Выбрать главу

Zarówno w pokoju „damskim”, jak i w tym drugim walało się kilkanaście najrozmaitszych pocztówek. Typowe pozdrowienia z wczasów lub z wyjazdu za granicę, jakieś listy o treści bez znaczenia.

Krótko mówiąc: wynik przeszukania negatywny. Nic nie wskazywało powodu, dla którego zginął właściciel mieszkania.

– Może dowiemy się czegoś od żony – wyraził nadzieję podporucznik, kiedy opuszczali lokal. – Albo od rodziców? Trzeba będzie zatelefonować na posterunek milicji w Wiązownej, aby uprzedzono tych ludzi o śmierci syna.

– A poza tym podporucznik. Szymanek – dodał Andrzej Ciesielski – jutro rano tam pojedzie i porozmawia z rodzicami zabitego. Może oni mają jakieś podejrzenia?

– Skoro muszę, to pojadę – zgodził się bez cienia entuzjazmu podporucznik.

– A ja spróbuję porozmawiać z dyrektorem przedsiębiorstwa, w którym pracował Stojanowski.

Podporucznik odjechał wraz z dwoma milicjantami do Pałacu Mostowskich, zaś Ciesielski postanowił zrealizować swój zamiar i porozmawiać z gospodarzem domu. Wszedł do dozorcówki.

– Panie Rotocki – zaczął – mam propozycję. Zanim pana wezwiemy do komendy milicji na przesłuchanie, pogadajmy tutaj, w cztery oczy, dobra? Bez świadków i pisania protokołu.

– Ja nic nie wiem! – zastrzegał się dozorca.

– Każdy człowiek zawsze coś tam wie – porucznik usadowił się na jednym z krzeseł. Wyjął paczkę zefirów i wyciągnął rękę w stronę pana Ksawerego.

– Dziękuję. Już trzy lata jak rzuciłem palenie.

– Szczęśliwy z pana człowiek. Tak od razu pan przestał?

– Od razu. Dopaliłem paczkę sportów i więcej papierosa do ust nie wziąłem. A paliłem przeszło czterdzieści lat. Zacząłem jako dwunastoletni chłopak.

– Silną ma pan wolę… Ja już trzy razy przestawałem, ale nic z tego nie wyszło. No, ale wracajmy do naszej sprawy, co pan mi może o tym powiedzieć?

– Nic nie wiem – uparcie powtórzył dozorca. – Nawet się nie domyślam, kto to mógł zrobić?

– Kto zabił, to ja wiem – odpowiedział porucznik.

– Kto? – zdziwił się Rotocki zaskoczony. – Już go macie?

– Zabił ten, kto odniósł z tego jakąś korzyść. Tylko pytanie: komu Stojanowski tak przeszkadzał, że aż go zabito? Pan, jako długoletni gospodarz domu, zna przecież wszystkich lokatorów, a więc i inżyniera.

– Zna się ludzi – przyznał pan Ksawery. – A Stojanowskiego pamiętam od chłopaczka, jak z teczką do szkoły ganiał. A później na politechnikę. Miał brata i siostrę, ale oboje dużo starsi od niego. Kiedy on był w szkołach, Marysia już szła za mąż i wyjechała gdzieś do Francji, bo wyszła za Francuza. Kilka razy odwiedzała rodzinę. Wielka dama, ma własny samochód. Stara Stojanowska, kiedy tu jeszcze mieszkała, mówiła, że córce doskonale się powodzi. Mają jakieś własne przedsiębiorstwo.

– A brat zabitego?

– Uczył się w Krakowie, w szkole górniczej, ale po jej skończeniu nie powrócił do Warszawy. Został na Śląsku, pracuje w jakiejś kopalni. Rzadko przyjeżdżał do rodziców, tak że z nimi chował się tylko Zygmunt. Starszy pan Stojanowski pracował w tramwajach miejskich. Potem przeszedł na emeryturę i kiedy syn się ożenił, odstąpił mu mieszkanie. Pomagałem mu w przeprowadzce do Wiązownej. Nie bardzo staremu chciało się wyjeżdżać z Warszawy, ale nie krył, że synowa nie w jego guście, więc woli żyć na wsi, niż się tutaj stale denerwować.

– Przecież sam pan mówił, że taka ładna.

– Ładna to jest, bestia, nie można powiedzieć. Kiedy idzie ulicą, każdy mężczyzna się za nią obejrzy. Ale coś mi się widzi, że w tym małżeństwie nie wszystko grało. Nie taką żonę powinien sobie pan Zygmunt znaleźć.

