Выбрать главу

– No, już dobrze. – Majora wyraźnie ułagodziła pokora młodszego oficera. – Zrobię dla was wyjątek, puszczę te badania poza kolejką. Dostaniecie je pojutrze po południu. Gdzieś około godziny czternastej. Sami się zgłosicie czy przysłać do Pałacu Mostowskich?

– Dopiero pojutrze o drugiej? – jęknął Ciesielski.

– No, powiedzmy o dziesiątej. Wcześniej nie da rady, kolego. To nie piekarnia.

– Bardzo dziękuję, panie majorze. Sam przyjdę po odbiór orzeczenia.

Te półtora dnia dłużyło się Ciesielskiemu jak nigdy. Przeglądał akta sprawy i coraz więcej różnych szczegółów zaczynało pasować do początkowo mało prawdopodobnej hipotezy. Ktoś kiedyś porównywał dochodzenie do układania łamigłówki obrazkowej. Przez tak długi czas poszczególne kostki z obrazkami nie pasowały Ciesielskiemu do niczego. Teraz zaś zaczął się z nich układać coraz bardziej logiczny rysunek. Portret mordercy.

Już od ósmej rano porucznik warował w gmachu Zakładu Kryminalistyki. Major zbył go krótko: – Powiedziałem, że o dziesiątej, to dostaniecie analizę o dziesiątej. Ani minuty wcześniej.

Wreszcie wskazówki zegarka dowlokły się do tej upragnionej dziesiątej. Miła sekretarka wyszła do poczekalni, gdzie kręcił się niecierpliwie na krześle i podała mu badany przedmiot oraz żółtą kopertę.

– To dla was – powiedziała – proszę pokwitować odbiór.

Porucznik podpisał i niecierpliwie rozdarł papier.

Analiza była taka, jakiej właśnie oczekiwał. Zdobył pierwszy, jeszcze niewiele znaczący dowód. Ale ten papierek z kilkoma wierszami maszynowego tekstu miał rozstrzygające znaczenie. Wskazywał, że śledztwo po długiej serii niepowodzeń ruszyło z miejsca.

Pełen entuzjazmu młody oficer wpadł jak bomba do pokoju zwierzchnika. Nawet się nie zapytał panny Krysi, czy „stary” jest sam. Pułkownik Niemiroch widząc minę młodego człowieka odgadł natychmiast: – Przypomniałeś sobie nareszcie – powiedział. – Mów!

– Od dwóch dni noszę się z tą myślą. Ale bałem się wyjawić nie tylko panu pułkownikowi, lecz nawet Antkowi. Teraz wracam z Zakładu Kryminalistyki. Oto ich orzeczenie.

Niemiroch przeczytał podany mu dokument. – Nie bardzo rozumiem – powiedział – O co ci chodzi? ‹- Przecież – wyjaśniał Ciesielski – pył z moich spodni jest identyczny z mikrośladami znalezionymi na odważ niku, którym został zamordowany Zygmunt Stojanowski, a spodnie zabrudziłem w spółdzielni „Pomoc Budowlanym”.

– Tak – zgodził się pułkownik – to może być poważną poszlaką.

– Na pewno jest. – Dla porucznika prawie wszystko było jasne.

– Ale jaki związek miał z tym Stojanowski?

– To muszę ustalić.

– Jak to zrobisz?

– Popełniłem duży błąd. Rozmawiałem na budowie z inżynierem kierującym wielkim odcinkiem Trasy Toruńskiej. Muszę znaleźć robotników, których szefem był Stojanowski. Oni mi na pewno będą mogli wyjaśnić tajemniczy spadek wydajności i powiedzieć, jakie o tym zdanie miał inżynier. Wiemy, że początkowo podejrzewał betoniarnię, że kradną cement i dają gorszy beton. Ale, jak to ustaliliśmy, nie wystąpił z takim oskarżeniem ani do kierownika wytwórni betonu, ani do naczelnego dyrektora robót, chociaż odgrażał się Adamczykowi, że to zrobi, jak tylko zdobędzie dowody. Widocznie przekonał się, co także zrobiła milicja, że betoniarze są bez winy.

– Cementownie mogły rzeczywiście dostarczyć cement gorszego gatunku, który dłużej schnie – zauważył Niemiroch.

– W razie potrzeby damy próbki tego cementu do analizy Instytutowi Naukowemu Budownictwa, a także naszym specom z Zakładu Kryminalistyki;

– Oni ciebie chyba i tak zamordują – roześmiał się pułkownik. – Jesteś ich najlepszym klientem. Stale zasypujesz zakład nowymi zamówieniami.

– Od tego są – krótko skwitował porucznik. – Sądzę jednak, że obejdzie się bez analizy cementu. Natomiast pobierzemy próbki czegoś innego.

– Jesteś bardzo pewny siebie.

– Pan pułkownik sam powiedział, że to „sprawa dla jednego”. Dlatego chciano mnie zabić. To jasne. Długo jednak nie rozumiałem dlaczego tylko mnie. Teraz wiem, że tylko ja, zresztą najzupełniej przypadkowo, zetknąłem się z mordercą w dość dziwnych okolicznościach. Obawiał się, że go rozszyfruję. I właśnie to nastąpiło.

– Co chcesz robić?

– Znaleźć motyw zabójstwa.

– Chyba go już masz.

