przebywał czasowo w Warszawie. Początkowo zatrzymał się u swojej siostry, a od czternastego września gościł w pensjonacie przy ulicy Brackiej w pokoju stale zajmowanym przez Helmuta Schulza, obywatela austriackiego, który wyjechał na kilka tygodni do Wiednia i odstąpił swoje pomieszczenie przyjacielowi.

Jeszcze tego samego dnia nadano z Warszawy telegram do milicji gdańskiej z prośbą o informacje o Marianie Zalewskim, a podporucznik Szymanek odwiedził Gmach Sądów przy ulicy Świerczewskiego i w Rejestrze Karnym bez trudu odszukał kartę „człowieka z oplem”. Znalazł w niej sporo ciekawych informacji, chociaż zapisano je wyłącznie cyframi – data wyroku, artykuł kodeksu karnego i wysokość wymiaru kary.

Natomiast inne poszukiwania skończyły się fiaskiem. Edward Walentowski był wprawdzie zameldowany na Bródnie przy ulicy Piotra Skargi, ale od dwóch lat znalazł sobie zajęcie w Przedsiębiorstwie Poszukiwań Naftowych i pracował przy wierceniu w Województwie Białostockim, gdzieś pod Sokółką. Jeden telefon wyjaśnił, że ślusarz Walentowski był w dniu czternastego września cały dzień w pracy, a wieczorem w swoim barakowozie.

Najlepsze alibi mieli obaj panowie Urbaniakowie. Gdy gasili pragnienie w pewnej knajpce przy ulicy Radzymińskiej, doszło do „lekkiego nieporozumienia towarzyskiego”. Przyjechała milicja i cała zacna kompania wieczór i noc spędziła w dzielnicowym areszcie.

Kobieta z walizką

Przez cztery dni obaj oficerowie powtórnie przesłuchali wszystkich świadków. Niestety, niczego nowego się nie dowiedzieli. Rozmowa z kierownikiem działu personalnego nie wniosła niczego do sprawy. Nie doszło wprawdzie jeszcze do spotkania z bezpośrednim zwierzchnikiem Zygmunta Stojanowskiego, inżynierem Januszem Adamczykiem, gdyż wyjechał on służbowo do Czechosłowacji, gdzie jego firma chciała wygrać przetarg na budowę fabryki kwasu siarkowego, sądząc jednak z wypowiedzi „personalnego” i ta rozmowa nie wróżyła postępów w śledztwie.

Pułkownik Adam Niemiroch, naczelnik wydziału zabójstw, nie spełnił przepowiedni Antoniego Szymanka i nie „wylał na zbitą mordę” obu oficerów. „Stary” nie ukrywał, że nie jest zadowolony z postępów śledztwa, ale musiał przyznać, że prowadzone było z wielką energią. Nie pominięto żadnego najmniejszego szczegółu. A że nie było rezultatów? Zebrany materiał okazał się zbyt szczupły, żeby mogły być. Sprawa nie ruszyła z miejsca, bo nadal brakowało motywów tego tajemniczego zabójstwa. Chyba żeby przyjąć mało prawdopodobną tezę, iż zbrodnię zainspirowała żona Stojanowskiego, Irena, która – jak wiadomo – tego samego dnia uciekła za granicę razem z obywatelem austriackim, Helmutem Schulzem.

Schulz był przedstawicielem na Polskę wielkiej austriackiej firmy. Większą część roku przebywał w Warszawie; mieszkał w pensjonacie na rogu Brackiej, Szpitalnej i Hibnera, w domu, w którym mieści się popularna kawiarnia „Szwajcarska”. Austriak władał dość dobrze językiem polskim. W Ministerstwie Handlu Zagranicznego i w polskich centralach importowych znano go doskonale. Cieszył się tam opinią człowieka poważnego i solidnego. Nasi handlowcy ze śmiechem odrzucili podejrzenia milicji, że mógłby być zamieszany w jakąkolwiek aferę kryminalną, a cóż dopiero w morderstwo.

