– Ubrania? Torbę? Czy wybrał się z pustymi rękami?
Pani Walker najwyraźniej nie pomyślała dotąd o tym aspekcie. Pośpieszyła znowu wokół biurka.
– Natychmiast to sprawdzimy. Spis rzeczy pacjenta jest w każdym pokoju… większości rzeczy. Proszę za mną!
– Okej – westchnęła Moreno.
Pół godziny później sprawa się w zasadzie wyjaśniła. Wszystko wskazywało na to, że Arnold Maager nie oddalił się nagle. Kiedy pielęgniarz i sprzątaczka pogłówkowali, doszli do zgodnego wniosku, że brakowało niewielkiej torby i trochę ubrań. Na pewno koszul, slipów i skarpet na zmianę.
Innych poszlak, mogących dostarczyć nowych informacji, nie znaleźli ani w pokoju Maagera, ani nigdzie indziej. Moreno pożegnała się i zeszła do samochodu.
Muszę natychmiast porozmawiać z Vegesackiem, pomyślała. Muszę dowiedzieć się, co wypaplał w czasie spotkania z Maagerem.
Sam Maager nie był szczególnie rozmowny, to Vegesack wyraźnie podkreślał. Tym większe ryzyko, zakładała Moreno, że aspirantowi co nieco się wymknęło.
Na przykład o Mikaeli Lijphart. Na przykład że trochę zniknęła.
Usiadła za kierownicą. Opuściła szybę i przekręciła kluczyk. Nic.
Żadnego dźwięku z rozrusznika.
Przekręciła jeszcze raz. I drugi.
Nawet westchnienia.
To nie dzieje się naprawdę, pomyślała. Nie może. Nie teraz.
Jak do cholery – pomyślała później – można upierać się przy starym komunistycznym samochodzie całe dziesięciolecie po upadku muru? Przy przeklętej starej puszce, którą powinno pokazywać się w muzeum!
– No, kochasiu – syknęła, szukając w torebce komórki. – Teraz to żeś podpadł. Cholernie podpadł!
Był 19 lipca, słońce prażyło z coraz jaśniejszego nieba. Zaczął się drugi tydzień urlopu inspektor Ewy Moreno. Znajdowała się na parkingu położonego na uboczu zakładu dla psychicznie chorych, dwa kilometry od morza, była w pierwszym dniu miesiączki, a przeklęty trabant Mikaela nie chciał zapalić.
Pierwsza wolna kobieta w historii? Czy nie tak określiła swoją pozycję w układzie współrzędnych życia przed kilkoma dniami?
Figa z makiem.
22
– Ziemia jest okrągła – powiedział Henning Keeswarden, sześć lat i pięć miesięcy.
– Strasznie okrągła – przyznał Fingal Wielki, zaledwie cztery lata i dziewięć miesięcy, ale gorliwy orędownik wszystkiego, co wydawało się nieznane i nowoczesne. Zwłaszcza jeśli prezentował to podziwiany kuzyn.
– Po drugiej stronie mieszkają ludzie – uzupełnił młody Keeswarden. – Łapiesz?
Fingal Wielki zapamiętale kiwał głową. Jasne, że łapał.
– Jeśli wykopiemy głęboki, bardzo głęboki dół w ziemi, przedostaniemy się na drugą stronę.
– Na drugą stronę – potwierdził Fingal.
– Trzeba się dokopać cholernie głęboko, ale potem wystarczy zejść i wyjść z dołu po drugiej stronie. U Chińczyków.
– U Chińczyków – zawtórował Fingal. Nie był do końca pewien, kim właściwie są Chińczycy, ale nie chciał się do tego przyznawać. – Trzeba się dokopać cholernie diabelnie głęboko! – zadeklarował w zamian.
– Zaczynamy – polecił Henning. – Mamy cały dzień. Kiedyś wykopałem dół, który prawie przechodził przez całą ziemię. Byłem już blisko, ale zawołali mnie na obiad. Słyszałem, jak rozmawiali tam po drugiej stronie.
– Rozmawiali?
Fingal nie zdołał powstrzymać zdumienia.
– Chińczycy. Tak byłem blisko. Przyłożyłem ucho do dna i wyraźnie słyszałem, jak rozmawiali. Chociaż nic nie rozumiałem, bo Chińczycy mówią innym językiem. To co, kopiemy dół, żeby dostać się na drugą stronę?
– Jasne, że kopiemy – powiedział Fingal Wielki.
Kuzyni kopali. Fingal miał czerwoną łopatkę, znacznie nowszą od niebieskiej Henninga, która była trochę zniszczona. Może zniszczyła się w czasie poprzedniego kopania do Chin, to zrozumiałe. Ale czerwona łopatka zawsze kopie szybciej niż niebieska.
