Выбрать главу

– W minimalnych ilościach. Po prostu nie mogę dostać. W ogóle moja produkcja jest ograniczona. Mam stałą klientelę, już to panu porucznikowi zaznaczyłem, i panie wyjeżdżając za granicę czasami mi przywożą trochę zeosilu. Starcza jedynie do wyrobu kremów i mleczka kosmetycznego. Pudrów nie robię, bo nie chcę używać preparatów cynku, a zeosilu nie mogę kupić.

– Ostatnio przecież pojawił się ten produkt na wolnym rynku.

To prawda. Przychodzili różni ludzie, którzy mi proponowali zeosil, ale ja bez rachunku nie kupuję. Na żadne kanty nie idę.

– Duże ilości proponowali?

– Jeden to mnie nawet namawiał na kupno kilku ton. Mówił, że to dobry interes i zarobię najmarniej kilkaset tysięcy złotych. Chciał tanio sprzedać. Zaledwie sto procent więcej niż wynosi urzędowa cena.

– A można wyciągnąć więcej?

– Znacznie więcej! Za zeosil przywożony mi z zagranicy płacę dużo więcej. Panie kupują go tam za dewizy i sprzedają mi po cenie zakupu: muszą ode mnie dostać tyle bonów PKO, ile tam zapłaciły dolarów lub ich równowartość. To zresztą zupełnie uczciwe. Inna rzecz, że najczęściej rozliczamy się w produktach. One mi; zeosil, ja im kremy i inne kosmetyki.

– Kto panu proponował tę wielotonową transakcję?

Stefanowicz uśmiechnął się. – Nie legitymował się, panie poruczniku. Zapewniał mnie, że ładunek dostarczy; pod wskazany adres. Własnym transportem. Pieniądze i towar z rączki do rączki. Naturalnie odmówiłem, bo po pierwsze nie bawię się w lewe transakcje, po drugie nawet nie miałbym forsy na wyłożenie takiej sumy. Ciągle mnie ludzie mają za milionera.

– Tylko ten jeden facet proponował panu transakcję?

– Jak się siedzi cały dzień w sklepie, to ma się najrozmaitsze odwiedziny. Różni przedstawiciele handlowi spółdzielni i przemysłu prywatnego, pokątni handlarze. Proponują nie tylko towary mojej branży, ale nawet, grzyby suszone i marynowane, już nie mówiąc o różnych I ciuchach zagranicznego pochodzenia. O ile sobie przypominam, proponowano także i zeosil. Nieco przybrudzony, zmieszany z piaskiem i ziemią. Wtedy nawet nie rozmawiałem o cenie, bo ja muszę mieć produkt bez – względnie czysty. Moje kremy mają dobrą reputację i nie i chcę jej psuć.

– Taki zanieczyszczony zeosil można czasami kupić oficjalnie z przeceny.

– Można. Ale do wyrobów kosmetycznych się nie nadaje. Zbyt ciężko go oczyścić. Przy takiej małej, jak moja, produkcji nie opłaca się skórka za wyprawkę.

Andrzej Ciesielski, zdając sobie sprawę, że już żadnych więcej informacji nie otrzyma od sympatycznego drogisty, podziękował mu i wyszedł. Podejrzenia porucznika zostały potwierdzone. Byli ludzie, którzy usiłowali upłynnić całe tony importowanego towaru. Musiał pochodzić z kradzieży. A oficer milicji był pewien, że ta kradzież zdarzyła się w magazynie spółdzielni „Pomoc Budowlanym”.

Major Liskiewicz, który zainteresował się francuskim proszkiem zaalarmowany przez wydział zabójstw, swoimi „kanałami” otrzymał podobne informacje. Teraz należało sprawdzić, jak to wygląda od wewnątrz, w spółdzielni. Dlatego też porucznik skorzystał z drugiego danego mu adresu i powędrował na ulicę Śniadeckich, gdzie mieścił się oddział kontroli Związku Spółdzielczości Pracy. Tam wylegitymował się i poprosił o rozmowę dyrektora Kapalewskiego.

– Mamy duże kłopoty – powiedział na wstępie – z jedną z waszych spółdzielni.

– Którą?

– „Pomoc Budowlanym” przy ulicy Ziemowita na Targówku.

– Tam jest tylko jeden oddział tej dużej spółdzielni – wyjaśnił dyrektor.

– Nie wiem, jak jest w innych oddziałach. Według naszych informacji na Targówku panuje ogromny bałgan i brakoróbstwo. Dzielnicowy jest bezradny. Może najwyżej nałożyć parusetzłotowy mandat, który i tak zapłacą z kasy spółdzielni, a wszystko pozostaje po staremu. Otrzymaliśmy także kilka anonimów, «e pracownicy spółdzielni kradną i wynoszą cenne surowce i gotowe produkty. Nasze obserwacje zdają się to potwierdzać.

