Выбрать главу

– Oj, Antek, Antek! Źle skończysz. To już trzeci raz w tym miesiącu.

– Co ja zrobię, kiedy nie umiem się obudzić? Nastawiam budzik, on dzwoni, ja wciskam guzik i śpię dalej.

– To stawiaj go tak, żebyś nie mógł sięgnąć ręką.

– To jest pomysł – roześmiał się podporucznik – widzę że „baśka” pracuje. Ale… dlaczego jesteś taki smutny jak bar mleczny w Częstochowie?

– Wchodziłem do komendy razem z pułkownikiem. Kiedy mnie zobaczył, od razu zabrał do swojego gabinetu i wręczył tę teczkę niczym jakiś skarb. Sprawa o zabójstwo.

Sprawa o zabójstwo!

– Winszuję, Widzę, że akcje porucznika Andrzeja Ciesielskiego szybko idą w górę.

– Boję się, że spadną na łeb, na szyję. Grubo niżej od poziomu startu. Już po pobieżnym przejrzeniu tych kilku kartek widać, że na czymś takim mogłoby sobie połamać zęby dziesięciu Sherlocków Holmesów i Pinkertonow razem wziętych.

– Ale nie wschodząca gwiazda polskiej kryminalistyki, Adam Ciesielski – roześmiał się podporucznik – on tylko trochę pomyśli i natychmiast znajdzie przestępcę.

– Jasne. Tym bardziej, że będzie miał genialnego pomocnika w osobie młodego, ale zdolnego i już doświadczonego podporucznika, Antoniego Szymanka.

– Coo? – podporucznikowi nagle odechciało się żartów.

– To, co słyszysz. Pułkownik przydzielił mi właśnie ciebie do współpracy. A mogę cię zapewnić, że sprawa jest trudna do rozwikłania i tajemnicza. Żadnego punktu zaczepienia.

– Ale o co właściwie chodzi!

– Po prostu morderstwo. Zabity został inżynier magister Zygmunt Stojanowski.

– Gdzie?

– W Warszawie. Na ulicy Wilczej, kiedy wysiadał z samochodu przed swoim domem. Dwieście metrów od dzielnicowej komendy milicji.

– O, to wyjątkowa bezczelność, nie uważasz?… Kiedy?

– Przedwczoraj wieczorem. Ustalono, że zbrodnię popełniono mniej więcej dwadzieścia minut przed dziewiętnastą.

– Jak?

– Zmiażdżenie czaszki.

– Czym?

– Dwukilogramowym odważnikiem. Znaleziono go potem pod samochodem.

– Kto to zrobił?

– Jakiś człowiek w jasnym prochowcu, który oczywiście nie czekał na dalszy rozwój wypadków, lecz uciekł, nie zatrzymany przez nikogo.

– Dlaczego?

Adam Ciesielski rozłożył ręce.

– Zadałeś mi słynne siedem „złotych pytań” i teraz jesteś tak samo mądry jak ja.

– Nikt nie zabija bez przyczyny.

– Tak. O tym wiedzieli już nawet starożytni Rzymianie. Is fecit cui prodest. Ten zrobił, kto ma z tego korzyść. Nie musisz wyłamywać otwartych drzwi.

– Ten człowiek jest żonaty?

– Tak.

– A co mówi żona?

– Na razie nic. Jest na wczasach wędrownych. Nadawaliśmy wczoraj komunikaty przez radio, żeby natychmiast wracała.

– Ach, to o nią chodziło? Przypominam sobie: „Irena Stojanowska, przebywająca na wczasach wędrownych w Bieszczadach, proszona jest o natychmiastowy powrót do domu w ważnych sprawach rodzinnych”.

– Właśnie.

– Wiesz, ja na miejscu tych wzywanych „w ważnych sprawach rodzinnych” wolałbym od razu dowiedzieć się nawet najgorszej prawdy, niż denerwować jeszcze długie godziny w drodze do domu. Najgorsza prawda jest lepsza od najlepszej niepewności.

– Jestem tego samego zdania, no ale ta forma jakoś się utarła w naszych komunikatach… Zresztą za jej utrzymaniem przemawia fakt, że mimo alarmu zachowuje się dyskrecję wobec osób trzecich.

– I co? Zgłosiła się?

– Do tej pory nie. Chyba nie zdążyła jeszcze wrócić z Bieszczad.

– A mieszkanie?

– Zamknięte. Wprawdzie mamy klucze, ale nie otwieraliśmy, czekając na żonę. Dłużej jednak nie można czekać. To może być klucz do rozwiązania zagadki. Dlatego też pułkownik polecił mi, żebym przede wszystkim przeprowadził przeszukanie tego lokalu. Od natychmiastowego wykonania rozkazu powstrzymał mnie jednak pewien podporucznik. Nie ma on zwyczaju punktualnie przychodzić do pracy. – Ciesielski skorzystał z okazji, by jeszcze raz dociąć młodszemu koledze.

