Выбрать главу

Pochylił się i zaczął drapać kotkę po brzuchu, co najwyraźniej sprawiało jej dużą przyjemność.

Moreno przyłapała się na tym, że się uśmiecha. Zamknęła szybko oczy, próbując wywołać obraz przyszłości. Za jakieś dziesięć lat… jak mogłoby wyglądać, gdyby podjęła pewne decyzje i konsekwentnie się ich trzymała.

Ona i Mikael. Dwoje dzieci. Duży dom. Dwa koty.

W zasadzie to było wszystko, ale obraz pojawił się niejako bez przeszkód i ogólnie rzecz biorąc, wydał się jej znośny. Co najmniej znośny.

Spadam, pomyślała później. Muszę zebrać nieco sił i stworzyć mechanizmy obronne, bo inaczej popłynę z prądem.

Wieczorem przeszli się do restauracji Wincklers leżącej na samym końcu przylądka po północnej stronie plaży i cieszącej się pewną renomą. Zjedli zupę rybną, popijając wodą mineralną, i sorbet cytrynowy ze świeżymi malinami. Przez cały czas unikali rozmowy o Franzu Lampem-Leermannie.

Aż do chwili, gdy wracając, zatrzymali się przed stertą meduz, które ktoś wyłowił z morza i wrzucił do dołu na plaży.

– Czy ten parszywiec jest równie obmierzły? – zapytał Mikael. Moreno zajrzała z odrazą do dołu.

– Brr. Tak, właśnie taki. Zresztą pies drapał, jaki jest. Żeby tylko nie wyskoczył z tym ostatnim.

– Nie mylę się, że inspektor miała w czasie deseru parszywe myśli?

Moreno westchnęła.

– Zgadza się, jak mogłoby mnie to nie prześladować? Powiedz mi, proszę. Siedzi, gdzie siedzi, i z której strony by na sprawę spojrzeć, oznacza przecież oskarżenie… straszne oskarżenie jednego z moich kolegów. Kogoś, z kim pracowałam, kogo szanowałam, o kim myślałam, że go znam i mogę mu zaufać. Jeśliby miało się okazać, że… nie, do cholery, to przecież tylko blef, ale ta myśl nie znika i mnie męczy. Ech! Jesteś w stanie mnie zrozumieć?

Mikael powiedział, że jest. Odwrócili się od dołu z meduzami i poszli dalej. Z początku w milczeniu, potem Mikael nawiązał do tematu i opowiedział o przedszkolu Szczęśliwa Panda w Leufshejm, kiedy rozeszła się pogłoska, że wśród personelu jest pedofil… mimo że przeprowadzono skrupulatne dochodzenie, które obaliło zarzuty w stu dziesięciu procentach i wszystkich oczyszczono, Szczęśliwą Pandę musiano zamknąć po kilku miesiącach, ponieważ rodzicie nie chcieli posyłać tam dzieci.

I ponieważ dziewięć pracujących tam kobiet okazało się solidarnych wobec trzech swoich kolegów. Tak też można było to ująć.

Z jednym z tych mężczyzn Mikael przyjaźnił się od dzieciństwa; od tej historii minęły cztery lata, przyjaciel niedawno rozwiódł się i przekwalifikowywał się na maszynistę.

– Urocze – stwierdziła Moreno.

– Bardzo urocze – przyznał Mikael. – Choć fazę myśli samobójczych ma już za sobą. Ale chyba odbiegamy od tematu.

Moreno szła przez chwilę w milczeniu.

– Chcesz powiedzieć, że wystarczy, iż Lampe-Leermann zasiał ziarno we mnie? Że nie będę umiała się tego pozbyć?

– Mniej więcej. Prosta psychologia. Tak cholernie łatwo wyrządzić krzywdę, której nie da się naprawić… jeśli nawet ty nie jesteś w stanie odrzucić takiego oskarżenia, jak, twoim zdaniem, miałaby to zrobić opinia publiczna? Jeśli sprawa wyszłaby na jaw. Nie ma dymu bez ognia. Szlag by to trafił!

Moreno nie odpowiedziała.

– Chociaż chciałbym wiedzieć, co myślisz w głębi serca – ciągnął po krótkiej pauzie. – Tak zupełnie szczerze. Łatwiej byłoby przedyskutować sprawę, gdybyś nie czuła się zmuszona chronić swoich kolegów. Czy to może być prawda? Czy istnieje prawdopodobieństwo – jakiekolwiek prawdopodobieństwo – że nie jest to wyłącznie wymysł?

Moreno szła dalej, patrząc na szybko ciemniejące morze. Horyzontu nie mogła już rozróżnić, ale rząd świateł z kutrów rybackich, które wypłynęły na nocny połów, wydawał się zaznaczać jego linię.

