– A tobie co się wydaje? – skontrowała Moreno, odnotowując nutę irytacji we własnym głosie. – Przyznaj, że to nieco dziwne, że dziewczyna znika w takiej chwili. Akurat kiedy po raz pierwszy odwiedziła swojego szalonego ojca. Po tym jak w końcu dowiedziała się, dlaczego dorastała bez niego…
– Zgoda – powiedział Mikael po chwili milczenia. – Myślałem tylko, że masz dosyć takich historii na co dzień.
– Czyli uważasz, że powinnam się na to wypiąć?
Zacisnął szczęki. Nagle wyglądał na rozzłoszczonego, chyba po raz pierwszy.
– Nonsens. Uważam, że postępujesz słusznie. Nie musisz się bronić. Tyle że różnica poglądów jest bardziej rozwijająca.
O co mu, cholera, chodzi? Pomyślała Moreno, dając Montezumie klapsa, tak że ta pacnęła na podłogę.
– Posłuchaj. Nie jestem specjalnie w nastroju do psychologizowania na temat moich motywów. Jutro albo pojutrze będę miała okres, więc zawsze mamy na co zwalić. Po prostu nie mogę przestać myśleć o tej biednej dziewczynie… a skoro o niej myślę, równie dobrze mogę coś zrobić. Jeśli ci nie pasuje, powiedz wprost. Proszę jednak bez niedomówień.
Teraz się rozleci, pomyślała. Mogę się pakować i nocować dzisiaj w hotelu.
Ale wyglądał tylko na zasmuconego.
– Do jasnej cholery. Co ty gadasz? Czy w czasie okresu krew odpływa z mózgu? Przecież mówię, że uważam, że postępujesz słusznie. Jeśli sama masz wątpliwości, nie wkładaj mi ich w usta… bo właśnie to robisz. Kontynuujmy. Co zrobiła Mikaela po odwiedzeniu ojca w Sidonisie?
– Udała się do schroniska – powiedziała Moreno.
Wspaniale, że nie muszę się pakować, pomyślała.
– A potem?
– Pojechała do Lejnic autobusem i wróciła. W sobotę wieczorem.
– Po co?
– Nie wiemy. Potem pojechała do miasta jeszcze raz w niedzielę… i odtąd zaginęła.
Mikael kiwnął głową.
– Jak poszło z komunikatem o zaginięciu?
– Dzisiaj został ogłoszony. Jeśli ktoś ją widział, w komisariacie mogą już wiedzieć… chociaż Vegesack obiecał, że zadzwoni.
Mikael spojrzał na zegarek.
– Dlaczego sami nie zadzwonimy i nie zapytamy?
– Nie wiem – odpowiedziała Moreno. – Zjadłam za dużo.
Nie od razu udało się jej porozmawiać z komendantem Vrommlem, bo po ośmiokilometrowym joggingu znajdował się pod prysznicem.
Ta informacja była nagrana na jego automatycznej sekretarce. Oddzwonił po dobrych dwudziestu minutach. Zapewne wymyty i odświeżony. I rozluźniony. Moreno od razu przeszła do rzeczy i zapytała, czy komunikat o zaginięciu Mikaeli Lijphart odniósł jakiś skutek.
– Negatywny – odparł Vrommel.
– Czyli nie?
– Jak powiedziałem, negatywny.
– Nikt jej nie widział w niedzielę?
– Nikt, kto by się zgłosił – uściślił komendant. – U mnie jest piątek wieczór. Czy pani inspektor nie ma nic ciekawszego do roboty na urlopie?
– Masę rzeczy – Moreno odłożyła słuchawkę.
Czterdzieści pięć minut i półtora kieliszka porto później wybrała numer aspiranta Vegesacka.
– Przepraszam, że dzwonię tak późno – zaczęła.
– Nie szkodzi – zapewnił Vegesack. – Moja dziewczyna przylatuje do Emsbaden o wpół do trzeciej w nocy. Mam ją odebrać, więc i tak nie mogę się położyć.
– Świetnie. Właśnie ze swoim… chłopakiem wróciłam do domu. Ciekawi mnie, jak poszło z komunikatem. O zaginięciu Mikaeli Lijphart.
– Rozumiem. Niestety, żadnego trafienia… w każdym razie nie dzisiaj.
– Zupełnie nic?
– Hm. Jakaś kobieta przyszła po południu do komisariatu. Twierdziła, że w związku z komunikatem, ale okazało się, że nic nie wie.
Moreno zastanowiła się.
– I nic więcej?
– Niestety nie. Ale jutro też jest dzień.
