Выбрать главу

– Może ją tylko odprowadzał? Ot, zwykły kawiarniany flirt. – Porucznik celowo zaprzeczał twierdzeniom dozorcy, żeby dowiedzieć się najwięcej.

– Jaki tam flirt! – zaprotestował gorąco pan Ksawery. – Irena nie kryła, że chce się rozwieść, ale inżynier nie daje zgody… A wiadomo, z własnej winy rozwodu dostać nie można.

– Mówiła o rozwodzie?

– Kiedy się kłócili, nieraz wołała: „Jak ci się nie podoba, to daj mi rozwód”.

– A inżynier?

– On nigdy głosu nie podniósł. Ale pewnie zgody nie dawał, bo inaczej by tak nie gadała.

– Często zdarzały się między nimi kłótnie?

– Ostatnio coraz częściej. Ale największa to chyba była przed samym wyjazdem inżynierowej na wczasy.

– Co pan powie?

– Właśnie myłem schody na tej klatce. Wcale nie chciałem słuchać, bo co mnie sprawy innych ludzi obchodzą? Mam – własne kłopoty.

– Oczywiście! Rozumiem – dyplomatyzował porucznik – ale czasami człowiek nie chce, a mimo to coś mu w uszy wpadnie.

– No właśnie – zgodził się dozorca. – Więc myję schody, a tu za drzwiami Stojanowskich Irena wydziera się: „Żebyś wiedział, że z tych wczasów już tutaj nie wrócę!” Inżynier coś tam po cichu odpowiedział, a ona znowu: „Jak mi nie dasz rozwodu, to pożałujesz!”

– Pamięta pan może, kiedy była ta kłótnia? Gospodarz się zamyślił i coś na palcach rachował.

– Inżyniera zabili przedwczoraj – powiedział – to znaczy we wtorek. Ona wyjechała trzy dni przedtem, to znaczy w sobotę rano. Pamiętam dobrze, bo zamiatałem ulicę, kiedy wynosiła z domu walizki i wsiadła do samochodu.

– Tego zielonego?

– Nie, do taksówki…

– Mąż jej nie odprowadzał?

– Najpierw inżynier pojechał do pracy, a dopiero stamtąd wrócił po nią, ale ona pojechała chyba w kwadrans przed nim. Jak odjeżdżała, to mi powiedziała: „Gdyby Zygmunt przyjechał, niech pan mu powie, że dłużej nie mogłam na niego czekać. On się zawsze musi spóźnić, a pociąg ma swój czas odjazdu.”

– Pan to powtórzył Stojanowskiemu?

– Kiedy go tylko zobaczyłem, powiedziałem: „Pani odjechała taksówką, bo się bała, że nie zdąży na pociąg”. On spojrzał na zegarek i coś mówił, że go zatrzymali po drodze. Dodał także, że żona wyjechała w Bieszczady na wczasy wędrowne. Ja to już mówiłem kapitanowi, który mnie przesłuchiwał.

– A ta kłótnia? – przypomniał porucznik.

– To było dwa dni przed wyjazdem inżynierowej. A więc w czwartek.

– Pan był w domu, kiedy zabito inżyniera?

– Nie. Pojechałem do krewnych. Na Żoliborz. Chce pan sprawdzić? Podać nazwisko i adres?

Porucznik machnął ręką.

– Przecież pan nic nie zyskuje na śmierci Stojanowskiego.

– Mojej żony także nie było w domu. Poszła do „Delikatesów”. Kiedy wróciła, zastała milicję i krwawą plamę na jezdni. Inżyniera już zabrało pogotowie. Żona początkowo nie wiedziała, kogo zabito. Dopiero pani Mierzejewska, ta lokatorka z pierwszego piętra, jak schodziła ze śmieciami, to ją poinformowała, że ofiarą bandyty padł pan Stojanowski. To było po odjeździe milicji. Inaczej żona powiedziałaby im nazwisko Stojanowskiego.

– Przecież stał samochód? Żona nie wiedziała, że to inżyniera?

– Oczywiście, znała tę syrenę, ale nikt nie powiedział, że właśnie zabito jej właściciela. Podobno jakaś kobieta widziała napad na inżyniera, ale ja z nią nie rozmawiałem. W ogóle z nikim nie rozmawiałem. Później ten kapitan mnie wypytywał, ale to było na drugi dzień rano. Wtedy on już wiedział, że zamordowano Stojanowskiego.

– Gdzie mieszka pani Mierzejewska?

– Na pierwszym piętrze, pod trójką.

