W drodze nad morze w jej głowie pojawiło się inne pytanie.
A propos dzieci. I najpewniej w związku z rozmową o optymizmie i pesymizmie.
Czy nie lepiej w ogóle nie mieć dzieci, niż przeżywać, że któregoś dnia znikają?
Albo spadają z wiaduktu na tory kolejowe?
Jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi. Nie zadała go Mikaelowi.
17
– Kawy? – zapytał Vrommel.
– Nie, dziękuję – odmówiła Sigrid Lijphart. – Właśnie piłam.
Aspirant Vegesack miał na końcu języka, że filiżanka kawy dobrze by jej zrobiła, ale się opamiętał.
– No? – ponaglił Vrommel, siadając za biurkiem. – Z Arnoldem Maagerem? Jak poszło?
Vegesack odchrząknął, wertując szybko notes.
– Nie dało za wiele – przyznał. – Dość… zamknięty typ.
– Zamknięty?
– Zamknięty w sobie, jeśli można tak… – próbował wyjaśnić Vegesack. – No, oczywiście jest chory, nie było łatwo coś z niego wydobyć.
– Powiedział mu pan, że Mikaela zaginęła? – zapytała Sigrid Lijphart.
Jej głos przypominał Vegesackowi brzęk struny skrzypiec.
– Oczywiście – kiwnął głową. – Niemal od razu… może powinienem był trochę się z tym wstrzymać. Niejako oniemiał, kiedy mu powiedziałem.
– Oniemiał? – zapytał Vrommel.
– Zrobił się bardzo milczący w każdym razie. Próbowałem dowiedzieć się, o czym rozmawiali, kiedy go odwiedziła w sobotę, ale tylko potrząsał głową. W końcu zaczął płakać.
– Płakać? – zapytał Vrommel.
Czy ten idiota musi powtarzać po jednym słowie z każdego mojego zdania?, pomyślał Vegesack, ale opamiętał się jeszcze raz. Rzucił okiem na kobietę obok. Pani Lijphart siedziała wyprostowana jak pogrzebacz, z rękami na kolanach, w jakiś sposób nieobecna. Niemal jakby była pod wpływem narkotyków.
Dziwni ludzie mnie otaczają, pomyślał Vegesack. Arnold Maager. Komendant Vrommel. Sigrid Lijphart. Prawie jak karykatury. Postaci z komiksu.
Czy też wszyscy ludzie są tacy, jeśli przyjrzeć im się nieco bliżej? Może warto się nad tym zastanowić z myślą o książce. Psychologiczny realizm, tak to się nazywa. Przewrócił kartkę w notesie.
– Rozmawiałem też z pielęgniarzem i lekarzem. Powiedzieli, że to dość typowe dla Maagera zachowanie. Zaburzenie konfliktowości, tak je nazwali. Polega na tym, że człowiek unika wszelkich nieprzyjemności i zamyka się w sobie, zamiast konfrontować…
– Dziękujemy – przerwał Vrommel. – Rozumiemy, o co chodzi. Nie spotkaliście nikogo, kto rozmawiał z dziewczyną, kiedy tam była?
– Jednego pielęgniarza, nazywa się Proszka. Przyjął ją i pokazał drogę, tylko tyle. Nie widział, niestety, kiedy wyszła z Sidonisu. Tak, obawiam się, że niespecjalnie nam to pomoże… jeśli chodzi o zaginięcie Mikaeli.
Sigrid Lijphart ciężko westchnęła i odrobinę się skuliła.
– Coś się stało – powiedziała. – Wiem, że coś jej się przytrafiło. Musicie… musicie coś zrobić.
Vrommel odchylił się na fotelu, próbując zmarszczyć czoło.
– Dobrze. Damy komunikat. Nie jestem tak pewien jak pani, że po prostu nie ukrywa się z własnej woli, ale niech będzie. Radio, telewizja, gazety… zwykły chórek. Vegesack, zajmiecie się tym.
– Nie powinniśmy sprawdzić jej znajomych? – zapytał Vegesack.
– Znajomych?
– Tak, przyjaciółek… albo kolegów. Mimo wszystko trzeba brać pod uwagę, że postanowiła się gdzieś przyczaić i powiadomiła kogoś ze znajomych.
– Nie wierzę – powiedziała Sigrid Lijphart.
Vegesack zamknął notes.
– Może nie, ale chyba powinniśmy to sprawdzić?
– Oczywiście – rozstrzygnął Vrommel. – Pani Lijphart, usiądzie pani z aspirantem Vegesackiem i ustali, jakie nazwiska mogą wchodzić w grę. Od tej chwili całkowita mobilizacja. Pracujemy na pełnych obrotach.
Boże święty, pomyślał Vegesack.
– Tak?
