– Ma pan prawo milczeć. Może pan nawet kłamać. To my, milicja i prokurator, musimy panu dowieść winy. Dowody, które zebraliśmy, zupełnie wystarczą dla sporządzenia aktu oskarżenia. Wystarczą także dla sądu. To nie będzie poszlakówka, bez względu na to czy pan się przyzna, czynie. Czy pan powie prawdę, czy nadal będzie pan się wypierał swoich czynów. Zapomniałem jeszcze dodać, że urzędniczka poczty przy ul. Świerczewskiego także rozpoznała pana wśród okazanych jej zdjęć jako nadawcę paczki. Zapamiętała ten fakt, bo w jej karierze pierwszy raz zdarzyło się, aby ktoś nadawał paczkę na adres Stołecznej Komendy Milicji, instytucji mieszczącej się tuż za rogiem ulicy. Jeszcze raz powtarzam, pan przegrał, panie Wiśniewski.
– Ja… ja nie chciałem zabijać. Pakosz mnie zmusił.
– Jak to było?
– Kradłem zeosil. W małych ilościach. Nie doważałem surowca przeznaczonego do mieszalników i wynosiłem po parę kilogramów. Kiedyś złapał mnie na tym Pakosz. Śmiał się z mojej głupoty i powiedział, że tacy „detaliści” zawsze gniją w więzieniach. Trzeba zorganizować jeden wielki skok, który by przyniósł miliony. Wtedy właśnie przestaliśmy w ogóle dodawać zeosilu do wiksilu. Szybko powstały ogromne nadwyżki. Część ich wywieźliśmy pod pozorem przerzutu do wytwórni na Żeraniu. Reszty już nie zdążyliśmy sprzedać. Pewnego dnia przyszedł Pakosz i powiedział, że jest wsypa. Stojanowski spostrzegł, że wiksil nie odpowiada normom, zadzwonił do Pakosza i zagroził, że oddaje próbkę do analizy. Wiadomo było, jak to się skończy.
– Wtedy przestraszyliście się i zaprzestaliście wywożenia zeosilu z magazynu?
– Tak. Pakosz również kazał znowu dosypywać zeosilu do produkowanego przez nas wiksilu. A mnie powiedział, że jeżeli nie chcę co najmniej dziesięć lat siedzieć w więzieniu, trzeba Stojanowskiego sprzątnąć… Pakosz tłumaczył, że gdyby go Stojanowski nie znał osobiście, sam by to zrobił. A potem, kiedy pan był u nas w spółdzielni, także Pakosz posłał mnie na Wilczą. To jego żona telefonowała do pana i umawiała się w kawiarni podając się za Stojanowską. Z tą bombą to też jego pomysł. Wiedział, że poluję i mam proch. Przygotował mi rysunek, żebym wiedział jak zrobić. Od początku miał mnie w ręku i musiałem go słuchać. – Wiśniewski zupełnie wyczerpany zamilkł.
– Na tym na dzisiaj skończymy – zadecydował porucznik. – Jutro znowu będę pana przesłuchiwał. Opowie pan szczegółowo, jak doszło do zawiązania przestępczej grupy i w jaki sposób przeprowadzaliście zamach na Stojanowskiego.
– To on, ten łotr, namówił mnie do wszystkiego.
– Sprawę będzie rozpatrywał sąd, on też oceni postępowanie każdego z was.
Po wyprowadzeniu aresztowanego Antoni Szymanek roześmiał się wesoło: – Nareszcie koniec!
– Nie ciesz się – sprowadził go na ziemię porucznik. – Czekają nas jeszcze wielodniowe rozmowy z poszczególnymi członkami gangu. Prokurator musi dostać sprawę zapiętą na ostatni guzik. Przyznanie się głównego sprawcy to niepełne zwycięstwo. Należy zbadać kto był inicjatorem zbrodni, a kto tylko ślepym wykonawcą.
– Wiem o tym. Ale najgorsze mamy poza sobą.
Tego dnia wieczorem Andrzej Ciesielski nakręcił znany sobie numer. Kiedy po drugiej stronie drutu odezwał się niski, melodyjny głos, porucznik powiedział: – Mówi Andrzej.
Z drugiej strony przez chwilę panowało milczenie.
– Halo, słyszysz mnie?
– Myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz.
– Dzisiaj nareszcie wyświetliliśmy całą sprawę. Zabójca Stojanowskiego jest aresztowany. Przyznał się do winy.
– Tak…
– Chciałem zapytać, czy mogę przyjść?-
– Przyjdź jak najprędzej. – Piękna pani położyła słuchawkę.
Jerzy Edigey