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała. – Po prostu nie mogę. Zaczęłabym raczej od drugiego końca. Od próby zrozumienia motywów… motywów Lampego-Leermanna. Co może na tym zyskać?

– Myślisz, że kłamie?

– Bardzo możliwe. Chcę w to wierzyć. Chociaż równie dobrze ten dziennikarz mógł podpuścić Lampego-Leermanna.

– W jakim celu?

Moreno wzruszyła ramionami.

– Pojęcia nie mam. Nie rozumiem tylko sensu zwierzania się takiemu typowi jak parszywiec. Jeśli nie zrobił tego po pijaku… co oczywiście wcale nie jest wykluczone. Nie należy przeceniać u ludzi z tych kręgów zdolności logicznego myślenia i trzymania się planu, powoli się tego nauczyłam.

– Przez przypadek? – zapytał Mikael. – Wyrwało mu się?

– Może. Istnieje coś w rodzaju szarej strefy. Komisarz… ten, o którym ci opowiadałam… mawiał, że wszystkie wydarzenia są podejrzaną mieszanką spodziewanego i niespodziewanego. Problemem jest ustalenie proporcji w poszczególnych przypadkach… czasami wynoszą one 8:2, czasami 1:9… może to wyglądać na puste dywagacje, ale różnica jest diabelna.

– Porządek czy chaos – powiedział Mikael, podnosząc puszkę po coca-coli, którą ktoś porzucił zgniecioną dwa metry od jednego z zielonych koszy, rozmieszczonych równomiernie na plaży przez służby oczyszczania. – I relacje między nimi… cóż, brzmi chyba sensownie. Rozmawialiśmy o tym już wcześniej. Chociaż samo zeznanie Lampego-Leermanna było raczej dobrze zaplanowane?

– Bez wątpienia – westchnęła Moreno. – Bez wątpienia. Oczekuje konkretnej propozycji za nazwisko tego przeklętego pismaka. Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że ów dziennikarz istnieje i że coś jest na rzeczy. Niestety.

– A co skłania cię do takiego przekonania?

– Pozycja Lampego-Leermanna w negocjacjach. Nawet taki łajdak jak on musi zdawać sobie z niej sprawę. Jeżeli coś byśmy mu obiecali, a okazałoby się, że blefuje, nic prostszego jak się z tych obietnic wycofać. Nie on dyktuje warunki.

Podczas gdy Mikael zastanawiał się nad jej słowami, minęli wzniesienie i spiczasty dach Czandali znalazł się w zasięgu ich wzroku.

– A jeśli chce żywą gotówkę? Mógłby chyba wyciągnąć od was niezłą sumkę… czy nie będzie trudno odzyskać pieniędzy leżących już gdzieś na koncie albo w materacu?

– Zgadza się. Tak mi się przynajmniej wydaje. Nieważne, to nie moja działka. Muszę przekazać sprawę dalej… czy ja nie mam przypadkiem urlopu? Spokojne dni nad morzem z moim zdolnym młodym kochankiem?

– Trafiłaś w samo sedno – Mikael przyciągnął ją gwałtownie ku sobie. – Jak tylko wejdziemy do domu, zadzwonisz i przekażesz sprawę tym, którzy są na służbie.

– Hm, chyba jednak zaczekam co najmniej do jutra.

– Do jutra? – zdziwił się Mikael. – Dlaczego?

– Muszę pomyśleć, z kim mam najpierw porozmawiać.

Zastanawiał się przez trzy sekundy.

– Rozumiem, delikatna sprawa?

– Tak, bardzo delikatna.

Obudziła się o wpół do trzeciej. Przez dwadzieścia minut próbowała zasnąć, potem ostrożnie wstała i z kartką i długopisem usiadła przy dużym okrągłym stole w kuchni.

Wypisała po kolei nazwiska pojawiające się w jej pamięci.

Podkomisarz Münster

Komisarz Reinhart

Inspektor Rooth

Inspektor Jung

Podkomisarz deBries

Aspirant Krause

To było jej najbliższe otoczenie. Pracowała z nimi praktycznie na co dzień od sześciu czy siedmiu lat.

Znała ich na wylot.

Znała na wylot? Czy któryś z nich…?

Pytanie niemal fizycznie ścisnęło ją za gardło. Kiedy próbowała przełknąć ślinę, skończyło się na próbie.

Zostawiła rozważania i wróciła do listy, zastanawiając się, dlaczego zadała sobie trud, by wypisać tytuły. Czy stanowisko służbowe mogło w takiej sprawie odgrywać jakąś rolę?