Austriak pertraktował właśnie w sprawie zawarcia kontraktu dotyczącego eksportu maszyn budowlanych do Iraku. Warunki umowy zostały już uzgodnione z irańskimi firmami, chodziło jedynie o dopracowanie szczegółów współpracy polsko-austriackiej. Panu Schulzowi ogromnie zależało na sfinalizowaniu tej największej dotychczasowej jego transakcji, dlatego też udał się do swoich pracodawców w celu ostatecznego uzgodnienia kontraktu. Zarówno o jego wyjeździe, jak i o dacie powrotu do Warszawy, a miało to nastąpić mniej więcej za miesiąc, polskie koła handlowe były powiadomione.

Odpowiednie nasze centrale handlowe utrzymywały prawie codzienny kontakt telefoniczny z Austriakiem lub z jego wiedeńskimi pracodawcami.

W tej sytuacji rzeczywiście wyglądało na to, że Helmut Schulz jest poza wszelkimi podejrzeniami. Fakt, że ten człowiek znał Irenę Stojanowską, bywał w kawiarni „Aida” a także wyjechał z Warszawy tym samym pociągiem co żona zabitego, mógł być zwykłym przypadkiem. Zresztą Schulz dowiedziawszy się, że piękna kobieta wybiera się do Austrii mógł dostosować swój wyjazd do jej projektów. Po prostu dlatego, żeby mieć w drodze sympatyczne towarzystwo z widokami na flirt nad Dunajem.

Jedyną podejrzaną pozostawała nadal Irena Stojanowska, chociaż prowadzący śledztwo jakoś nie mogli uwierzyć w jej winę.

Kiedy równo w dwa tygodnie po zabójstwie Zygmunta Stojanowskiego porucznik Andrzej Ciesielski wchodził rankiem do gmachu Stołecznej Komendy MO, zatrzymał go podoficer dyżurny.

– Obywatelu poruczniku – meldował – od szóstej czeka na was jakaś kobieta. Proponowałem jej, żeby przyszła po ósmej, ale ona wolała siedzieć w poczekalni.

– Która to? – Porucznik ciekawie zerknął w głąb poczekalni, gdzie na stojących pod ścianą krzesełkach siedziało sporo osób.

– Ta z dużą walizą.

– Mówiła, jak się nazywa?

– Nie. Oświadczyła, że sprawa pilna i że musi was jak najprędzej zobaczyć.

Kobieta siedziała bokiem, Ciesielski zdołał zobaczyć tylko część jej głowy. Natomiast waliza stała na widoku i rzeczywiście była potężnych rozmiarów.

– Znała moje nazwisko?

– Tak. Od razu powiedziała, że chce się widzieć z porucznikiem Ciesielskim.

– W jakiej sprawie? Wspominała?

– Powiedziała, że w sprawie zabójstwa na Wilczej i że obywatel porucznik prowadzi śledztwo.

Ciesielski jeszcze raz spojrzał w kierunku otwartych drzwi poczekalni, ale kobieta ciągle była odwrócona w stronę okna. Czyżby Irena Stojanowska? Walizka świadczyła, że to właśnie ona, i to bezpośrednio z wiedeńskiego pociągu.

– Sierżancie – zdecydował oficer – za dziesięć minut poślijcie ją do mnie na górę. Ale przedtem zapytajcie o nazwisko i zatelefonujcie.

– Zrobi się. – Sierżant Paciorek mający za sobą przeszło dwadzieścia lat pracy w milicji, odnosił się dość poufale do dużo młodszych od niego oficerów. – Czy z walizką? Czy też ma ją zostawić w mojej dyżurce?

– Niech będzie z walizką. Bomby ani broni na pewno tam nie ma.

Tym razem, ku zdziwieniu Andrzeja, podporucznik Szymanek siedział za swoim biurkiem i pilnie wykańczał notatkę służbową z wczorajszej rozmowy z „personalnym” Przedsiębiorstwa Budownictwa Przemysłowego.