Выбрать главу

– Chory jesteś, Antek? – zdziwił się Ciesielski.

– Dlaczego?

– Za dziesięć ósma, a ty już w pracy. Od dawna to się nie zdarzyło.

– Zapomniałeś, że Hanka wczoraj wróciła z urlopu? Całe wiadro wody wylała mi rano na twarz. Ściągnęła kołdrę i otworzyła okno. Musiałem wstać.

Zadzwonił telefon. Andrzej podniósł słuchawkę.

– Obywatelu poruczniku – meldował z dołu sierżant Paciorek – zgłosiła się obywatelka Irena Stojanowska.

– Niech ją ktoś przyprowadzi do mnie na górę.

– Tak jest. Przyjdzie z kapralem Niedzielskim.

– To szlagier! – entuzjazmował się podporucznik. – Jednak wróciła! Ciekaw jestem, jak wygląda i co nam powie?

– Zaraz zobaczymy i zaraz posłuchamy. – Ciesielski był równie zaciekawiony, chociaż nie dawał tego poznać po sobie.

Za chwilę w drzwiach stanęła wysoka kobieta. Rude włosy, duże zielone oczy, rysy twarzy jakby żywcem skopiowane z jakiejś kamei renesansowego malarza. Figura i nogi bez zarzutu. Nikt, kto opisywał oficerom milicji Irenę Stojanowską jako piękność, nie skłamał ani nie przesadził nawet na jotę.

– Chciałam mówić z porucznikiem Andrzejem Ciesielskim.

– To ja. Dobrze się składa, bo ja także z niecierpliwością na panią czekałem.

– Wróciłam dzisiaj o piątej rano z zagranicy.

– Wiem o tym. Z Wiednia – odpowiedział porucznik. A jak się miewa pan doktor Helmut Schulz?

Kobieta zaczerwieniła się. – Niech pan mi nie wspomina o tym łobuzie!

– Aż tak – porucznik uśmiechnął się drwiąco.

– Z dworca kolejowego pojechałam do domu. Zastałam na drzwiach mojego mieszkania milicyjne pieczęcie. Dozorca domu, pan Ksawery Rotocki, poinformował mnie o tragicznej śmierci męża i o tym, że pan prowadzi śledztwo w tej sprawie. Przyjechałam więc po klucze.

– Klucze są rzeczywiście w moim posiadaniu – potwierdził Ciesielski – ale najpierw chciałbym z panią porozmawiać.

– Domyślam się. Kiedy wysiadałam z taksówki zobaczyła mnie ta z pierwszego piętra i rozdarła się na całą kamienicę: „Morderczyni przyjechała”. Jakoś zdołałam się opanować i nie poszłam na górę. Ale tutaj słyszę, że nie tylko ona na tym koniu jedzie.

– Prowadzę sprawę o morderstwo. Zapewne panią już poinformowano, w jaki sposób zakończył życie jej małżonek? A tak się dziwnie składa, że żona Stojanowskiego rzekomo wyjechała na wczasy wędrowne w Bieszczady, a pomimo to widziano ją w Warszawie w dniu morderstwa. Co jeszcze dziwniejsze, w parę godzin po zbrodni doskonałej ta kobieta wsiadła do pociągu pośpiesznego jadącego do Wiednia. Chciałbym, aby pani nam wyjaśniła te wszystkie, wprost nadzwyczajne zbiegi okoliczności. Proszę, niech pani siada. Nie będziemy przecież rozmawiali na stojąco.

Irena Stojanowska zajęła wskazane jej krzesło.

– Słucham panią.

– Jak już pan porucznik zapewne wie – zaczęła piękna pani – moje małżeństwo z Zygmuntem Stojanowskim znajdowało się w stanie kompletnego rozkładu. Rozwód byłby najlepszym wyjściem w sytuacji. Niestety, przez zwykły upór mój mąż odmawiał wyrażenia zgody. Ja w rzeczywistości nie czułam się już żoną tego człowieka. Poznałam innego, znacznie bardziej wartościowego.

– Pana Mariana Zalewskiego? – podpowiedział podporucznik Szymanek.

– Panowie i o tym wiedzą? To doprawdy dla mnie wielki zaszczyt, że moja skromna osoba tak absorbuje funkcjonariuszy milicji.

– Dziwi to panią?

Stojanowska nie podjęła zaczepki. – Postanowiliśmy wraz z moim narzeczonym, że jeżeli Zygmunt nie zgodzi się na rozwód, obejdziemy się i bez tego. Mój narzeczony mieszka na Wybrzeżu i umyśliliśmy, że po prostu nie wrócę do mieszkania na Wilczej. Najpierw wyjedziemy za granicę, a po powrocie do kraju osiedlę się w Gdyni. Chcąc uniknąć awantur z Zygmuntem Stojanowskim wyjaśniłam, że wyjeżdżam na wczasy wędrowne w Bieszczady. W ostatnim momencie mojego narzeczonego zatrzymały w kraju bardzo ważne sprawy. Ponieważ miałam już paszport i wykupione dewizy, wyjechałam sama, Marian miał dołączyć do mnie w Wiedniu.