– Dlaczego?

– To człowiek spokojny. Kiedy chodził do szkoły, nie pamiętam, żebym miał z nim jakieś kłopoty. Nie to, co z innymi chłopaczyskami, co to szybę czy żarówkę potrafią zbić, a na schodach tak naśmiecą, że tylko sprzątaj i sprzątaj. Zygmunt był inny. Uczył się dobrze, skończył politechnikę, miał dobrą posadę i zarabiał dobrze… Kupił sobie samochód.

– A ona? – Mówi się, że była urzędniczką czy też maszynistką, ale ja wiem swoje, bo mam znajomego, co mieszka na Targówku i zna całą rodzinę. Ona z takich, co jak ptaki boże – nie sieją, nie orzą, a zbierają. Tatuś coś z dziesięć razy siedział w kryminale. Mamusia nie lepsza. Braciszek dźgnął kogoś nożem. Irena skończyła powszechniak i poszła pracować w „smarówce”. Po prostu przy mieszalniku. A że była ładna i miała mimo młodego wieku spore doświadczenie w tych sprawach, więc strzelała na prawo i na lewo tymi swoimi zielonymi ślipiami, aż sobie ustrzeliła za męża pana inżyniera. Tyle że starszego od niej o piętnaście lat.

– Takie małżeństwa także bywają szczęśliwe. Miłość nie zna żadnych reguł.

– To prawda. Ale jeśli chodzi o miłość, to w tym związku zakochany był tylko pan inżynier. Jej chodziło wyłącznie o to, żeby się wyrwać z Targówka, z tej rodzinki i z tego otoczenia. Wyjście za mąż za Stojanowskiego dawało jej możliwość startu do dalszej kariery.

– Kariery? Kelnerki w „Grandzie”?

– Ładna kelnerka w modnej kawiarni może daleko zajść. Ma więcej okazji do zawarcia odpowiednich znajomości niż w „smarówce” na Targówku.

– Co to jest ta „smarówka”?

– Taka niezbyt wielka fabryka. Przed wojną robili smary do wozów i do maszyn. Rozlewali w butelki i produkowali różne chemikalia. Nikt tego inaczej nie nazywał jak „smarówka”. Teraz to wszystko przejęła jakaś spółdzielnia, ale nazwa pozostała.

– Przy jakiej to się mieści ulicy?

– Przy Księcia Ziemowita. Tuż przy torach kolejowych.

– Irena mogła być tylko wdzięczna inżynierowi, że ją wyrwał z tamtego środowiska. A z wdzięczności często rodzi się miłość.

Pan Ksawery machnął ręką.

– Widziałem Irenę, kiedy się tutaj sprowadzała z maleńką walizeczką. A teraz… Same zagraniczne ciuchy. Pan porucznik zresztą widział w szafie. Stojanowski był ślepo zakochany w żonie, pieniędzy jej nie żałował. Dopiero później mu się oczy otworzyły, co sobie znalazł.

– Zdradzała go?

– Tego nie wiem. Pod niczyim łóżkiem nie leżałem. Ale lubiła się bawić i, co gorsza, lubiła sobie wypić. Dawniej, zaraz po ślubie, często w tym mieszkaniu bywali goście. Dozorca przecież wie najlepiej, kto i jak się bawi. A od dwóch lat nikt do inżyniera nie zachodził. Już rodzice go nie odwiedzali, tylko on do nich, do Wiązownej, prawie co niedzielę jeździł. Ale bez Ireny.

– Często młodzi źle żyją ze świekrą. Nigdy nie wiadomo, po czyjej stronie leży wina… Inżynierowi mogło być dobrze z żoną.

– Gdyby było dobrze, to by się nie kłócili. Irena na całą kamienicę wykrzykiwała: „ty niezdaro, ty głuptasie”… aż przykro było słuchać. A ostatnio prawie stale odwoził ją w nocy do domu jakiś wysoki, przystojny brunet. Zielonym samochodem.

– Jakiej marki? Może pan zauważył numer rejestracyjny?

– Ja tam się na samochodach nie znam. Konia, o to bym poznał jakiej rasy! Ale w każdym razie to był nowy wóz. Na pewno zagraniczny, bo niepodobny do naszych fiatów… Nie powiem, porządny facet, za każde otwarcie bramy dał najmarniej dziesiątkę. A jak nie miał drobnych – to i dwudziestkę. Przypuszczam, że Irena chciała zamienić Stojanowskiego na tego faceta. Kudy syrenie inżyniera do tamtego auta!