Przyjechali wraz z dwoma pracownikami komendy, fachowcami od przeszukania, które do niedawna nazywało się po prostu „rewizją”. Mieszkanie było na drugim piętrze. Jako świadka zabrano dozorcę. Zresztą porucznik obiecywał sobie uciąć z nim dłuższą pogawędkę, żeby dowiedzieć się czegoś o zamordowanym inżynierze.

Mieszkanie składało się z dwóch dość dużych pokoi i obszernej kuchni. Było znacznie większe niż przeciętne „M-3”. Dom okazał się stary, jeszcze sprzed pierwszej wojny. Wilcza była w tamtych czasach „piękną dzielnicą”, w której mieszkało wzbogacone mieszczaństwo czy też niezupełnie podupadłe ziemiaństwo. Dozorca, pan Ksawery Rotocki, wprawdzie tamtych „dobrych” czasów już nie pamiętał, ale prezentował swoją osobą wspaniałą postać starego polskiego szlachciury. Prawdziwą jego ozdobą były piękne sumiaste wąsy. Pomieszczenie, do którego weszli, było dziwnie kontrastowo umeblowane. Jeden pokój, ten zajmowany przez panią domu, został urządzony nowocześnie, może nawet odrobinę pretensjonalnie. Na podłodze jaskrawy dywan, kolorowe zasłony w oknach, meble z „Ładu”. Na ścianach jakiś kilimek i reprodukcje poularnych obrazów impresjonistów z nieśmiertelnym „Łanem pszenicy ze żniwiarzem w słońcu” Van Gogha. Duża szafa aż pękała od różnych kobiecych ciuchów. Natomiast drugi pokój prezentował się skromnie. Duży stół z blatem poplamionym różnego rodzaju i koloru tuszami, zwykłe „biurowe” krzesło. Tapczan pod ścianą i półki pełne książek. Przeważnie literatura fachowa z zakresu budownictwa, chociaż nie brakowało „klasyki”, znalazło się też sporo kryminałów.

Wszędzie jednak, w obu pokojach, w kuchni i łazience, panował wzorowy porządek. Zupełnie, jakby nie było to mieszkanie „słomianego wdowca”, którego małżonka wybrała się daleko na wczasy. Nawet podłoga była świeżo wyfroterowana, a okna umyto przed tygodniem.

– Pan inżynier – stwierdził Ksawery Rotocki – był bardzo porządnym człowiekiem i dobrym lokatorem. Nosa nie zadzierał. Po nocach nie wracał pijany i nie rozrabiał. Kiedy w mieszkaniu czasem dochodziło do awantury, wiadomo, jak to w małżeństwie, to tylko jej głos było słychać. On się nie odzywał albo mówił po cichu. Za bramę od niego dużo nie zarobiłem, ale na Nowy Rok i na Wielkanoc zawsze setka leciała. Nie to co ona. Nieraz taką pijaną różni mężczyźni odprowadzali, że sama na drugie piętro nie potrafiła się wdrapać.

– Tak lubi wypić?

– Młoda jest, to i lubi się zabawić – skwitował pytanie pan Ksawery, który wyraźnie uznał, źe zbyt wiele powiedział o swojej – lokatorce i teraz starał się osłabić znaczenie słów. – Co w tym dziwnego? Ładna kobieta.

– Dawno są małżeństwem?

– Coś ze trzy lata. Przedtem inżynier mieszkał z rodzicami. Kiedy się ożenił, przenieśli się pod Warszawę. Do Wiązownej. Mieli tam domek. Przed przeprowadzką przebudowali, żeby i w zimie można było mieszkać, a lokal na Wilczej zostawili synowi.

– Ona także pracuje?

– Pewnie że tak! Najpierw pracowała w tej firmie, w której pan inżynier był zatrudniony. A potem została kelnerką.

– Gdzie?

– Tu, w pobliżu, w „Grandzie”. W kawiarni… Ale później kilka razy zmieniała miejsce pracy. Gdzie pracuje teraz? Nie wiem.

Funkcjonariusze milicji systematycznie przeszukiwali całe mieszkanie. Znaleziono między innymi porządnie ułożone rachunki za komorne, radio i światło, książeczki PKO. Ta na nazwisko Zygmunta Stojanowskiego opiewała na kwotę około piętnastu tysięcy złotych, zaś Irena miała zaledwie siedemset sześćdziesiąt złotych. Poza tym była jeszcze książeczka samochodowa, również Zygmunta Stojanowskiego. Z rzeczy wartościowych znaleziono trochę skromnej biżuterii pani domu, futro z nutrii i złotą obrączkę. W trzech męskich garniturach kieszenie były tak dokładnie opróżnione, że nawet skrawka papieru w nich nie odkryto. W szufladach stołu leżał komplet cyrkli i jakieś prace z dziedziny budownictwa. Zapewne „chałtura” wykonywana w domu.