– To się zgadza. Marian Zalewski nie otrzymał paszportu zagranicznego.

Piękna pani na znak zdziwienia uniosła nieco brwi, zaś podporucznik dorzucił: – Wyjechała pani w zamian w towarzystwie pana Helmuta Schulza. Prawda?

– Niech pan nie wspomina tej starej, grubej świni! – Stojanowska nie ukrywała wściekłości. – Schulz przyjaźnił się z Marianem. Robili razem jakieś wielkie interesy. Więc kiedy Zalewski nie mógł ze mną wyjechać, prosił przyjaciela, aby ten zaopiekował się mną w Wiedniu aż do przyjazdu Mariana nad Dunaj.

Ciesielski uśmiechnął się ironicznie.

– Ten łobuz skończony po przyjeździe do Wiednia umieścił mnie w jakimś podejrzanym hoteliku na Wimpligergase i z miejsca do mnie wystartował. Przez trzy dni udawało mi się to obracać w żarty, ale czwartego wpadł we wściekłość i zaczął wykrzykiwać, że nie po to zapłacił Zalewskiemu tysiąc dolarów, aby mnie oprowadzać po Schónbrunnie. A potem chciał wziąć siłą to, czego mu się nie udało dostać drogą zalotów i perswazji. Na szczęście nie natrafił na bezbronną i naiwną panienkę.

– Tak? To bardzo interesujące – pozwolił sobie na małą złośliwość Antoni Szymanek. – Proszę, niech pani kontynuuje.

– Złapałam walizkę, wrzuciłam do niej moje ciuchy na „łapu-capu” i dałam nura z tej nory. Całe szczęście, że kiedy pracowałam w „Grand Hotelu” poznałam tam bardzo sympatyczną panią z Austrii. Dała mi wtedy swój wiedeński adres i prosiła o odwiedzenie przy okazji. Złapałam taksówkę i kazałam się zawieźć do tej Austriaczki. Bardzo serdecznie mnie przyjęła, a kiedy jej opowiedziałam o mojej przygodzie z Schulzem, aż się za głowę złapała. Wstyd jej było za takiego rodaka.

Dziesięć dni siedziałam u tej pani. Całe mieszkanie jej wypucowałam na wysoki połysk. Muszę się przyznać, że ja bardzo lubię sprzątać. Dla mnie sprzątanie to odpoczynek psychiczny. Tylko pod tym względem zgadzaliśmy się z Zygmuntem. On był strasznym pedantem i także lubił, żeby wszystko zawsze było czyściutkie i na swoim miejscu. Przy sprzątaniu nigdy, nawet w ostatnich dniach naszego wspólnego mieszkania, kiedy oboje wzajemnie zamienialiśmy sobie życie w piekło, nie kłóciliśmy się. Ja ścierałam kurze, myłam okna, on pastował i froterował posadzki…

Mogłabym u tej Austriaczki siedzieć nawet i pół roku. Chciała mi za to sprzątanie zapłacić. Naturalnie, nie wzięłam ani grosza. U nich także są grosze, jak w Polsce. W rewanżu kupiła mi piękny niebieski dżersej na garsonkę i śliczny moherowy bliźniak. – Stojanowska zrobiła ruch, jakby chciała otworzyć stojącą obok niej walizkę i zademonstrować oficerom wiedeńskie cuda, ale szybko się zreflektowała.

– Czy w czasie pobytu za granicą kontaktowała się pani z Marianem Zalewskim?

– Dzwoniłam do niego trzy razy, ale nie zastałam go w domu. Wysłałam depeszę z moim nowym adresem. Widocznie telegram nie doszedł, bo nie otrzymałam odpowiedzi. Nie chciałam się naprzykrzać sympatycznym Austriakom i przyjechałam dzisiaj rano do Warszawy. Najpierw zajechałam na Bracką, do pensjonatu, w którym mieszkał Marian. Tam mi powiedziano, że wyjechał przed paroma dniami nie podając adresu. Kolejną taksówką podjechałam na Wilczą, a następnie tutaj.

– Marian Zalewski rzeczywiście nagle opuścił Warszawę i nie przypuszczam, aby się tutaj pojawił w ciągu najbliższych paru miesięcy, a może nawet lat – informował Andrzej Ciesielski.

– A to dlaczego?

– Wolał uniknąć rozmów z nami, a przede wszystkim spotkania z panem Helmutem Schulzem. A także chyba z panią.

– Nie rozumiem?

– Czy pani nigdy nie widziała niebieskiej kotwicy wytatuowanej na lewym nadgarstku Mariana Zalewskiego? Pani naprawdę nie wie, co to znaczy?