– Potem zadzwonicie do wytypowanych osób. Czy ma pani coś przeciwko temu?
Pogładził swój mikroskopijny wąs, spoglądając na panią Lijphart. Ta nie odwzajemniła spojrzenia. Patrzyła na swoje splecione dłonie wciąż spoczywające na kolanach. Minęło kilka sekund, zanim odpowiedziała.
– Ależ nie. Skąd. Dlaczego miałabym mieć coś przeciwko temu?
Ewa Moreno, pokonując na piechotę krótki odcinek od Grote Marckt, gdzie Mikael ją wysadził, do Goopsweg, zastanawiała się, dlaczego, do jasnej Anielki, nie machnie na to po prostu ręką.
Dlaczego odrzucała od siebie myśl, by przestać się zajmować zaginięciem Mikaeli Lijphart.
Albo rzekomym zaginięciem. Bo prawdopodobieństwo, że dziewczyna rzeczywiście skorzystała z okazji, by zniknąć na parę dni (może zachłysnąwszy się świeżo osiągniętą pełnoletniością) i w ten sposób wzbudzić u rodziców (czy u Arnolda Maagera też?) poczucie winy… tak, prawdopodobieństwo było mimo wszystko chyba dość duże.
Czy nie?
Czy Mikaeli Lijphart coś się przytrafiło? – żeby użyć eufemizmu matki. Coś się przytrafiło?
Co w takim razie?
A ta stara historia? Jej ojciec – nauczyciel Arnold Maager – który miał romans ze swoją uczennicą. Zaszła z nim w ciążę. Zabił. Zwariował od tego.
Czy rzeczywiście tak to wyglądało? Tak prosto?
Historia była oczywiście przerażająca, ale, zdaniem Moreno, w jakiś sposób nazbyt sterylna. Sterylna, w gotowym opakowaniu. Faceta wsadzono do zakładu, dziewczynę zabrano. Opuszczono wieko na szesnaście lat i… no właśnie, co?
Wiedziała jednak, że nie ciekawość ją motywowała. Były w tej historii smaczki, Moreno pierwsza by to przyznała, ale istniały również inne przyczyny.
Inne powody, za sprawą których nie chciała porzucić śladu. Przez które nie mogła machnąć na to wszystko ręką.
Etyczne? Tak, w rzeczy samej. Ktoś kiedyś powiedział, że tylko na urlopie ma się czas na etykę. Nie pamiętała, kto. Przypuszczalnie Reinhart albo Van Veeteren… nie, raczej na pewno nie Van Veeteren – jeśli ktoś nigdy nie tracił z oczu aspektu etycznego, to właśnie on. Nawet jeśli mógł na tym dużo zyskać. Czy dlatego przedwcześnie zakończył karierę? Czy dlatego miał dosyć? Zastanowiła się nagle.
W każdym razie coś w tej myśli było. Tej o czasie wolnym i etyce. Bo gdy pędzimy w naszym zwykłym kieracie, obojętnie mijamy ślepych żebraków (czy przerażone dzieci lub posiniaczone kobiety). Lecz gdy spotkamy jednego z nich, spacerując brzegiem morza… wtedy sytuacja jest inna.
Etyka wymaga czasu.
A teraz miała czas. Czas, żeby przypomnieć sobie płaczącą dziewczynę z pociągu. Czas, żeby zastanowić się zarówno nad nią, jej historią, jak i przestraszoną matką.
I nad nauczycielem Maagerem.
Czas, żeby nadłożyć drogi, poświęcić godzinę w słoneczne przedpołudnie – kiedy Mikael pojechał uzgadniać z robotnikami jakieś prace, które trzeba było wykonać w Czandali… bodajże rynny dachowe.
Skręciła w Goopsweg i zaczęła szukać podanego numeru: 26… był tam. Dwupiętrowa kamieniczka. Ponure lata siedemdziesiąte w szarej cegle i poznaczonym wilgocią betonie, lecz coś takiego musiało się oczywiście znaleźć wśród tej lekko sfatygowanej sielankowości, pomyślała.
Dziennikarka, przypomniała sobie. Muszę pamiętać, żeby zachowywać się jak dziennikarka. Być uprzedzająco grzeczna i pilnie notować. Lepszego pretekstu do rozmowy z kobietą o jej zamordowanej córce nie zdołała wymyślić.
A o zezwolenie od komendanta Vrommla nie chciała się ubiegać. W każdym razie jeszcze nie.
Przecięła ulicę. Weszła na podwórko, bez trudu znalazła właściwą bramę. Schodami na drugie piętro.
Przed drzwiami zbierała się na odwagę z pół minuty, zanim zadzwoniła.
Brak reakcji.
Odczekała chwilę i zadzwoniła jeszcze raz. Przyłożyła ostrożnie ucho do drzwi, nasłuchując.