– Nie zna pani historii w szczegółach?
– Tylko pobieżnie – przyznała Moreno.
Dyrektor Salnecki dopił wino i energicznie odstawił kieliszek na stół.
– Tragedia. Po prostu. A zarazem tak piekielnie banalna historia. Maager był dobrym nauczycielem. Lubianym przez uczniów i kolegów. Młody, z inicjatywą… no i wskakuje do łóżka z tą smarkulą. Niepojęte. Nauczyciel mężczyzna musi umieć sobie radzić z dojrzewającymi dziewczętami pod wpływem hormonów, to jedna z pierwszych rzeczy, jakich powinien się nauczyć.
– Nie tylko wskoczył do łóżka – zauważyła Moreno. – Jeśli dobrze zrozumiałam.
Salnecki potrząsnął głową i nagle spochmurniał.
– Nie tylko. Ale od tego się zaczęło. W jakiś sposób historia z morałem… że za wszystko trzeba zapłacić.
Moreno uniosła brwi.
– Chce pan powiedzieć, że to Maager zapłacił? Dziewczyna przecież też, i to słono…
– Oczywiście, oczywiście – pośpieszył Salnecki z zapewnieniem. – Właśnie dlatego mówię o tragedii. Wszyscy płacą za chwilę nierozwagi. Niektórzy życiem, niektórzy postradaniem rozumu… można odnieść wrażenie, że bogowie czasami przesadzają z odpłatą.
Moreno zastanawiała się przez chwilę. Gospodarz zdjął cyklistówkę, wyjął z tylnej kieszeni grzebień i przesunął nim kilkakrotnie po rzadkich siwych włosach.
– Jak ludzie zareagowali? – zapytała Moreno. – Musieli być dość wzburzeni?
– Histerią – westchnął Salnecki, nakładając z powrotem nakrycie głowy. – Jakby dostali szału, niektórzy chcieli go zlinczować, dzwoniono do mnie nawet w nocy. Szczęście w nieszczęściu, że wydarzyło się to w wakacje, inaczej z pewnością bylibyśmy zmuszeni zamknąć szkołę. Nawiasem mówiąc, to był mój ostatni rok. Skończyłem w grudniu. Żałowałem, że nie odszedłem w czerwcu… chociaż z drugiej strony nic przyjemnego dla nowego dyrektora zaczynać urzędowanie od takiego skandalu.
– Ich romans? Maagera i tej dziewczyny… długo trwał? Czy inni uczniowie o tym na przykład wiedzieli?
– Romans! – żachnął się Salnecki. – Dziewczyna raz go pokokietowała i wylądowali w łóżku. Chyba oboje byli pijani. Maager miał przecież rodzinę… żonę i córeczkę.
– O tym wiem. Co się potem stało z Maagerem? Miał pan z nim jakiś kontakt?
Salnecki znowu spochmurniał. Ma chyba trochę wyrzuty sumienia, oceniła Moreno. Jakby był w stanie wkroczyć i zapobiec nieszczęściu. Salnecki pochylił się w przód i nalał do kieliszków z karafki.
– Nie – odpowiedział. – Żadnego. Oszalał. Siedzi w pobliskim zakładzie. Niektórzy koledzy odwiedzali go w pierwszych latach. Nie wydobyli z niego słowa… złamało go to na całe życie.
– Jak wyglądało ich… spotkanie, Maagera i tej dziewczyny? Powiedział pan, że był to jeden raz?
Salnecki wzruszył ramionami.
– Z tego, co wiem, było to po szkolnej dyskotece. Maager pilnował zabawy z kilkoma innymi nauczycielami. Potem poszli do nauczyciela ZPT – kawaler, mieszkał sam – trochę pili i rozmawiali. Do końca semestru został raptem tydzień… nad ranem przyszła grupka uczniów. Nauczyciele oczywiście nie powinni, ale ich zaprosili, no i skończyło się, jak się skończyło. Maager wskoczył do łóżka z Winnie Maas i…
– …ona zaszła w ciążę, a on ją zabił – dokończyła Moreno. – Sześć, siedem tygodni później?
– Z grubsza rzecz biorąc, tak. Koszmarna historia – rzekł Salnecki. – Napijmy się.
Wypili. Moreno zdecydowała się zmienić trop.
– Ta dziewczyna, Winnie Maas, była… nad wiek dojrzała, zgadza się?
Salnecki odchrząknął, szukając w pamięci sformułowania.
– De mortuis nihil nisi bene. Powiedzmy, że nad wiek dojrzała.
– Dlaczego ją zabił?
Salnecki zastanawiał się, pociągając się lekko za ucho.
