Выбрать главу

10

12 lipca 1999

Poniedziałek był zachmurzony, ale w pokoju przesłuchań w lejnickim komisariacie nadal panowało gorąco. Lampe-Leermann ubrał się w pomarańczową koszulę z długim kołnierzykiem, trzy górne guziki miał rozpięte. Plamy potu pod pachami były nieznaczne. Pachniał mocno wodą po goleniu.

Lepsze to niż stary czosnek, pomyślała Moreno, siadając naprzeciwko niego. Obserwowała go przez chwilę, nim zaczęła przesłuchanie; uznała, że wygląda na bardziej skoncentrowanego niż w sobotę, toteż magnetofon włączyła z uczuciem lekkiego optymizmu.

Dokładnie o 13.15; kiedy go wyłączyła po dobrze wykonanym zadaniu, minęły równo godzina i cztery minuty.

Dobrze wykonane zadanie i świetna robota. Tak przynajmniej ona uważała. Czy Lampe-Leermann podzielał jej opinię, można było wątpić; jeśli potrafiła ocenić, wydobyła z niego prawie wszystko, co wiedział. Trzy nazwiska całkowicie nowe dla policji, z pół tuzina wcześniej znanych i informacje wystarczające do podjęcia działań przeciwko nim wszystkim. Sporo też innych informacji, których wartości na razie nie mogła oszacować, ale które na dłuższą metę powinny zaowocować jednym czy drugim wyrokiem skazującym. Jeśli prokuratura nie będzie innego zdania lub nie trzeba będzie uwzględnić innych okoliczności, ale na ten temat nie warto było spekulować.

Nie złożyła też żadnych większych obietnic, jeśli chodzi o złagodzenie oskarżenia czy umorzenie. Nie miała do tego oczywiście uprawnień, ale w końcu to policja decydowała, jakie informacje ujrzą światło dzienne, a jakie nie.

Czyli świetna robota, tej pochwały mogła chyba sobie udzielić. Resztą niech się zajmie Reinhart – inspektor Moreno zrobiła, co do niej należało, a nawet więcej.

– Pani policjantka wygląda na zadowoloną – skomentował też Lampe-Leermann, drapiąc się po zarośniętej piersi.

– To dlatego że wreszcie mogę stąd wyjść – odparowała Moreno.

– Nie ma ochoty na coś jeszcze?

Dwuznaczność – pewnie zamierzona – wprawiła ją we wściekłość, ale się opanowała.

– Co takiego?

– Smaczny kąsek. Frykasik na zakończenie. Ale najpierw muszę zajarać.

Moreno zawahała się. Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, co on do cholery ma w zanadrzu.

– Co masz w zanadrzu? – zapytała więc.

– Dokładnie to, co mówię. Jak zawsze. Smaczny kąsek. Ale najpierw fajka. Wszystko w swoim czasie

– Daję ci pięć minut – zadecydowała Moreno. – Ale lepiej, żebyś naprawdę coś miał, bo inaczej stracisz całą premię.

Lampe-Leermann wstał.

– Niech się panna nie martwi. Nie zwykłem zawodzić kobiet. Zastukał w drzwi i został wypuszczony do palarni.

– Jest więc ten pismak.

– Pismak?

– Dziennikarz. Nie czepiaj się, panna, słówek.

Moreno nie odpowiedziała.

– Ma ciekawą historyjkę. A ja mam jego nazwisko…

Postukał się dwoma palcami w czoło.

– …i tego dotyczyłyby negocjacje.

Moreno kiwnęła głową, rzucając okiem na magnetofon, ale Lampe-Leermann zrobił przeczący gest ręką.

– Nie sądzę, żeby chciała to pani mieć nagrane. Myślę, że bez trudu pani zapamięta.

– Do rzeczy – ponagliła Moreno. – Dziennikarz, który coś wie?

– Zgadza się. Co panna myśli o pedofilach?

– Uwielbiam ich.

– Też byłbym dla nich bardziej wyrozumiały – przyznał Lampe-Leermann, drapiąc się pod brodą. – Pisze się o nich tyle złego… można powiedzieć, że trochę prześladuje. A są przecież wszędzie. Zwykli, porządni obywatele jak pani i ja…

– Do rzeczy!

Lampe-Leermann popatrzył na nią z miną, która zapewne miała przedstawiać ojcowską wyrozumiałość.

– …jak powiedziałem, są wszędzie. A przecież nie można się wstydzić swoich skłonności, tak mawiała moja matulka… no, ale w dzisiejszych czasach to drażliwy temat, ludzie są wkurzeni po tym, co się działo. W każdym razie…

Zrobił sztuczną przerwę, przesuwając kciukiem i palcem wskazującym po swoich farbowanych wąsach, a Moreno pomyślała, że jeszcze nie widziała czegoś podobnego. Ani nie słyszała. Określenie „parszywiec” należało wręcz traktować jako komplement. Zacisnęła zęby, zachowując nieporuszoną twarz.

