– A nie może to też być rodzaj demonstracji? Żebyście się poważnie zaczęli martwić?
– Nie – Sigrid Lijphart potrząsnęła energicznie głową. – Wykluczone. Byłam oczywiście przygotowana, że nie będzie jej przez jeden dzień, może jedną noc, ale nie tak długo. Przecież… tak, przecież minął już prawie tydzień. Boże święty, dlaczego ten cholerny Vrommel nic nie robi?!
Moreno nie miała ochoty tego komentować, milczała więc przez chwilę, starając się o przychylnie neutralną minę.
– Nie chciałaby pani porozmawiać ze swoim byłym mężem? – zapytała potem.
Sigrid Lijphart wzdrygnęła się, jakby się sparzyła.
– Z Arnoldem? Porozmawiać z Arnoldem? Nie, nie wiem po co.
– Mogłaby się pani na przykład dowiedzieć, o czym rozmawiali – naprowadziła ją Moreno. – Mikaela i on.
Sigrid Lijphart najpierw nie odpowiedziała. Ściągnęła kąciki ust, jakby rozważała różnice między dżumą a cholerą.
– Nie – zdecydowała się. – Bez względu na to, co się stało, nie sądzę, żeby miał z tym coś wspólnego. No i przecież ten aspirant go przesłuchiwał, więc chyba nie ma potrzeby.
– Co się właściwie wydarzyło?
– Kiedy?
– Szesnaście lat temu. Co się wówczas stało?
Sigrid Lijphart wyglądała na szczerze zdziwioną.
– Przecież pani wie.
– Tylko tyle, ile usłyszałam w komisariacie – skłamała Moreno.
– Pani nie jest stąd?
– Z Maardam, jak mówiłam.
Sigrid Lijphart wygrzebała z torebki papierosa. Włożyła go do ust i zapaliła tak niezdarnymi ruchami, że Moreno domyśliła się, że nie jest nałogową palaczką.
– Spotykał się z szesnastolatką – powiedziała, zaciągnąwszy się. – Z uczennicą.
Moreno czekała.
– Zrobił jej dziecko, a potem zabił. Mój mąż. Mówię o człowieku, za którego wyszłam, o ojcu Mikaeli. Proszę wziąć to pod uwagę.
– Potworne. Musiało to być dla pani niesłychanie traumatyczne przeżycie.
Sigrid Lijphart patrzyła na nią przez kilka sekund taksującym wzrokiem.
– Mogłam zrobić tylko jedno – powiedziała potem. – Zamknąć drzwi i zacząć od nowa. I tak zrobiłam, zrozumiałam, że muszę zbudować sobie nowe życie… dla siebie i dla córki. Jeśli miałyśmy przetrwać. Są rzeczy, z którymi człowiek sobie nie poradzi. Trzeba je zostawić za sobą. Mam nadzieję, że pani rozumie, o czym mówię?
Moreno lekko skinęła głową. Zastanawiała się, czy rzeczywiście rozumie. Czy zgadza się z tą ciężko doświadczoną kobietą, że z pewnymi rzeczami nie można – nie powinno się – zmagać. Pojmując je lub przebaczając. Trzeba było zapomnieć.
Może, pomyślała. Ale może nie. W każdym razie przed podjęciem decyzji trzeba znać okoliczności. Wszystkie okoliczności.
– Dlaczego powiedziała pani córce?
– Bo musiałam – odparła natychmiast Sigrid Lijphart. – Mimo wszystko wiedziałam, że pewnego dnia będę zmuszona. Wiedziałam to od zawsze. Nie dało się tego obejść, więc zdecydowałam się właśnie na ten dzień. Na osiemnaste urodziny. Łatwiej, jeśli trudne sprawy załatwi się w porę… nie wiem, czy pani też o tym myślała.
Moreno nie była pewna, czy dostrzega w tym logikę, ale widziała wyraźnie, że Sigrid Lijphart wierzy w to, co mówi.
– Ta dziewczyna? – spróbowała Moreno. – Ta, z którą…
– Mała dziwka – przerwała Sigrid Lijphart równie zdecydowanie. – Niektóre się chyba do tego rodzą, nie jestem uprzedzona, tylko patrzę realistycznie. Arnold nie był pierwszym, z którym poszła do łóżka, to pewne. Nie, proszę mi wybaczyć, nie chcę o tym rozmawiać.
– Jak się nazywała? – zapytała Moreno.
– Winnie – Sigrid Lijphart skrzywiła usta w wyrazie wstrętu. – Winnie Maas. Mój mąż od tego oszalał, chyba pani wie? W jednej minucie.