Porucznik podziękował panu Ksaweremu Rotockiemu za informacje i poszedł na piętro. Drzwi otworzyła mu sama pani Mierzejewska, jak się później okazało farmaceutka, mieszkająca wraz z córką, jej mężem i ich dwojgiem dzieci. W tym tygodniu pani Mierzejewska miała jakieś pilne roboty domowe, więc wzięła sobie krótki urlop.

– Zaczęło się od tego – opowiadała farmaceutka – że usłyszałam głośne krzyki na ulicy: „Ratunku! Milicja!” Podbiegłam do okna i widzę: stoi samochód, a przy nim I leży mężczyzna, cały zakrwawiony. Wkrótce nadbiegł jakiś milicjant i zaczął ratować tego człowieka. Odwrócił go twarzą do góry. Wtedy poznałam pana Stojanowskiego. Zrobiło się zbiegowisko. Przyjechały radiowozy i karetka pogotowia, która zabrała rannego.

– Czy pani widziała uciekającego napastnika?

– Nie. Na ulicy nie było nikogo. A krzyki wzywające pomocy dochodziły z naszej bramy.

– A dlaczego pani nie poinformowała milicjantów, że zabitym jest lokator tego domu, Zygmunt Stojanowski?

– A po co miałam informować? – dziwiła się kobieta. – Przecież mieli i Stojanowskiego, i jego samochód. Na pewno obejrzeli dokumenty. Poza tym nikt mnie o to nie pytał. Dopiero na drugi dzień chodził po mieszkaniach jakiś funkcjonariusz milicji i interesował się tym, czy ktoś z lokatorów nie widział przebiegu zbrodni lub uciekającego bandyty. Ten milicjant wymienił wtedy nazwisko Stojanowskiego.

– Pani znała inżyniera?

– Od dziecka. Przecież mieszkał z rodzicami na tej samej klatce schodowej, tyle że piętro wyżej. Znałam też i jego rodziców, chociaż bliższych stosunków towarzyskich nie utrzymywaliśmy.

– A jego żonę, Irenę Stojanowską, znała pani także?

Po twarzy farmaceutki przemknął cień.

– Jedynie z widzenia, a raczej ze słyszenia. Straszna kobieta.

– Dlaczego?

– Ordynarna i pyskata. A wyraża się! Przekupki z Bazaru Różyckiego słuchając jej zarumieniłyby się. Kiedyś tak obrugała na schodach teściową, że biednej mało szlag nie trafił. A jak się odzywała do męża podczas kłótni! Niech pan porucznik nie wymaga, abym powtarzała.

– Aż tak?

– To małżeństwo wyjątkowo się Zygmuntowi nie udało. Spokój panował najwyżej pół roku. Później był tam stale „meksyk”.

– Może to on nie był w porządku w stosunku do młodej i podobno przystojnej żony?

– To fakt, urody jej odmówić nie można. Ale charakterek! Tylko by się bawiła, popijała… Ile razy budził nas w nocy jej powrót w rodzinne pielesze! Ostatnio te awantury się nasiliły, bo pani inżynierowa znalazła sobie stałego wielbiciela i postanowiła przez taką wojnę podjazdową zmusić Stój ano wskiego do rozwodu. Czego ona nie wygadywała pod adresem Zygmunta, a właściwie wykrzykiwała przy otwartych oknach, żeby cała kamienica słyszała. A jakie groźby przy tym padały!

– Sądzi więc pani, że Stojanowską byłaby zdolna do zbrodni?

– Nie mnie sądzić. Ale nieraz słyszałam, jak krzyczała: „Zabiję cię” albo: „Żebym miała siekierę w domu, to bym ten twój głupi łeb od razu rozwaliła”.

– Pani to słyszała na własne uszy i gotowa jest potwierdzić na przesłuchaniu?

– A także przysiąc w sądzie – dodała pani Mierzejewska.

– Przypuszczam, że poprosimy panią do Pałacu Mostowskich w celu sporządzenie protokołu.

– Z tego, co panu powiedziałam, nie zaprę się ani jednego słówka.

Andrzej Ciesielski, zadowolony z zebranych wiadomości, wrócił do Pałacu Mostowskich. Tam czekał na niego podporucznik z meldunkiem. Dzwonił do Wiązównej, gdzie odszukano adres Karola Stojanowskiego, ojca Zygmunta, i miejscowy milicjant podjął się zawiadomienia starszych państwa o tragedii, której ofiarą padł ich syn. Milicjant miał także poinformować rodziców, że ciało syna jest obecnie w kostnicy, a decyzję o pogrzebie należy uzyskać u prokuratora.

– Nie zazdroszczę chłopakowi takiej misji – zauważył Antoni Szymanek. – Ja sam oddałbym chętnie całą swoją miesięczną pensję, żeby tam jutro nie jechać.