Выбрать главу

Najpierw patrzyła.

Potem zaczęła krzyczeć.

Pojawiła się również jego mama i też zaczęła krzyczeć, on i Fingal zostali podniesieni z chińskiego dołu, a ze wszystkich stron nadbiegli ludzie, facetki z gołymi cyckami i facetki w biustonoszach, faceci w okularach przeciwsłonecznych i bez, w szerokich powiewających kąpielówkach i niepozornych wąskich, które niemal ginęły w tyłku, a wszyscy pokazywali dół, wołając jeden przez drugiego:

– Nic nie ruszać! Nic nie ruszać! – duży gruby mężczyzna przekrzykiwał wszystkich. – W piasku zakopane są zwłoki! Nic nie ruszać, dopóki nie przyjedzie policja!

Mama wzięła Henninga na ręce, tak samo zrobiła mama Fingala z Fingalem, a w wykopie zostały czerwona i niebieska łopatka, które wydawały się nikogo nie obchodzić.

Za to stopami (bo pojawiła się i druga, kiedy Henning ostatni raz użył łopatki) tym bardziej wszyscy się interesowali.

A więc to jednak był taki Chińczyk, pomyślał Fingal.

– Ziemia jest okrągła! – zawołał, machając do tych wszystkich ludzi, gdy mama niosła go pośpiesznie w stronę ich ręczników i koszyków z jabłkami, bułeczkami i kanapkami oraz sokiem, żółtym i czerwonym. – Cholernie okrągła!

III

23

21 lipca 1983

Z początku nie zrozumiała, co dziewczyna mówi. Czerwone cyferki radio-budzika pokazywały 1.09; jej irytacja, że ktoś ma czelność dzwonić o tej porze, szybko zmieszała się ze strachem, że coś musiało się stać. Wypadek? Jej rodzice? Brat? Arnold i Mikaela… nie, ci spali przecież w tym samym pokoju co ona.

– Słucham? Co pani powiedziała?

– Chcę rozmawiać z profesorem Maagerem.

Uczennica. Strach zniknął. Dzwoni piętnasto – lub szesnastoletnia smarkula, dziesięć po pierwszej w nocy. „Profesor Maager?” Arnold przewrócił się na drugi bok, a z łóżeczka Mikaeli dobiegły pierwsze niepozostawiające wątpliwości dźwięki. Obudziła się i za kilka sekund zacznie wyć. Bez dwóch zdań. Tak było jeśli nie co noc, to przynajmniej co drugą.

W niektóre noce nie kończyło się na jednym razie. I to bez udziału telefonu. Złość w niej zakipiała.

– Co ty sobie wyobrażasz, żeby dzwonić w środku nocy? Mamy małe dziecko i naprawdę ważniejsze…

Zgubiła wątek. Żadnej odpowiedzi. Przez chwilę myślała, że dziewczyna odłożyła słuchawkę, ale potem jednak usłyszała lekko astmatyczny oddech. Arnold zapalił lampkę i usiadł na łóżku. Pokazała mu ręką, żeby zajrzał do Mikaeli.

– Czego chcesz? – zapytała, zaciskając zęby.

– Chcę rozmawiać z Maagerem.

– Po co?

Żadnej odpowiedzi. Mikaela zaczęła kwilić i Arnold wziął ją z łóżeczka. Dlaczego, do cholery, ją podnosi?, pomyślała. Może wystarczyłby smoczek do buzi. Teraz nie zaśnie przez pół godziny.

– Jak się nazywasz? – rzuciła ostro do słuchawki. – Nie rozumiesz, że nie możesz wydzwaniać do ludzi o takiej porze?

– Muszę z nim porozmawiać. Może mu pani powiedzieć, żeby przyszedł za piętnaście minut na wiadukt?

– Na wiadukt? Oszalałaś? Co ty bredzisz, ty mała…?

Nie znalazła żadnego pasującego określenia, które nie byłoby przekleństwem, a nie chciała zupełnie stracić opanowania. Pierwszy, przeraźliwy krzyk Mikaeli przeciął pokój. Cholera jasna, pomyślała. Co się dzieje?

– Czy mogę z nim rozmawiać?

– Nie.

– To… to ważne.

– A o co chodzi?

Znowu milczenie. Zamilkła też Mikaela, która najwyraźniej była zmęczona i nie miała siły pociągnąć całego repertuaru. Dzięki Bogu, zadowoliła się pójściem do taty na ręce i cichym kwileniem.

– Proszę mu powiedzieć, żeby przyszedł na wiadukt.

– Nigdy w życiu. Powiedz, jak się nazywasz i dlaczego dzwonisz w środku nocy!

Arnold usiadł na brzegu łóżka i spojrzał na nią pytająco. Odwzajemniła jego spojrzenie i w tej właśnie chwili dziewczyna zdecydowała się wyłożyć karty na stół.