– Domyśliłam się z pani rozmowy z Vrommlem – przyznała Moreno, rzucając okiem na zegarek. – Ojej, jestem spóźniona. Przepraszam, jeśli się narzucam, ale jeśli będę mogła w czymś pomóc, proszę zadzwonić… mam ze sobą komórkę. Naprawdę bardzo mi przykro, mam nadzieję, że Mikaela szybko się odnajdzie.
Podała swoją wizytówkę, Sigrid Lijphart popatrzyła na nią, po czym schowała do torebki.
– Dziękuję – powiedziała. – Jutro w każdym razie jadę do domu. Więcej niż dwie noce w tym mieście nie dam rady… doceniam, że się pani angażuje, dobrze było z panią porozmawiać.
– Nie ma za co – Moreno wstała. – Muszę gnać. Narzeczony na mnie czeka, a przynajmniej powinien.
Narzeczony (kochanek? chłopak? samiec?) nie czekał, jak się umówili, w Donnersparku na ławce. Leżał na plecach pod kasztanowcem z głową opartą na korzeniu i próbował jeść loda tak, by nie umazać sobie twarzy.
– Spóźniłaś się – oznajmił, kiedy Moreno usiadła koło niego. – Ale nie szkodzi. Pierwszy przywilej kobiety, więc mimo to pożądam cię równie mocno.
– Świetnie. Ty pewnie też jesteś godzien trochę pożądania w oczach niektórych. Masz pecha, że trafiłeś na taki twardy orzech jak ja. Ale nie poddawaj się. Jak poszło?
Mikael podniósł się do pozycji półsiedzącej i oparł się o pień. Podał jej rycersko ostatnią jedną dziesiątą loda i wytarł ręce o trawę.
– Nie tak źle. W każdym razie jeśli wziąć pod uwagę, że jestem amatorem w tych dziedzinach sztuki. Dowiedziałem się o adres pani Maas… nadal tutaj mieszka. W mieszkaniu na Goopsweg. W samym centrum z grubsza rzecz biorąc. No i zagadka noclegu się wyjaśniła.
– Zagadka noclegu? Czyli Mikaela Lijphart jednak się tutaj zatrzymała?
– Tak. W schronisku, jak myśleliśmy. W Missenraade. Chociaż niestety tylko z soboty na niedzielę. Około dziesiątej rano w niedzielę wzięła plecak i pojechała autobusem do miasta… tam na razie ślad się urywa. Rozmawiałem z jedną z dziewczyn w recepcji w schronisku. Twierdzi, że bardzo dobrze pamięta Mikaelę, ale nie ma pojęcia, dokąd się udała. Mają tam latem komplet gości… wydawało jej się, że Mikaela już w sobotę wieczorem pojechała do Lejnic. I wróciła… właściwie to nie wiem, do czego nas to prowadzi. Pewnie do niczego?
– Nigdy nie wiadomo – Moreno westchnęła. – Na tym polega problem. I może urok… oczywiście dość mroczny urok, ale tak to na ogół wygląda. Mnóstwo rozrzuconych tropów, które prowadzą prosto w ciemność… obawiam się, że chyba znowu cytuję Van Veeterena… i nagle coś zaskakuje, a potem w zasadzie idzie błyskawicznie… hm, po co ja o tym gadam? Pewnie z gorąca.
Mikael spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Lubisz to – stwierdził. – Gorąco nie ma tu nic do rzeczy… nie musisz się wstydzić, że lubisz swoją pracę.
– Lubię, nie lubię. Po prostu trzeba się starać, żeby postrzegać sprawy ze znośnej perspektywy. Nie sądzisz? W opiece społecznej też chyba nie jest cały czas idyllicznie?
Mikael podrapał się po trzy – lub czterodniowym zaroście.
– Trzeba być optymistą, choć człowiek jest właściwie pesymistą? Cóż, wcale niegłupia zasada. Wiesz, kto ma największe poczucie humoru? Grabarze. Grabarze i patolodzy. Pewnie nie bez kozery. No, chcesz się bawić w prywatnego detektywa cały urlop czy pojedziemy na chwilę położyć się na plaży?
– Plaża – powiedziała Moreno. – Przynajmniej kilka godzin. Chciałabym jeszcze tylko zamienić kilka słów z Vegesackiem, zanim się poddam, ale nie ma pośpiechu. Zresztą może Vrommel ma rację. Może po prostu uciekła. Zobaczymy, kiedy jutro roześlą komunikat o zaginięciu. Wcale nie jest tak łatwo się ukrywać, jak to się wielu wydaje.