– Najpewniej stracił panowanie nad sobą. Chyba po prostu. Dziewczyna przypuszczalnie nie chciała się zgodzić na usunięcie. Chciała urodzić… może domagała się sporych pieniędzy za milczenie. Albo też żądała, żeby uznał ojcostwo… tak, zgaduję, że stawiała takie mniej więcej warunki. Zadzwoniła do niego tamtej nocy. Spotkali się na wiadukcie i stracił panowanie nad sobą. Do tego oszalał. Można się zastanawiać, czy postradał zmysły, zanim ją zepchnął, czy też po… zresztą zastanawiano się. To była niejako kluczowa kwestia procesu. Chodziło o odpowiedzialność i poczytalność… czy w chwili zabójstwa zdawał sobie sprawę, co robi, czy nie. Cóż, z kruchym urządzeniem mamy tu do czynienia…
Uderzył lekko dwoma palcami w prawą skroń. Moreno nieznacznie się uśmiechnęła.
– …chociaż akurat u mnie wytrzymało osiemdziesiąt jeden lat – dodał z pokornym uśmiechem.
– A rodzina tej dziewczyny? – zapytała Moreno.
– Hm – mruknął Salnecki. – Matka wychowywała ją samotnie. Nie miała innych dzieci. Strasznie to przeżyła. Była w tłumie, który domagał się linczu, można powiedzieć. Potem się załamała. Ale nadal mieszka tu w mieście, widuję ją od czasu do czasu… biedna kobieta, jakby nie miała już siły. Ale teraz moja kolej, żeby zapytać, czy jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Do czego pani zmierza? Musi istnieć jakiś powód, dla którego interesują panią te dawne nieszczęścia?
Moreno zawahała się. Spodziewała się, oczywiście, tego pytania. Miała również przygotowanych kilka mniej lub bardziej wiarygodnych odpowiedzi, ale było jej nieporęcznie wykręcać się półprawdami wobec szczerości starego pedagoga. Zdecydowanie byłoby to nie w porządku.
Żeby nawiązać do etyki.
Rozważała przez kilka sekund, pijąc trochę czerwonego i białego. Życie i śmierć. Potem opowiedziała zgodnie z prawdą.
– O bogowie! – wykrzyknął dyrektor Salnecki, kiedy skończyła. – Co to u licha wszystko znaczy?
– Właśnie usiłuję się dowiedzieć – oznajmiła Moreno.
Kiedy Moreno rozmawiała z dyrektorem Salneckim, Mikael Bau robił zakupy na targu, który od niepamiętnych czasów odbywał się w każdą sobotę na Grote Marckt. Już z samego rana oboje – a zwłaszcza Ewa – wyrażali pewne niezdecydowanie w kwestii kąpieli w morzu, więc kiedy później oczekiwany i zapowiadany zimny front zaczął nadciągać z południowego zachodu, przyjęli go niemal z ulgą… Zamiast obowiązkowo leżeć wyciągnięci pod niemiłosiernym słońcem, z czystym sumieniem mogli poświęcić czas i uwagę ratatouille z curry, indyjskim kminkiem i gęstą śmietaną, potrawie, którą zjedli na oszklonej werandzie przy deszczu zacinającym o szyby i blaszany dach.
Do tego czerwone włoskie wino. Ser malevoli z plasterkami gruszki na deser. Oraz kieliszek starego porto z zakurzonej butelki bez etykiety; Mikael utrzymywał, że pochodzi z zapasów, które już znajdowały się w domu, kiedy jego rodzina wprowadzała się w latach dwudziestych. Moreno nie wiedziała, czy ma mu wierzyć. W każdym razie było smaczne. Jak słodki zamrożony ogień.
Później usiedli w bujanych fotelach przed kominkiem, a Montezuma okazała Ewie połowiczne uznanie, kładąc się na jej kolanach. Kiedy Moreno przetrawiała posiłek i drapała ospałą kocicę za uchem, Mikael skorzystał z okazji, żeby pstryknąć im dwadzieścia cztery zdjęcia.
– Piękne – skomentował. – Szalenie piękne. Ogień, kobieta i kot.
Była zbyt najedzona, żeby protestować.
– Widzisz w niej własne dziecko, prawda? – zapytał, odłożywszy aparat.
– W kim? W Montezumie?
– W Mikaeli Lijphart. Przejmujesz macierzyńską odpowiedzialność za nią… bo nie masz własnych dzieci.
– Psychologia za dychę – powiedziała Moreno.
Czy ma rację? Pomyślała. Dlaczego do cholery to wyciąga?
– Dycha też pieniądz – stwierdził Mikael. – Co właściwie ci się wydaje? Że w tym starym skandalu jest drugie dno?