Podkomisarz le Houde
Asystent Bollmert
I jeszcze posterunkowi. Właściwie tylko luźno powiązani z kryminalnym, ale jednak.
Joensuu
Kellermann
Paretsky
Klempje
Odchyliła się do tyłu, patrząc na listę. Wszystkiego dwanaście nazwisk. Więcej nie mogła sobie przypomnieć. Więcej nie było. Heinemann odszedł na emeryturę. Van Veeteren zrezygnował.
Kto?, nurtowało ją. Kto mógłby…?
Pytanie przez kilka minut przesuwało się niczym czarna chmura przez jej świadomość. Potem postawiła je inaczej.
Do kogo? Do kogo mam zadzwonić?
Któremu z tych mężczyzn ufam najbardziej?
Podczas gdy usiłowała rozwikłać problem, zrobiło się piętnaście po trzeciej, potem wpół do czwartej – czuła coraz większe mdłości.
12
– Jest zajęty – powtórzył po raz trzeci aspirant Vegesack. – Nie rozumie pani, co mówię? Musi pani albo zaczekać, albo powiedzieć mi, o co chodzi.
Kobieta potrząsnęła zirytowana głową, rozkładając ręce. Przymierzała się, żeby ponownie zażądać rozmowy z komendantem – tak przynajmniej wyglądało – ale się rozmyśliła. Wypuściła tylko powietrze między zaciśniętymi zębami.
Trochę po czterdziestce, ocenił Vegesack. Przy kości, ale nie gruba. W jakiś sposób witalna… krótko obcięte, ciemnorude włosy, z pewnością farbowane.
Zdenerwowana.
Zdenerwowana jak cholera. Nie dało się jej nawet skłonić, żeby usiadła na krześle. Biegała po pokoju jak jamnik chcący wyjść na dwór. Aspirant Vegesack wychował się razem z jamnikiem, więc wiedział, o czym mowa.
– Gdyby przynajmniej mogła pani ujawnić, z czym pani przyszła? – spróbował. – Albo jak się pani nazywa?
Zatrzymała się. Podparła się pod boki, patrząc na niego taksująco. Bezwiednie jego lewa ręka powędrowała pod szyję, poprawiając węzeł krawata.
– Sigrid Lijphart – powiedziała. – Nazywam się Sigrid Lijphart i szukam córki, Mikaeli. Nie odzywa się od soboty.
Vegesack zanotował.
– Jest pani tutejsza? Nie pamiętam, żebym…
– Nie, nie jestem stąd – przerwała niecierpliwie. – Ale mieszkałam tu szesnaście lat temu. Komendant wie, dlaczego byłam zmuszona się wyprowadzić. To dlatego chcę rozmawiać z nim, żeby nie musieć wyjaśniać tysiąca rzeczy, o których ledwo mam siły myśleć… szlag by to trafił.
Opadła na krzesło i Vegesack nagle dostrzegł łzy w jej oczach.
– Tak, rozumiem… – szukał słów – Znaczy… komendanta naprawdę nie ma… – szybko rzucił okiem na zegarek. – Jest w Café Vronskij, rozmawia tam z inspektor, która przyjechała z Maardam. Hm, tak. Powinien lada moment wrócić… najlepiej chyba po prostu zaczekać. Znaczy… skoro woli pani opowiedzieć komendantowi. Napije się pani czegoś?
Sigrid Lijphart potrząsnęła głową. Wyjęła z torebki chusteczkę i wytarła nos.
– Ile ma lat? – zapytał Vegesack. – To znaczy, pani córka?
Kobieta wydawała się rozważać, czy ma odpowiedzieć, czy nie. W końcu wzruszyła ramionami, ciężko wzdychając.
– Osiemnaście. Skończyła osiemnaście w piątek. Przyjechała tu, żeby spotkać się ze swoim ojcem… i nie wróciła. Mieszkamy w Moorhuijs, coś musiało się jej stać.
Vegesack zanotował: Ojciec? Moorhuijs? Coś się stało?
– Dlaczego pani myśli, że coś się stało? Czy ma pani kontakt z jej ojcem? Domyślam się, że jesteście rozwiedzeni?
Mikaela. 18, dopisał.
– Rozwiedzeni od bardzo dawna – powiedziała Sigrid Lijphart po kolejnym długim westchnięciu. – Nie, nie mam z nim kontaktu. Siedzi w zakładzie Sidonisu, jeśli panu to coś mówi.
– Ojej – wyrwało się aspirantowi. – Rozumiem.
– Naprawdę?
– Chyba tak… właściwie to nie.
