– Albo ktoś jej taką sumę obiecał dać – dorzucił podporucznik.
– Nie wiem, powiedziała to jakby mimochodem. Najwięcej mówiła o tym, że takie ich wspólne życie jest dalej niemożliwe. Wspominała coś o samobójstwie.
– A nie o zabójstwie?
Państwo Stojanowscy spojrzeli na siebie z przerażeniem.
– Pan myśli, że byłaby zdolna? Żona zabijająca męża?
– Ja nic nie myślę. Pytam po prostu. Takie zbrodnie już się zdarzały.
– Nie – zaprzeczyła pani Eufemia – Irena jest taka, jaka jest, ale na pewno nie posunęłaby się do takiej podłości. I to nazajutrz po rozmowie z nami. Kiedy stąd wychodziła, żegnając się powiedziała: „Liczę, że rodzice trafią mu nareszcie do rozumu”. A ze mną się nawet wycałowała.
– Pani podobno miała kiedyś nieprzyjemną przeprawę z Ireną?
– Ach, to było przed kilkoma miesiącami. Przyjechałam do nich po południu. Syna nie było w domu, jeszcze nie wrócił z pracy, a Irenę zastałam w przedpokoju, gotową do wyjścia. Powiedziała, że się spieszy do kawiarni, bo jakaś koleżanka prosiła ją o zastępstwo. A w kuchni ani jednego garnka na kuchence. Ani śladu obiadu. Więc pytam, co Zygmunt będzie miał na obiad, jak przyjdzie? A ona mi odpowiedziała, że to ją nic nie obchodzi i nie wyszła za mąż po to, żeby pichcić obiady. Odpowiedziała może trochę za ostro i tak poszło od słowa do słowa, aż synowa zrobiła naprawdę nieprzyjemną scenę. Od tego czasu już nigdy tam nie chodziłam.
– Czy syn utrzymywał jakieś kontakty towarzyskie?
– Kiedy pracował w spółdzielni, przyjaźnił się z paroma kolegami, ale niezbyt mocno. Zygmunt był raczej iypeni samotnika. Nawet zaraz po maturze i jako młody student nie „szalał” jak inni młodzi ludzie w jego wieku, i Był typem domatora. Wygodny fotel, telewizor lub ciekawa książka – to jago najmilszy sposób spędzania czasu. Pamiętacie państwo nazwiska jego przyjciół?
– Niektórych. Inżynier Henryk Kowalski, księgowy Malinowski… i bodaj jeszcze pan Adamczyk.
– Wszyscy pracowali w tej samej spółdzielni?
– Nie. Ten Adamczyk… chyba w Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego. To kolega syna ze studiów. On właśnie ściągnął Zygmunta do spółdzielni.
– Co to za spółdzielnia?
– „Pomoc Budowlanym”, tak się nazywa. A mieści się na Targówku. Właśnie tam Zygmunt poznał swoją żonę.
– Dlaczego zrezygnował z tej pracy? Wiedzą państwo?
– Przede wszystkim zaważyły względy materialne – w przedsiębiorstwie budowlanym zarabiał więcej – no; i także pewne ambicje syna. W spółdzielni osiągnął już; maksimum tego, co mógł. Co innego praca w wielkiej firmie budowlanej. Tam i szanse awansu są nieograniczone i możliwość doskonalenia swojego warsztatu pracy znacznie większa. Poza tym powstała trochę delikatna sytuacja z żoną. Pewnie już wiecie, że Irena była tam zwykłą robotnicą. A tu wychodzi za mąż za głównego technologa. Trochę głupia sytuacja.
– No tak, rozumiem. A późniejsze stosunki towarzyskie, w czasie małżeństwa?
– Prawie żadnych. Tak nam się wydaje. Niech pan nie zapomina poruczniku, że przed ślubem Zygmunta wyprowadziliśmy się z Warszawy i kontakty z synem i jego żoną utrzymywaliśmy raczej luźne; odwiedzali nas czasem w Wiązownej. Jak się jednak zorientowaliśmy z pewnych odezwań, Irena nie paliła się do podtrzymywania stosunków z przyjaciółmi męża, jej dawnymi zwierzchnikami. Zygmunt także nie życzył sobie otwierania drzwi domu przyjaciółkom żony czy też jej rodzinie.
– A jaka właściwie jest pani Irena?