Było dopiero przedpołudnie. Właśnie przyszli na plażę, jeden i drugi ze swoją mamą, siostrami, które teraz leżały na plecach, nabierając trochę koloru na gołych biustach, bo do takich ta plaża należała.
Kopanie szło dosyć łatwo. Przynajmniej na początku. Jednak w miarę szybko wybrany piasek zaczął się z powrotem zsypywać do dołu. Henning powiedział, że muszą nieco poszerzyć wykop.
Konieczność poszerzania wykopu, kiedy miało się kopać prosto do Chińczyków, była dość uciążliwa, ale chciał człowiek dostać się na dół, musiał być oczywiście przygotowany na pewne nieprzyjemności. No i ostro pracować łopatą.
Pracował więc Henning, i Fingal też.
– Zamknij się, to sprawdzę, czy coś słychać! – nakazał Henning, kiedy wykop był na tyle głęboki, że po stanięciu na dnie wystawały tylko głowa i ramiona. Przynajmniej Fingalowi, który był o dziesięć centymetrów niższy od kuzyna.
– Pst! – powiedział Fingal do siebie, kładąc palec na ustach, a Henning przycisnął ucho do mokrego piasku.
– Słychać coś? – zapytał Fingal, kiedy Henning wyprostował się i wydłubywał piasek z ucha.
– Trochę, ale słabo – wyjaśnił Henning ze znawstwem. – Jeszcze nam został kawałek. Pobawimy się w niewolnika?
– W niewolnika? Pewnie! – wykrzyknął Fingal, który chwilowo nie za bardzo mógł sobie przypomnieć, co to jest ten niewolnik.
Henning wydostał się z wykopu.
– Najpierw ty będziesz niewolnikiem, a ja dozorcą niewolników. Musisz robić wszystko, co ci każę, bo inaczej cię zabiję i zjem.
– Dobra – zgodził się Fingal.
– Kop! – krzyknął Henning złowrogo. – Kop, ty cholerny leniwy niewolniku!
Fingal zabrał się na nowo do kopania. Kopał tak, że aż piasek wzbijał się w górę, mimo że w połowie drogi do Chińczyków był mokry i ciężki.
– Kop! – krzyknął znowu Henning. – Masz odpowiadać: „Yes Mister”!
– Yesmister – powiedział Fingal, kopiąc dalej.
Powinienem zaraz dokopać się do tych Chińczyków, pomyślał, ale bał się przerwać, żeby położyć się i posłuchać. Wtedy kuzyn mógłby go zabić i zjeść, co było chyba nieprzyjemne. Zaczął kopać trochę w bok, gdzie łatwiej szło. Może Chiny leżały w tamtą stronę, czuł, że tak właśnie musi być.
– Kop, ty leniwy czarnuchu! – krzyczał Henning.
Ręce porządnie już bolały, zwłaszcza prawa, którą złamał na łyżwach pół roku temu, wywróciwszy się na lód. Ale nie poddawał się. Z impetem wbił łopatę w ścianę piasku.
Spory kawał zleciał z góry, ale Fingal się tym nie przejął. Zrozumiał, że się dokopał. Wreszcie. Z piasku wystawała stopa.
Stopa ze wszystkimi palcami i zapiaszczoną podeszwą. Prawdziwa chińska stopa!
– Dokopaliśmy się! – wrzasnął. – Patrz!
Dozorca niewolników wskoczył do dołu i sprawdził. Tak, cholera! Dokopali się tak głęboko, że Chińczykom widać stopy.
– Dobrze zrobione! – pochwalił.
Trochę dziwne było jedynie to – i w pewnej mierze obalało teorię, jakoby ziemia miała być okrągła – że stopa nie pojawiła się na samym dole wykopu. Wystawała z boku, a noga od tej stopy też wydawała się podążać w bok zamiast w dół.
Ale to była drobnostka.
– Odkopiemy piasek i zobaczymy resztę – zadecydował Henning, który zrezygnował z roli dozorcy i gotów był sam odsłonić nogę… i ciało, może wcale nie Chińczyka, tylko zwykłego umarlaka.
Co wcale nie było gorszym rozwiązaniem. Nawet jeśli za nic nie przyznałby się do tego przed kuzynem, jeszcze nigdy nie widział umarłego.
Ale właśnie w chwili, gdy wbił swoją niebieską łopatkę, powodując kolejne obsunięcie piasku, jego ciocia Doris stanęła koło dołu, patrząc na nich.
Jego ciocia, mama Fingala.