Coś mi nie wychodzi, pomyślał, ponownie poprawiając krawat. Napisał Sidonis w notesie, starając się unikać wzroku kobiety.
– Nie zadzwoniła. Mikaela nigdy nie zapomniałaby zadzwonić przez tak długi czas, wiem, co mówię. Coś się wydarzyło i to wasz psi obowiązek, żeby ją znaleźć.
– Nie mogłaby pani ujawnić trochę… trochę okoliczności? Przez ten czas, kiedy będziemy czekać na komendanta Vrommla. I tak musimy tu siedzieć.
– Vrommel – żachnęła się Sigrid Lijphart, znowu wstając. Na nowo zaczęła chodzić tam i z powrotem przed biurkiem Vegesacka, tak że przypomniał mu się oszalały niedźwiedź polarny, którego widział kiedyś w zoo w Aarlach.
Jako alternatywa dla jamnika.
– Niech pan nie myśli, że darzę pańskiego szefa jakąś wielką estymą – zastrzegła się pani Lijphart, przystając. – Ale chyba wciąż jeszcze należy zwracać się do policji, kiedy człowiek podejrzewa przestępstwo?
– Przestępstwo? – zdziwił się Vegesack. – Jakie przestępstwo?
– Jezus Maria! – jęknęła, wspierając się pod boki. – Na co my płacimy podatki? Chyba oszaleję.
Vegesack przełknął ślinę, desperacko myśląc nad jakąś rozładowującą napięcie repliką, ale nie zdążył żadnej wymyślić. Brzęknęły oszklone drzwi i kilka sekund później pojawił się komendant w towarzystwie maardamskiej inspektor Moreno; całkiem przystojna, bez wątpienia. Sigrid Lijphart otworzyła torebkę i zaraz ją zamknęła. Aspirant wstał.
– No więc – powiedział. – Komendant Vrommel, inspektor Moreno… pani Lijphart. Państwo się już znają. To znaczy, państwo dwoje…
Zaczerwienił się, wskazując ręką na Vrommla i panią Lijphart.
– Dzień dobry. O co chodzi? – przeciął Vrommel.
– Pani Lijphart ma mały problem – wyjaśnił Vegesack. – Mówi, że jej córka zaginęła.
– Myślę, że mnie pan pamięta – powiedziała Sigrid Lijphart, wbijając wzrok we Vrommla.
– Jak brzmi pani nazwisko? – zapytała Moreno. – Lijphart?
Później – przez najbliższe tygodnie i jesienią, kiedy sprawa była już rozwiązana i odłożona do akt – Ewa Moreno wiele razy miała zadawać sobie pytanie, co skłoniło ją do takiej pasywności podczas tego pierwszego krótkiego spotkania Sigrid Lijphart z Vrommlem.
Co za mroczna intuicja kazała jej zadowolić się tylko słuchaniem?
Tylko obserwować i notować w pamięci – zamiast od razu i bez ogródek wyjawić, że nie tylko spotkała Mikaelę Lijphart, jadąc w sobotę pociągiem do Lejnic, ale i sporo z nią rozmawiała?
To chyba powinna być pierwsza reakcja? Opowiedzieć zaniepokojonej matce, że rozmawiała z jej zaginioną córką – co z tego, że kilka dni wcześniej.
A jednak milczała. Siedziała na krześle z boku za Sigrid Lijphart, pozwalając, by Vrommel sam się tym zajął. Zresztą ostatecznie był to jego obowiązek, a nie czyjś inny. Słoń w składzie porcelany.
Na początek wytarł łysinę chusteczką higieniczną.
– Chyba mnie pan pamięta? – powtórzyła Sigrid Lijphart.
Vrommel ocenił połysk czaszki w lustrze, które wisiało koło drzwi, wyrzucił chusteczkę do kosza i usiadł za biurkiem. Minęło pięć sekund.
– Oczywiście, że panią pamiętam. Nieprzyjemna historia.
– Miałam nadzieję, że nigdy nie będę musiała tu wracać.
– Całkiem zrozumiałe.
Sigrid Lijphart zrobiła dwa głębokie wdechy, starając się opuścić ramiona. Ona też nie przepada za Vrommlem, pomyślała Moreno, ale próbuje udawać, że go szanuje.
– Niech pani opowie od początku – dodał Vrommel.
Sigrid Lijphart ponownie wzięła głęboki oddech.
– Mieszkamy obecnie w Moorhuijs. Przeprowadziłyśmy się po tym… no, po tym. Wyszłam też drugi raz za mąż.