– Bardzo ładna – odpowiedział Karol Stojanowski – brakuje jej wykształcenia, ale niewątpliwie ma dużo sprytu życiowego i wrodzoną inteligencję, także dar przystosowania się do środowiska. Małżeństwo z Zygmuntem, inżynierem z zarządu spółdzielni, to był dla niej duży awans społeczny, nawet materialny. Umiała tę szansę wykorzystać. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyliśmy, na widok jej ubrania i sposobu bycia włosy nam z przerażenia stanęły na głowie. Dziś ubiera się i zachowuje zupełnie inaczej niż dziewczyna z jakiejś drewnianej budy z Targówka. Ale naturalnie, tak całkowicie nie potrafiła zmienić swojego charakteru. Kiedy wpada w gniew, ten jej Targówek bierze górę… Kiedy wychodziła za Zygmunta była bardzo młoda. Nie miała nawet dwudziestu lat. Syn był od niej starszy o przeszło piętnaście lat. To nawet nie byłoby żadną przeszkodą, gdyby nie rzeczywiście niedobrane charaktery. Ona lubi siei bawić. Tańce, dansingi, jeśli muzyka – to ta najbardziej] nowoczesna. Dom i zajęcia domowe ją nudzą. Dziecko może by ich zbliżyło i zatarło różnice. Niestety, dziecka,1 jak już mówiłam, nie było.
– Od początku było widać, że to niedobrane małżeństwo – dorzuciła pani Eufemia.
– Zygmunt należał do odludków – ciągnął pan Stojanowski – zawsze stronił od kobiet. Aż się bałem, że maj jakieś nienormalne skłonności. Ale kiedy już spotkał! „swój ideał”, to zakochał się bez pamięci. Przypuszczam,] że jej także nasz syn się podobał, był przecież przystojnym mężczyzną – zgrabny, wysoki. Chętnie więc] nawiązała flirt z takim zwierzchnikiem. Zapewne o ślubie nie marzyła. Dopiero później zauważyła swoją szansę i wykorzystała ją, choć szczęścia również i ona w tymi małżeństwie nie znalazła.
– Ciągle nie możemy się pogodzić z tym ciosem – pani Stojanowska dyskretnie otarła oczy – ani uwierzyć.
– A Co z pogrzebem? – zapytał pan Karol. – Ponieważ! Irena nie wraca, chcielibyśmy się tym zająć.
– Jeżeli nie zdołamy odszukać młodej pani Stojanowskiej – wyjaśnił podporucznik – ten smutny obowiązek przypadnie państwu. Prokurator musi wydać zezwolenie na pochowanie, ale to zwykła formalność, bo powód śmierci jest przecież doskonale znany i nie zachodzi konieczność przeprowadzania dalszych badań. Mam nadzieję, że przedsiębiorstwo, w którym pracował syn państwa, pomoże wam w załatwieniu formalności.
– Zaraz pojadę z panem do Warszawy – oświadczył ojciec zamordowanego.
– Może jednak jutro? – zaproponował podporucznik widząc że oboje starsi państwo jeszcze się nie uspokoiłem po tragicznej wiadomości. – Może pani Irena zjawi się w tym czasie w Warszawie? Zresztą druga synowa państwa ma tu jutro przyjechać.
Stojanowski od razu ustąpił. Umówił się z podporucznikiem, że skomunikuje się z nim nazajutrz i wtedy ewentualnie podejmie odpowiednie kroki.
Antoni Szymanek miał szczęście. Pierwszy samochód, jaki usiłował zatrzymać na szosie lubelskiej, podwiózł go nie tylko do Warszawy, ale wprost przed Pałac Mostowskich. Zjawił się tam stosunkowo tak wcześnie, że nawet przyjaciel i zwierzchnik, Andrzej Ciesielski, nie powinien się był domyślić, że młody człowiek znowu przegrał bitwę z budzikiem.
Ciesielski wysłuchał raportu podporucznika i polecił mu sporządzić notatkę z wizyty w Wiązownej.
– Trzy momenty z tej rozmowy uważam za bardzo ciekawe i charakterystyczne – pochwalił się Szymanek. – Pierwszy to te sto tysięcy, które Irena rzekomo chciała zapłacić mężowi za zgodę na rozwód. Skąd mogła zdobyć taką wielką sumę?
– To jasne. Jeżeli ten facet z pięknym samochodem, o którym wspominał dozorca domu, rzeczywiście na serio zajął się Ireną, mógł zaofiarować duże pieniądze, aby usunąć przeszkodę.
– Ale mógł też machnąć dwukilowym odważnikiem. Jednym uderzeniem sporo oszczędzał.
– To prawda – zgodził się Ciesielski – ale tego trzeba dowieść, a przede wszystkim odnaleźć Irenę Stojanowską i jej tajemniczego wielbiciela.
– Drugi moment, a zwracam ci na to specjalną uwagę, to słowa Ireny o samobójstwie. Czy traktować je jako zwykły bluff? A skoro była bliska załamania nerwowego tak, że dopuszczała myśl targnięcia się na swoje życie, mogła także dojść do wniosku, że lepiej się jednak targnąć na cudze. Te słowa, moim zdaniem, są także jedną z poszlak.