– …w każdym razie spotkałem tego pismaka i dowiedziałem się, że wziął dziesięć tysięcy za trzymanie gęby na kłódkę.

– Trzymanie…?

– Tak.

– W jakiej sprawie?

– No tego pedofila. Że nie wypapla nazwiska.

– A kto to jest?

Franz Lampe-Leermann wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Ja nie wiem. To pismak wie, ale ja znam nazwisko pismaka. Nadąża panna?

– Oczywiście – powiedziała Moreno. – I co?

– Sprawa jest interesująca przez stanowisko. Nie nazywałbym tego smacznym kąskiem, gdyby nie miejsce, w którym się zaszył. Ten gość ze skłonnościami. Jak myślisz, gdzie?

Moreno milczała. Odnotowała, że po raz pierwszy zwrócił się do niej per „ty”. Zastanawiała się, czy to coś oznacza.

– W samym gniazdku. Co na to powiesz? Kryminalny… u was. Uśmiechnął się, odchylając w tył.

– Co?

Lampe-Leermann pochylił się z powrotem w przód. Wyrwał sobie włos z nosa i ponownie się uśmiechnął.

– Powtarzam. W komendzie policji w Maardam pracuje pedofil. W kryminalnym. Zapłacił mojemu informatorowi dziesięć tysięcy guldenów, żeby nie zostać zdemaskowanym. Głupio tak płacić, jeśli się nie ma nic do ukrycia, nie uważa pani?

O czym, do cholery, on mówi, pomyślała Moreno.

Informacja nie mogła do niej dotrzeć, ale w końcu dotarła. Przedarła się ciężko i nieubłaganie przez jej pancerz ochronny z rozsądku, uczuć i doświadczenia, stając się zrozumiałym przekazem.

Czy raczej niezrozumiałym.

– Niech cię piekło pochłonie.

– Dziękuję – odparł Lampe-Leermann. – Pewnie w swoim czasie…

– Kłamiesz… zapomnij, że miałeś być potraktowany ulgowo. Przypilnuję, żebyś dostał osiem lat. Dziesięć! Ty bydlaku!

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Widzę, że panna się wzburzyła. Czyli pani też nie ma dla nich zrozumienia? Nawiasem mówiąc, nie wiem, czy wziął pieniądze z własnej kieszeni, czy ze środków publicznych, jak to się nazywa… zależy pewnie od pozycji, jaką ma, ale tego nie wiem. Jak powiedziałem. Ale pismak wie.

Zamilkł. Moreno wydało się, że pokój zakołysał się przez krótką chwilę, niewielki przechył – jakby w filmie, w którym grali, zabrakło nagle trzech klatek z dwudziestu czterech i nastąpił mały przeskok… coś takiego musieli odczuwać ludzie w pewnej odległości od epicentrum trzęsienia ziemi.

Trzęsienie ziemi?

Ta metafora nie pojawiła się chyba bez powodu. Moreno obrzuciła spojrzeniem rozluźnioną sylwetkę Franza Lampego-Leermanna po drugiej stronie stołu. Pomyślała, że w nieco mniej cywilizowanych okolicznościach – wystarczyłyby „nieco mniej” – nie zawahałaby się przed zabiciem go. Gdyby miała taką możliwość. Naprawdę. Jak karalucha pod obcasem. Ta myśl nie przeraziła jej ani trochę.

Potem przeraził ją ten brak przerażenia.

– Skończyłeś? – zapytała. Próbowała nadać głosowi tak lodowate brzmienie, by do niego dotarło, że nie może oczekiwać żadnej łaski.

– Skończyłem – potwierdził. Uśmiech nieco przygasł, ale niewiele. – Widzę, że wiadomość do pani dotarła. Proszę się zgłosić, kiedy ją pani przetrawi.

Moreno wstała. Podeszła do tylnych drzwi i zastukała w nie pękiem kluczy. Zanim ją wypuszczono, Lampe-Leermann zdążył wyjaśnić jeszcze jeden szczegół.

– To właśnie ze względu na ten smaczny kąsek chciałem rozmawiać z policjantką. Nie myślała pani chyba nic innego? Nie chciałem ryzykować, że usiądę twarzą w twarz właśnie z… właśnie z tym policjantem. Lub z kimś, kto mógłby być wobec niego solidarny… piękne słowo, solidarny, choć w dzisiejszych czasach nieco wyszło z użycia. Hm.