Выбрать главу

– Jakoś to zorganizuję.

– A więc czekam na panią w „Horteksie” na pierwszym piętrze.

– Lody czy jakieś ciacha, a może po koniaczku? – zaproponował oficer.

– Dziękuję – z żalem w głosie odpowiedziała dziewczyna – chętnie bym sobie strzeliła jeden koniak, ale i tak nie jestem w zgodzie z wagą. No i w pracy by zaraz plotkowali, że wychodzę na wódkę. Wystarczy herbata.

– Sprawa przedstawia się tak – referował porucznik – mamy podstawy przypuszczać, że w spółdzielni dokonuje się milionowych nadużyć. Z zeosilem.

– Co to jest? – zapytała pani inspektor.

– Biały proszek. Bardzo drogi. Służy między innymi do wyrobu pudru i kremu. Tak się złożyło, że prowadzę śledztwo w bardzo poważnej sprawie, ważniejszej niż te kradzieże, ale zazębiającej się z nimi. Dlatego potrzebna mi jest pani daleko idąca pomoc.

– Może pan na mnie liczyć.

– Chodzi mi o to, aby się pani rozejrzała w gospodarce materiałowej spółdzielni. Oni tego zeosilu używają do wyrobu smaru potrzebnego przy betonowaniu. Przypuszczam, że przez pewien czas nie dodawali zeosilu do tych smarów, a uzyskiwane nadwyżki materiałowe sprzedawali na wolnym rynku.

– Rozumiem – odpowiedziała dziewczyna – sprawa jest prosta. Należy skontrolować w produkcji, ile tego smaru zrobili. Następnie obliczyć według receptury, ile powinni zużyć zeosilu. Z kolei sprawdzić, jaką go ilość zakupili i ile mają na stanie w magazynie.

– Widzę, że mam do czynienia z fachowcem. Nie darmo księgowi straszą dzieci „Agatą”. Ja bym nie wiedział, jak się do tego zabrać.

– Ach, więc dyrektor zdążył panu opowiedzieć i tę anegdotkę?

– Chciałbym być z panią w codziennym kontakcie. Jak tylko pani stwierdzi nadwyżki zeosilu, od razu wkraczamy na plac.

– Trudność może polegać na tym, że oni te nadwyżki już usunęli z terenu spółdzielni.

– Chyba nie zdążyli. Od chwili kiedy powzięliśmy pewne podejrzenia, przy ulicy Naczelnikowskiej stoi kontrola drogowa, która zatrzymuje wszystkie ciężarówki. Sprawdza ładunki i dokumenty przewozowe. Nie mają możliwości wywiezienia.

– Mogli to zrobić nocą. – Pani inspektor była oblatana we wszystkich kantach.

– W nocy także pilnujemy. Nie zależy nam na złapaniu jakiegoś pojedynczego transportu, ale na położeniu ręki na całej nadwyżce.

– Mogli już przedtem wyczyścić magazyn.

– Chyba i tego nie zdążyli. Część na pewno puścili na wolny rynek, ale nie wszystko. Jeszcze dużo musiało tam zostać. Skok był przygotowany na kilka milionów.

– Lubię takie sprawy – przyznała Agatowska.

– Zaczyna pani pojutrze. Oto mój telefon. Proszę koniecznie codziennie dzwonić.

– Dam panu mój domowy. Ze spółdzielni nie będę mogła swobodnie mówić. Niech się pan nie zdziwi, jeżeli odezwę się: „Mówi Agata, zadzwoń do mnie, kochanie, dziś wieczór o siódmej”.

– Doskonale – ucieszył się porucznik – widzę, że nasza współpraca ułoży się wspaniale.

– W pierwszych dniach takiej lustracji – zaczęła pani inspektor – najpierw zapoznaję się z bilansem, organizacją pracy w spółdzielni, obiegiem wewnętrznym dokumentów. Będę także musiała obejrzeć wszystkie oddziały „Pomocy Budowlanym”. A jest ich rozrzuconych po całej Warszawie z pięć czy sześć. Zanim konkretnie dorwę się do pańskiego zeosilu upłynie kilka dni lub nawet tydzień.

– Będziemy tak obstawiali spółdzielnię, że mysz się nie wyślizgnie.

– Zęby się tylko nie domyślili, o co chodzi.

– Nie przypuszczam. Naczelnikowska to ulica przy której znajduje się sporo zakładów przemysłowych. Obok jest jeszcze ruchliwsza Radzymińska. Cóż więc dziwnego, że milicja drogowa właśnie tam się usadowiła? Zeosil jest biały, pakowany w worki z przezroczystego celofanu, nasza kontrola nie jest zatem uciążliwa dla wozów z innymi ładunkami i nie będzie wyglądała na specjalną szykanę.

