Выбрать главу

Najpierw nie reagował na jej rozdzierający płacz, ale potem przysunął się trochę bliżej, obejmując ją ramieniem.

Przyjemne uczucie, pozwoliła więc łzom płynąć jeszcze przez dobrą chwilę.

Kiedy człowiek płacze, nie musi mówić ani myśleć, powiedziała kiedyś jej stara, i coś w tym było. Czasami ta jej beznadziejna matka potrafiła trafić w dziesiątkę.

Dzwony na Waldeskirke, w którym była konfirmowana dwa lata temu, uderzyły trzykrotnie. Za piętnaście pierwsza. Wzięła od niego papierosa, bo zapalił dwa. Wyjął też z torby puszkę piwa.

Wypił najpierw sam kilka porządnych łyków, dopiero potem jej podał. Pijąc, myślała, że wódka była znacznie smaczniejsza. Piwo jakoś nie miało w sobie gorąca. Wódka i wino były lepsze, zawsze tak uważała. No i człowiek nie musiał zaraz gnać do toalety. Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, potem on się odezwał:

– Mam pewien pomysł.

Przypomniała sobie, że dokładnie to samo powiedział przed kilkoma godzinami. Na plaży. Dziwne, że przez cały czas ma pomysł i nic o nim nie mówi.

Chociaż może teraz był to już inny pomysł.

– Jaki? – zapytała.

– Porozmawiamy z nim.

Nie zrozumiała, o co mu chodzi.

– Teraz – sprecyzował. – Zadzwonisz do niego i się z nim rozmówimy. Wtedy się zobaczy.

Dopił puszkę piwa i wyciągnął nową.

– Ile tego masz?

– Jeszcze tylko jedną. No?

Zastanawiała się. Czuła, że musi się załatwić. I to natychmiast.

– Skąd?

– Tam jest budka.

Pokazał w stronę remizy.

– No?

Skinęła głową.

– Okej. Tylko najpierw zrobię siku.

Na wiadukcie kolejowym, pomyślała, wybierając numer w wąskiej kabinie. Dlaczego mamy się z nim spotkać właśnie na wiadukcie?

Nie zdążyła znaleźć żadnej odpowiedzi na to pytanie, bo odezwały się sygnały, a potem ktoś podniósł słuchawkę po drugiej stronie. Wzięła głęboki oddech, starając się, żeby głos brzmiał pewnie.

Żeby tylko nie odebrała jego żona, pomyślała.

Odebrała jego żona.

14

13 lipca 1999

Sigrid Lijphart dostała pokój w Kongershuus dzięki rezygnacji zgłoszonej telefonicznie, kiedy wciąż jeszcze stała przy recepcji, zastanawiając się, co ma zrobić. Trwał sezon urlopowy i o nocleg w Lejnicach i okolicy było niezwykle trudno. Przez chwilę zwątpienia rozważała, czy nie zwrócić się do któregoś ze znajomych z tamtych czasów – z poprzedniego życia; szesnaście lat temu i wcześniej – ale niemal od razu na tę myśl zrobiło się jej niedobrze.

Mimo że niewątpliwie miałaby w kim wybierać.

Zapewne wielu chętnie by ją ugościło. Jeśli nie bezinteresownie, to żeby wyrazić dawne współczucie i co nieco się dowiedzieć.

Ale co było, to było. Zostawiła tych ludzi – co do jednego – i ich środowisko, nie wahając się ani sekundy, i nigdy za nimi nie zatęskniła. Uznała więc, że świadomość płata jej figla, nasuwając taką myśl. Zupełnie nieproszoną. Że ma nawiązać z kimś kontakt. Nie wykorzystałaby żadnej z tych minionych znajomości ani w normalnych okolicznościach, ani teraz. Miałaby uczucie, że… że dociera do niej smród czegoś, co gniło pod pokrywką przez szesnaście lat. Psiakrew.

Wolałabym spać na plaży, pomyślała, wsiadając do windy. Co za szczęście, że dostałam ten pokój.

Znajdował się na czwartym piętrze. Z balkonem, z którego rozciągał się całkiem piękny widok na zachód i południowy zachód. Na wydmy i długi, leniwy łuk wybrzeża. Aż do latarni morskiej Gordona na południu.

Kosztował za to 240 guldenów, ale więcej niż jedną noc nie miała zamiaru zostać, więc mogła sobie pozwolić.

Zadzwoniła do Vrommla, informując, gdzie ją może znaleźć. Potem wzięła prysznic. Zamówiła w recepcji dzbanek kawy i usiadła na balkonie.