– Niezupełnie. Fakt, że inżynier Stojanowski zrozumiał, dlaczego beton musi dłużej pozostawać w formach, nie był powodem morderstwa. Powód musi być inny. Wymierny w złotówkach. Wydaje mi się, że produkt pochodzący z importu z krajów kapitalistycznych, którego urzędowa cena za kilogram jest tak wysoka, musi mieć także i innych amatorów. Nie wiem, do czego jeszcze można go używać. Zakład Kryminalistyki orzekł, jak pan pułkownik sam przeczytał: „jeden z ważniejszych składników pudru kosmetycznego”. To już jest jakiś punkt wyjścia… Trudno od Zakładu Kryminalistyki wymagać, aby się znał na kosmetykach. Ale są fachowcy, którzy się na tym znają. Być może, że ten importowany towar ma także i inne zastosowania. To muszę zbadać. A także czy istnieje na niego zapotrzebowanie na czarnym rynku.

– Zajęcia będziesz miał sporo – stwierdził pułkownik.

– Dam sobie radę. Podporucznik Szymanek odwali połowę tej roboty.

– A co dalej?

– Jeżeli stwierdzimy, że nasz towar można sprzedać za dobrą cenę, sprawa stanie się zupełnie jasna. Stojanowski zginął, bo doszedł do tych samych wniosków. Zrozumiał, że kosztem budowy Trasy Toruńskiej popełnia się wielkie nadużycia. Zabili go ci, którzy te nadużycia popełniają i którzy się na nich bogacą.

– W tym co mówisz, może być dużo racji, ale także wszystko może okazać się nieprawdą. W każdym razie to było rzeczywiście błędem, że badając przeszłość Zygmunta Stojanowskiego, rozmawialiśmy z jego przyjaciółmi i zwierzchnikami, a pominęliśmy podwładnych. To trzeba koniecznie naprawić. Dlatego też pochwalam twój zamiar ponownego udania się na budowę Trasy Toruńskiej.

– Zaraz tam pojadę.

– Nie bądź w gorącej wodzie kąpany. Wystarczy i jutro. A dzisiaj porozmawiaj telefonicznie z inżynierem Adamczykiem. Wydaje mi się, że to przyzwoity chłop. Niech on ci przygotuje grunt. Jemu łatwiej będzie się dowiedzieć, z jakimi ludźmi Stojanowski miał najwięcej do czynienia. Szukając „po omacku” stracisz dużo czasu i możesz nie trafić na tych, którzy coś wniosą do sprawy.

– Słusznie – przyznał porucznik.

– Boję się jednak o rezultat.

– Słucham pana pułkownika.

– Załóżmy, że trafiłeś w sedno i zdołasz wykryć poważne nadużycia. Ale co dalej? Zlikwidujemy przestępczy gang. To nie znaczy, że wykryjemy zabójcę Stojanowskiego. Od przestępstwa gospodarczego do morderstwa droga daleka.

– To jasne, że tylko oni mogli go zabić. Tylko oni mieli motyw tej zbrodni.

– Powiedzmy, że prokurator podzieli ten pogląd. Ale nie posadzi na ławie oskarżonych kilku czy kilkunastu członków gangu, oskarżając ich o morderstwo. Nie ma u nas odpowiedzialności zbiorowej. Sprawcy trzeba dowieść jego czynu. Przecież dobrze wiemy, że zabójcą był jeden człowiek. Widziała go ta… No, jak jej tam?

– Maria Bolecka.

– Właśnie. Maria Bolecka. Być może sprawca miał obstawę, ale tego nie stwierdzono. Może także na Koszykowej czekał na niego samochód? Może ktoś wydał temu człowiekowi rozkaz dokonania zbrodni. To jest prawdopodobne, ale nawet rozszyfrowując wszystkich członków gangu, jak odnajdziesz mordercę? Każdy będzie się zapierał i zwalał winę na innego. Czy potrafisz ustalić, kto zabił? W przeciwnym razie prokurator nie podejmie się sformułowania oskarżenia…

Pamiętam taki klasyczny przypadek. To było na samym początku mojej kariery milicyjnej. Nie zajmowałem się wtedy morderstwami, ale różnymi drobnymi przestępstwami i wykroczeniami. To było w Gdyni, tam bowiem stawiałem pierwsze kroki. Otóż bodaj na ulicy Świętojańskiej skręcając w jedną z poprzecznie przewrócił się motocykl, którym jechało dwóch mężczyzn. Po upadku żaden z nich nie mógł się podnieść. Ktoś zaalarmował znajdującego się w pobliżu milicjanta. Pośpieszył na miejsce wypadku, wezwał radiowóz i karetkę pogotowia. Ale lekarz stwierdził, że obu motocyklistom nic się nie stało. Po prostu byli tak w sztok pijani, że stracili przytomność. Zabraliśmy ich do naszego aresztu. Kiedy wytrzeźwieli, wziąłem w obroty właściciela motocykla. Tłumaczył się, że wyszedł z knajpy i czując, że jest pijany, oddał kluczyki przyjacielowi. Sam zaś zajął miejsce na tylnym siodełku. Ten drugi także miał prawo jazdy. Tamten znowu stwierdził: Ja po pijanemu miałbym jechać cudzym motorem? Wykluczone! To ja siedziałem z tyłu. Nie znaleźliśmy świadków, którzy widzieliby, kto rzeczywiście prowadził motor, i trzeba było obu frantów wypuścić na wolność. W głos się z nas śmieli. Uważaj, żeby i tobie nie przydarzyło się coś takiego.