– Muszę wracać do biura.

– A ja pozwolę sobie zatelefonować do pani pojutrze o godzinie ósmej. Dobrze?

– Zgoda. – Blondynka podniosła się, ponownie energicznie uścisnęła rękę Ciesielskiego i wyszła z kawiarni.

Znowu trzeba było czekać. W ogóle, porucznik stwierdził, że to cholerne śledztwo, któremu pułkownik Niemiroch nadał kryptonim „sprawa dla jednego”, składa się głównie z czekania.

Porucznik przygotował sobie specjalny arkusz i zapisywał na nim kolejne rozmowy z Leokadią Agatowską.

Wtorek, 12 października: Nie mam jeszcze nic dla pana. Rozglądam się.

Środa, 13 października: Sprawdzam bilans spółdzielni i ostatni przeprowadzony remanent. Pozornie wszystko w porządku.

Czwartek, 14 października: Byłam na ulicy Ziemowita, stwierdziłam ogromny nieporządek w magazynie. Piątek, 15 października: Zażądałam kart materiałowych. Sobota, 16 października: Zdobyłam dwa oświadczenia pracowników spółdzielni na piśmie, że przez wiele miesięcy nie dodawano zeosilu do wiksilu. Poniedziałek, 18 października: Zarządziłam przeprowadzenie remanentu.

Wtorek, 19 października: Nic nie wiem, remanent trwa. Środa, 20 października: Badam przychody i rozchody zeosilu.

Czwartek, 21 października: Muszę się z panem jak najszybciej zobaczyć.

Na umówione spotkanie pani inspektor przyszła bardzo zdenerwowana.

– Wczoraj – powiedziała – była w naszym oddziale okresowa odprawa. Omawiano wyniki pracy inspektorów. Prawie całe zebranie poświęcono mojej osobie. Formalny nalot! Jak ja śmiałam na własną rękę zarządzić remanent! Wręcz mi grożono najsurowszymi represjami, wyciągnięciem konsekwencji służbowych, aż do zdjęcia ze stanowiska.

– Dyrektor Kapalewski?

– Nie tylko on. Prezes „Pomocy Budowlanym” ma dobre plecy. Nalatywali na mnie prawie wszyscy z naszej „wierchuszki”.

– A pani?

– Powiedziałam, że remanentu nie odwołam i biorę za niego pełną odpowiedzialność.

– Brawo!

– Ale co się stanie – martwiła się dziewczyna – jeżeli ten remanent nic nie wykaże? Wtedy ze mną naprawdę będzie niedobrze.

– Sądzę, że potrafimy panią wybronić. Ale jestem zupełnie pewien, że nawet nie zajdzie taka potrzeba. A ci, którzy wczoraj na panią nalatywali, będą mieli bardzo głupie miny. Jeżeli pani wyrazi zgodę, wezwiemy ich, aby się z tego wytłumaczyli.

– Broń Boże! – zawołała dziewczyna. – Żyć by mi potem nie dali!

Następne dwa dni upłynęły w nerwowej niepewności. Wreszcie trzeciego dnia w słuchawce telefonu odezwał się głos pełen triumfu.

– Remanent jeszcze nie skończony. Ale już w tej chwili ustalono ponad dwieście tysięcy złotych manka na oleju technicznym i ponad czterysta tysięcy nadwyżki zeosilu.

– To mało!

– Remanent dopiero się rozkręca. Na pewno będzie więcej.

– A co mówią ci, którzy tak na panią napadli?

– Jak zwykle, teraz nabrali wody w usta.

Po trzech dniach spis zakończono. Wykazał ogromną nadwyżkę zeosilu w magazynach spółdzielni. Ponad dwa miliony złotych, licząc tylko według cen oficjalnych. Lustracja wykazała, że głównymi twórcami tej nadwyżki byli technolog, który wstrzymał stosowanie zeosilu przy fabrykacji płynu dla betonów, oraz magazynier, który wykazywał zużycie białego surowca zgodnie z normami produkcji. Naturalnie członków gangu było znacznie więcej. Należeli do nich kierowcy i portierzy, a także pośrednicy upłynniający towar.

Major Liskiewicz uważał, że czas przystąpić do działania. Aresztowań dokonano jednego dnia. Przeprowadzono także przeszukania mieszkań członków gangu. Znaleziono biżuterię, obce waluty i bardzo poważne kwoty w polskich banknotach, nie znajdujące usprawiedliwienia w oficjalnych zarobkach tych ludzi.