Moreno zagryzła dolną wargę, rozważając.
– Dobra – westchnęła. – Jutro.
16
Vrommel ćwiczył stawanie na palcach.
– Ścięgno Achillesa i łydki – wyjaśnił. – Trzeba też dbać o kondycję. Myślałem, że w taki dzień inspektor będzie leżeć na plaży.
– Po południu – odparła Moreno. – Chciałam się tylko dowiedzieć, czy córka Lijphart się znalazła.
Komendant trzykrotnie powoli uniósł się na palcach, dopiero potem odpowiedział.
– Niestety.
– Niestety nie?
– Niestety nie.
– Moglibyśmy usiąść na chwilę? – zaproponowała Moreno. – Spotkałam tę dziewczynę w pociągu, więc może…
– Rutynowa sprawa – przerwał Vrommel. – Nic, czym musiałaby zawracać pani sobie głowę. Jeśli dzisiaj się nie odezwie, jutro roześlemy komunikat o zaginięciu.
Nadal z zawzięciem podnosił się i opuszczał na palcach. Za każdym razem wydawał krótki gardłowy dźwięk, a kolor twarzy świadczył o tym, że nie markuje, tylko naprawdę daje z siebie wszystko.
On jest niepoczytalny, pomyślała Moreno, opierając się o brzeg biurka. Jeszcze jeden.
– Jak pan myśli, co się wydarzyło?
Vrommel opuścił się na pięty i w tej pozycji już został. Zrobił dwa głębokie wdechy i przeszedł do obrotów głowy. Od prawej do lewej. Od lewej do prawej. Powoli i metodycznie.
– Nic.
– Nic? – zdziwiła się Moreno. – Przecież dziewczyna zniknęła.
– Dziewczyny znikają – stwierdził Vrommel. – Zawsze znikały. Zawsze będą znikać. Wracają z zaczerwienionymi policzkami.
Co, do cholery… pomyślała Moreno, ale zdołała zacisnąć usta w coś, co przy dobrej woli można było zinterpretować jako uśmiech. Niech będzie, że sztywny. Niech będzie, że szybko przepadł.
– Nie uważa pan, że to może mieć coś wspólnego z tą starą historią?
– Czyli pani ją zna?
– Trochę. Najwyraźniej była dość spektakularna?
Vrommel nie odpowiedział.
– Można podejrzewać, że coś te sprawy łączy… w jakiś sposób?
– Nie sądzę.
– Nie? Ale czy nie należałoby przesłuchać personelu Sidonisu? Jak przebiegło spotkanie między ojcem a córką… dokąd się później udała i takie rzeczy?
– Już załatwione.
– Aha?
Milczenie. W prawo, w lewo. Wydech, wdech.
– Vegesack rozmawiał z nimi wczoraj wieczorem. Co pani inspektor sobie wyobraża, wściubiając w to nos? Myśli pani, że nie wiem, jak mam wykonywać swoją pracę?
– Przepraszam. Oczywiście, że tak nie myślę. Tylko polubiłam trochę tę dziewczynę. Spotkałam ją w pociągu, kiedy tu jechałam… to pan prowadził wtedy dochodzenie, szesnaście lat temu?
– Któżby inny? Jak u pani jest z fizycznym treningiem?
Płynna zmiana tematu, pomyślała Moreno bliska prawdziwego uśmiechu.
– Dziękuję, doskonale. Biegam i chodzę na fitness.
– Fitness! – żachnął się Vrommel. – Idiotyczny wymysł.
Moreno postanowiła nie wszczynać dyskusji.
– I co powiedział Vegesack? – zapytała w zamian.
– Nic a nic – odparł komendant, skręcając głowę tak mocno w prawo, że Moreno usłyszała chrzęst kręgów szyjnych.
– Nic a nic?
– Jeszcze nie dostałem jego raportu – uściślił Vrommel. – W czwartki ma wolne przed południem. Opiekuje się swoją starą matką czy coś w tym rodzaju. Też idiotyczny wymysł.
Moreno nie umiała rozstrzygnąć, czy komendant ma na myśli samo macierzyństwo, czy fakt, że nadal są ludzie, którzy czują się odpowiedzialni za swoich rodziców. Poczuła też, że jeśli zostanie dłużej w gabinecie, będzie miała trudności z opanowaniem się, żeby nie kopnąć Vrommla między nogi lub nie posłać go do diabła… odchrząknęła więc i wstała. Podziękowała za uprzejmość. Niezwykłą uprzejmość.
– Nie ma za co – odparł Vrommel. – Kodeks honorowy. Niech się pani położy na słońcu. Podejmiemy wszelkie przepisowe działania.