Była druga godzina. Słońce pojawiało się i znikało. Czy raczej chmury, ściśle rzecz biorąc, ale szybko zrobiło się na tyle gorąco, że mogłaby siedzieć nago. Widziana co najwyżej przez mewy i pilotów helikopterów. Mimo to została w majtkach i biustonoszu.

A także w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem i okularach przeciwsłonecznych. Jakby ciekawskie oczy jednak gdzieś tam były.

Co teraz, pomyślała. Co, do cholery, mam teraz robić?

Panika zakradła się jak gorączka nocą.

Wina?

Dlaczego czuję się winna?, zastanawiała się.

Niepokój, strach i panika są zrozumiałe. Ale dlaczego czuję się winna?

Zrobiła tylko to, co musiała. Wtedy i teraz.

Zrobiła to, co było nieuniknione. Wcześniej czy później. Dziecko musi poznać prawdę o rodzicach. A przynajmniej zasadniczy jej aspekt. Miało do niej prawo, bezwzględne prawo, nie dało się tego obejść.

Wcześniej czy później, a że nastąpi to w osiemnaste urodziny, było postanowione od dawna.

Pomyślała o mrukliwych zastrzeżeniach Helmuta dzień wcześniej.

O Mikaeli i jej natychmiastowej reakcji, której chyba się przecież spodziewała?

Czy nie? Czy może wierzyła, że córka pójdzie za jej radą i po prostu zostawi całą sprawę? Nieruszoną, jak coś niemego, zwiędłego i zapomnianego? Nie próbując nawet podnieść pokrywki?

Czy wierzyła, że Mikaela do niego nie pojedzie?

Oczywiście, że nie. Mikaela to była Mikaela, nieodrodna córka swojej matki. Postąpiła tak, jak Sigrid spodziewała się, że postąpi. Jak postąpiłaby ona sama.

Czy ją obwiniała?

Czy Mikaela obwiniała swoją matkę, że nie powiedziała jej wcześniej? Albo że teraz jej powiedziała?

Nie, w obu przypadkach.

Może trochę o to, że nie ujawniła jej całej historii, ale kiedy ją pozna, zrozumie, dlaczego. Bez wątpienia. Musiała przecież zostawić coś do opowiedzenia Arnoldowi. A przynajmniej dać mu taką szansę.

A utarczka z Helmutem?

Nie ma o czym mówić. Jak zwykle.

Skąd więc to duszne poczucie winy?

Kupiła wcześniej na wszelki wypadek paczkę papierosów, którą odszukała teraz w torebce w pokoju. Wróciła na balkon, zapaliła papierosa i odchyliła się do tyłu na krześle.

Po pierwszym zaciągnięciu się poczuła zawrót głowy.

Arnold, pomyślała.

Czy jestem Arnoldowi coś winna?

Niedorzeczność. Zaciągnęła się jeszcze raz.

Zaczęła o nim myśleć.

Ani jednej rozmowy telefonicznej.

Ani jednego listu, ani linijki, ani słowa.

Ani od niego do niej, ani od niej do niego.

Gdyby umarł, może by w ogóle o tym nie wiedziała, uderzyło ją. Czy też nadal ciążył na nich obowiązek powiadomienia? Na Fundacji Sidonisu. Czy coś takiego podpisała? Czy mieli jej nazwisko i adres? Nie pamiętała.

Gdyby przenieśli go z zakładu, Mikaela może nigdy by go nie odnalazła?

Ale wciąż tam był. Dzwoniła wczoraj i sprawdziła. Tak, Mikaela przyjechała, jej ojciec nadal się tu znajdował. Nic się nie zmieniło.

Siedział pewnie w swoim cichym piekle przez wszystkie te lata. Szesnaście. I czekał. Może czekał na nią? Na pojawienie się Mikaeli? Albo utraconej żony?

Chociaż raczej nie. Raczej jego wspomnienia uległy zatarciu. Nie był zdrowy, kiedy zabrała córkę i go opuściła. Nie było mowy o wsadzeniu go do więzienia. Z tego, co zrozumiała, w każdym razie.

Obłąkany. Całkowicie zamroczony. Zsikał się nawet w czasie rozprawy, z jakiegoś powodu akurat ten szczegół pamiętała z niemiłosierną ostrością… siedział na krześle w sali sądowej i z nieporuszoną miną patrzył, jak kapie… nie, Arnold przekroczył granicę wówczas, szesnaście lat temu, i nie było już drogi powrotu.

Żadnej drogi, żadnych mostów. Tylko zapomnienie i nowe wewnętrzne krajobrazy. Im bardziej pustynne, tym zapewne lepiej.