– Mam na imię Winnie, spałam z nim, a teraz jestem w ciąży.

Znamienne, że Arnold i Mikaela byli tak blisko niej, gdy te słowa wwierciły się w jej świadomość. Pomyślała to wtedy i później. Że akurat w tej chwili siedzieli niemal przytuleni do siebie na jej połowie łóżka. Tata, mama i córka. Święta rodzina. Cholernie znamienne, wziąwszy pod uwagę tę przepaść, która się nagle między nimi otwarła, tak głęboka i szeroka, że wiedziała, iż nigdy jej nie pokonają. Nawet nie mieli co próbować, nie było szans. Od razu to wiedziała.

Zdumiewające, że takie myśli zdążyły przejść człowiekowi przez głowę w ułamku sekundy. Podała mu słuchawkę i zabrała mu jego córkę.

– Do ciebie.

Nie udało się jej jednak zachować spokoju. Kiedy Arnold odłożył słuchawkę i skulił się w żałosną kupkę na podłodze koło łóżka, położyła Mikaelę między poduszkami i zaczęła go bić.

Zaciśniętymi pięściami, ile tylko miała sił. Po głowie i ramionach. Nie zareagował. Nie bronił się, tylko lekko schylił głowę. Szybko omdlały jej ręce. Mikaela znowu się obudziła, ale nie płakała. Usiadła i patrzyła. Ze smoczkiem w ustach, dużymi błyszczącymi oczami.

Wybiegła z sypialni, wpadła do łazienki i zamknęła się. Obmyła twarz zimną wodą, próbując powstrzymać wszystkie szaleńcze myśli, które bombardowały jej mózg.

Gapiła się, najpierw na swoją twarz w lustrze, potem na setki znajomych drobiazgów na umywalce i wokół na półkach; na tubki i fiolki, i mydła, i nożyczki, i szczoteczki do zębów, i plastry, które były czymś najcodzienniejszym ze wszystkich codziennych rzeczy w jej życiu, ale teraz nagle wydawały się nowe i obce, otoczone groźnymi i przerażającymi symbolami, których nie potrafiła odczytać. Tracę zmysły, pomyślała. Popadam w obłęd właśnie w tej przeklętej łazience, właśnie teraz… to kwestia sekund.

Wytarła twarz ręcznikiem, po czym otworzyła drzwi.

– Na wiadukcie za piętnaście minut, tak powiedziała?

Nie odpowiedział. Żadnego dźwięku, ani od niego, ani od Mikaeli. Całkowita cisza w sypialni. Odnalazła dżinsy i sweter. Niebieskie półbuty. Była ubrana i gotowa po pół minucie.

Na razie.

Pomyślała to, ale nie powiedziała.

– Zaczekaj.

Nie zaczekała. Otworzyła drzwi wejściowe, a znalazłszy się na zewnątrz, zatrzasnęła je za sobą. Wybiegła na drogę. Nocne powietrze było chłodne i przyjemne.

Była w stanie oddychać.

Kiedy wychodził od Mikaeli, nie był pewien, czy ona śpi. Ale leżąc w łóżeczku ze smoczkiem w buzi, oddychała swym zwykłym głośnym oddechem. Może mimo wszystko będzie spokojna przez jakąś godzinę.

Zamknął za sobą drzwi tak cicho, jak tylko zdołał. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie wziąć roweru, ale zrezygnował. I tak nie zdąży dotrzeć pierwszy.

Podejście na wiadukt zajmie mu osiem, dziesięć minut i może tych minut potrzebował. Czy w ogóle chciał tam być pierwszy? Czy nie było tak, że potrzebował tego czasu, żeby podjąć jakąś decyzję? Dojść do jakiegoś rozstrzygnięcia.

A może wszystko było już rozstrzygnięte?

Czy nie rozstrzygnęło się, gdy przekroczył granicę, wtedy, miesiąc temu? Już wtedy. Przed sześcioma tygodniami, jeśli być precyzyjnym. Czy odtąd nie była to powoli tykająca bomba?

Czy kiedykolwiek spodziewał się czegoś innego? Że mu się uda? Że za coś takiego nie trzeba będzie zapłacić?

Spostrzegł, że prawie biegnie wzdłuż długiego ciemnego Sammersgraacht. Ani żywej duszy, nawet kotów.

Skręcił w prawo w aleję Dorffa i szedł dalej Gimsweg i Hagenstraat. Koło szkoły.

Szkoła, pomyślał. Czy jeszcze kiedyś…?

Nie zakończył myśli. Okrążył północno-zachodni narożnik boiska i jeszcze przyśpieszył kroku. Zostało zaledwie kilkaset metrów.