Pocałuj mnie, pomyślała Moreno, kiedy wyszła na słońce. Kodeks honorowy! Przepisowe działania! Jasne. Ani przez sekundę nie wątpiła, że komendant Vrommel miał w małym palcu, jak należy działać w takiej sytuacji.
W przypadku dziewcząt, które znikały i wracały z zaczerwienionymi policzkami.
Przecięła rynek i usiadła w ogródku Café Darm po przeciwległej stronie. Zamówiła cappuccino i świeży sok pomarańczowy, zastanawiając się, co ma robić do pierwszej – dowiedziała się w sekretariacie od pani Glossmann, że Vegesack nie pojawi się w komisariacie przed pierwszą – kiedy nagle spostrzegła Sigrid Lijphart siedzącą kilka stolików dalej.
Zawahała się chwilę. Potem, wziąwszy swoją filiżankę i szklankę, podeszła do niej z pytaniem, czy może się dosiąść.
Sigrid Lijphart pozwoliła. Nie wyglądała na osobę, która dobrze spała zeszłej nocy, zresztą byłoby to dziwne. Oczy miała zaczerwienione chyba też od płaczu, stwierdziła Moreno, powstrzymując się od położenia jej ręki na ramieniu.
Właściwie nie wiedziała, co ją powstrzymało, ale raczej oczywiste, że wyjaśnienia trzeba było szukać w jej naturze policjantki, nie kobiety. Mieszczenie w sobie tych dwóch natur nie zawsze należało do łatwych. Myślała o tym już wcześniej. Wiele razy.
– Jak się pani czuje? – zapytała ostrożnie.
Sigrid Lijphart wyjęła chusteczkę i wytarła nos.
– Złe – powiedziała.
– Rozumiem.
– Naprawdę? Ma pani dzieci?
Moreno potrząsnęła głową.
– Jeszcze nie.
Jeszcze nie? Drgnęła, zastanawiając się, dlaczego właśnie takie sformułowanie wydobyło się z jej ust. Stwierdziła, że na pewno nie była to policyjna formułka, raczej coś na kształt freudowskiego przejęzyczenia, czyli równowaga między naturami wydawała się przywrócona.
– Boję się – Sigrid Lijphart brzęknęła filiżanką o spodek. – Tak potwornie się boję. Coś musiało… coś musiało się jej stać. Mikaela nigdy by nie… nie, minęło za dużo czasu…
Głos się jej załamał, wstrząsnął nią silny dreszcz – jak po ataku płaczu, pomyślała Moreno – potem wyprostowała jednak plecy, starając się zebrać w sobie.
– Przepraszam. Po prostu jest mi ciężko.
– Rozumiem – powtórzyła Moreno. – Jeżeli coś mogę dla pani zrobić, chętnie pomogę.
Sigrid Lijphart spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Pani jest… jest też z policji tutaj w Lejnicach?
Moreno uśmiechnęła się pośpiesznie.
– Nie, w Maardam. Jestem tu na urlopie. Miałam tylko sprawę do komendanta.
– Aha.
Na chwilę zamilkły i Moreno zdążyła zadać sobie pytanie, co owo „aha” miało właściwie znaczyć. Jeśli się nie myliła, zawierało przynajmniej pewną aprobatę, że nie należy do stałej ekipy Vrommla.
Raczej dość zrozumiałe nastawienie.
– Próbowała pani coś zrobić na własną rękę? – zapytała.
Sigrid Lijphart potrząsnęła głową.
– Nie. Mam się spotkać z Vrommlem i tym aspirantem o pierwszej… nie, czuję, że nie mogłabym przejść się po ludziach i z nimi rozmawiać. Nie po tym, co się wydarzyło, odwróciłam się niejako do wszystkiego plecami… zostawiłam za sobą. Po prostu nie dałabym rady, gdybym jeszcze raz miała to zobaczyć w twarzach ludzi.
– Nie wie pani, gdzie Mikaela chciała przenocować?
Sigrid Lijphart wyglądała niepewnie.
– Nie mam pojęcia. Wyjeżdżając, nic nie mówiła. Oczywiście… oczywiście wymierzyła mi w ten sposób jakąś karę za to, że nie powiedziałam jej wcześniej, tak to interpretuję. Może też Helmutowi. To mój mąż, ojczym Mikaeli. Rodzaj demonstracji. Powiedziała tylko, że zamierza tu przyjechać i się z nim spotkać, potem pojechała. Ale wiem, że nie zamilkłaby na tak długo. Na pewno nie wszyscy znają swoje dzieci, ale ja akurat znam.