– Ooo? – zainteresował się dyrektor, który dotychczas ze zniecierpliwieniem wysłuchiwał skarg porucznika.

– Nie chcemy robić niepotrzebnego alarmu i zwalać na kark spółdzielni kontroli milicji ani Najwyższej Izby Kontroli. Uważamy, że to robi złą reklamę całej spółdzielczości pracy. Lepiej załatwcie sprawę we własnym zakresie i dopiero, jeżeli nadużycia będą ewidentne, dacie znać prokuratorowi.

– Bardzo słusznie, panie poruczniku. – Cieszę się, że pan do nas przyszedł.

– Byłoby dobrze, gdybyście trochę ich postraszyli. Nie wiem, co się tam dzieje, ale wystarczy spojrzeć przez płot, aby nie być zbudowanym panującymi tam porządkami. I to dosłownie na całym terenie spółdzielni.

– Dobrze – uśmiechnął się dyrektor Kapalewski – postraszymy ich troszeczkę. Z innych źródeł też mamy wiadomości, że nie najlepiej gospodarują. Kontrolę tej spółdzielni zaplanowaliśmy na początek przyszłego roku, ale żeby panom iść na rękę, przyspieszymy ją.

To mówiąc dyrektor podniósł słuchawkę i nacisnął czerwony guziczek. Odezwała się sekretarka.

– Czy jest Agata? – zapytał.

– Zaraz sprawdzę – odpowiedziała sekretarka i dodała: – Właśnie jest. Pisze zalecenia z poprzedniej kontroli u kuśnierzy.

– Niech zaraz do mnie przyjdzie – polecił Kapalewski i dodał zwracając się do oficera milicji – to nasza bardzo energiczna inspektorka. Boją się jej w spółdzielniach jak ognia. Podobno główni księgowi straszą nią swoje dzieci: „Nie zjesz kaszki, przyjdzie Agata”.

Po chwili w drzwiach stanęła przystojna blondynka, włosy krótko obcięte według ostatniej mody, jasnoniebieskie dżinsy i taki sam sweter z mohairu. Dziewczyna była ciut, ciut przytęga. „Przydałoby się – pomyślał porucznik – zrzucić z pięć kilogramów.”

– Poznajcie się – przedstawił Kapalewski – pan porucznik z Komendy Stołecznej.

– Agatowska jestem. – Pani inspektor energicznie uścisnęła rękę Ciesielskiego.

Widząc zdziwioną minę oficera, dyrektor dodał: – Wprawdzie pani inspektor ma na imię Leokadia, ale wszyscy nazywamy ją Agatą: Już się do tego przyzwyczaiła i nawet się nie gniewa. Kiedy niedawno ktoś poprosił do telefonu panią Leokadię, ona sama odpowiedziała, że tutaj żadna Leokadia nie pracuje…

– Pan dyrektor jak zwykle przesadza i opowiada dowcipy.

– Pan porucznik nalega – dyrektor przystąpił do sprawy – na przyspieszenie lustracji spółdzielni „Pomoc Budowlanym”. Długo będzie pani pisać zalecenia dla futrzarzy?

– Jutro skończę.

– To dobrze. Pojutrze weźmie pani na warsztat tamtych z Ziemowita.

– Kiedy miałam robić „Nysę” – zaprotestowała blondynka.

– Do „Nysy” może pójść Marysia Łucznik. Tam nie ma żadnej filozofii. Da sobie radę. A pani pojedzie do „Pomocy Budowlanym”.

– Skoro pan dyrektor tak uważa – zgodziła się pani inspektor.

– Trzeba im trochę kota popędzić – tłumaczył Kapalewski. – Milicja skarży się, że tam panuje ogromny bałagan.

– Już ja im popędzę – obiecywała dziewczyna.

Porucznik Ciesielski po opuszczeniu wydziału kontroli udał się do najbliższego automatu. Kiedy wykręcił numer, odezwała się sekretarka dyrektora Kapalewskiego.

– Chciałbym rozmawiać z panią Agatowską – powiedział oficer. Mógł bez obawy wymienić swoje nazwisko, bo nie przedstawiał się ani dyrektorowi, ani przystojnej pani inspektor.

– Zaraz poproszę – odpowiedziała sekretarka. Po chwili Ciesielski usłyszał:

– Agatowską przy telefonie.

– Przed chwileczką rozmawialiśmy w gabinecie dyrektora.

– Ach, to pan? – dziwiła się dziewczyna.

– Ponieważ będzie pani prowadziła kontrolę spółdzielni, chciałbym przedtem z panią zamienić kilka słów. Ale raczej poufnie. Nie dla uszu dyrektora. Czy mogłaby pani wyjść na pół godzinki z biura?