– Miejmy nadzieję. Chciałam też prosić pana o przysługę.
– Tak? Jaką?
– Chciałabym tylko rzucić okiem na protokoły przesłuchań ze sprawy Maagera. Macie je chyba w archiwum?
– – Tak mi się wydaje – Vegesack nie był pewien. – Jest kilka metrów półek z aktami, powinny tam być… proszę sobie po prostu poszukać.
Moreno odczekała trzy sekundy.
– Jeszcze jedno.
– Tak?
– Czy moglibyśmy to załatwić, nie wtajemniczając komendanta? Nie wydaje się zachwycony, że się tym interesuję.
– Jasne – obiecał Vegesack, a po tonie głosu zorientowała się, że jeśli coś miało mu spędzać sen z powiek, to na pewno nie działanie za plecami szefa. Prawdę powiedziawszy, rozumiała go.
Poza tym jutro sobota (zauważył aspirant) i prawdopodobieństwo, że komendant pojawi się w pracy, wynosiło mniej niż jeden do dziesięciu tysięcy.
Czyli inspektor Moreno mogła spokojnie zajrzeć do komisariatu. Na przykład gdzieś między jedenastą a dwunastą, bo Vegesack sam miał wówczas parę spraw do załatwienia.
– Tak wcześnie? – zdziwiła się Moreno. – Zdąży się pan wyspać, skoro ma pan odebrać swoją dziewczynę o wpół do trzeciej w nocy?
– Nie zamierzamy spać – powiedział Vegesack.
Moreno uśmiechnęła się. Podziękowała i odłożyła słuchawkę.
Świetnie, pomyślała. Szachy na chybił trafił. Ale jednak szachy.
Wiedziała, że to też cytat. Zastanawiała się przez chwilę, co właściwie oznacza, że gotowe frazy i sformułowania coraz częściej pojawiały się dla wyrażenia jej wysiłków myślowych.
Zdecydowała, że nic nie oznacza.
19
– Muszę – powiedziała Sigrid Lijphart.
Helmut złożył gazetę.
– Nie mogę postąpić inaczej i nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Musisz mnie zrozumieć.
Zdjął okulary. Złożył je z namaszczeniem i schował do futerału.
– Później wszystko wyjaśnię. Jakby ktoś dzwonił, powiedz, że pojechałam odwiedzić przyjaciółkę. I że oddzwonię.
– Którą?
– Co?
– Która z twoich przyjaciółek będzie miała zaszczyt rzekomo cię gościć?
Złość i ironia w jego głosie były niezwykle wyraźne. Zobaczyła też, że nieco poczerwieniała mu szyja, co zdarzało się tylko wtedy, gdy oglądał w telewizji ważny mecz, i zespół, któremu kibicował, przegrywał. Albo gdy Soerensen w mięsnym na dole powiedział coś szczególnie niedorzecznego.
Nie ma się co dziwić, pomyślała. Nie ma się co dziwić, że jest zły. Wykluczyła go; może na samym początku popełniła błąd, ale teraz było za późno, żeby to zmienić. Stanowczo za późno.
I całkowicie nieodpowiednia pora, żeby go żałować. Przyjdzie czas na ratowanie tego, co się da. Później. Jeśli naprawdę był skałą, niech temu sprosta.
– Przykro mi. Traktuję cię nieładnie, ale nie mam wyboru. Spróbuj zrozumieć. Zaufaj mi.
Spojrzał na nią kamiennym wzrokiem. Oczami, które były twarde, ale nie złośliwe. Tylko niewzruszenie mocne; i w jakiś sposób puste, tak że można było się zastanawiać, czy w ogóle coś wyrażały…
– Zaufaj mi – powtórzyła. – Teraz wyjeżdżam. Zadzwonię.
Nie odpowiedział, ale jeszcze chwilę się ociągała.
– Chcesz coś powiedzieć?
Odsunął gazetę. Oparł łokcie na stole, położył głowę na dłoniach. Zachował kamienny wzrok.
– Znajdź ją. Chcę, żebyś przyprowadziła ją do domu.
Pogłaskała go po policzku i wyszła.
Pierwsza godzina w samochodzie była niemal jak zły sen. Zmierzchało, padał deszcz, dużo samochodów, na dodatek niejadących płynnie. Należała do słabych kierowców nawet w normalnych warunkach, sama to przyznawała, a takiego wieczoru było tysiąc razy gorzej.
Byle nie stuknąć, pomyślała, ściskając kierownicę, aż zbielały jej knykcie. Jeszcze tylko tego by mi brakowało. Nic nie może się zdarzyć, muszę uważać.