V.: Czy według pana oceny był w czasie tych rozmów wytrącony z równowagi?
H.: Raczej zdenerwowany, żył w napięciu.
V.: Wie pan, czy często kontaktował się z dziewczyną?
H.: Rozmawiali. Próbował ją przekonać, żeby usunęła. Zaoferował się, że zapłaci za zabieg.
V.: Co odpowiedziała?
H.: Najwyraźniej upierała się przy swojej decyzji. Chciała urodzić.
V.: A sprawy finansowe?
H.: Nie wiem.
V.: Nie wie pan?
H.: Nie.
V.: Dobrze. Gdy dowiedział się pan, co się stało, że dziewczynę znaleziono martwą na torach, jak pan zareagował?
H.: Byłem oczywiście wstrząśnięty.
V.: Tak, oczywiście. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci. Był pan również zaskoczony?
H.: Jasne, że byłem zaskoczony. Coś potwornego.
V.: Nie spodziewał się pan takiego rozwoju wypadków?
H.: Oczywiście, że nie. Musiał całkowicie stracić głowę. Przerażające.
V.: Czy pana zdaniem to dziwne, że stracił głowę?
H.: (Brak odpowiedzi)
V.: Powtarzam pytanie. Czy pana zdaniem, wziąwszy pod uwagę okoliczności, to takie dziwne, że Arnold Maager stracił głowę?
H.: Nie wiem. Może nie.
V.: Dziękuję, panie Heller. Na razie to wszystko.
25
Przez krótką chwilę – błyskawicznie miniony ułamek sekundy – myślała, że ją uderzy.
Nic takiego nie nastąpiło. Nawet nie drgnął. Ale fakt, że obraz w ogóle pojawił się w jej świadomości, musiał coś znaczyć. Niekoniecznie, że on był z tej gliny – z tych, co puszczają pięści w ruch, gdy zabraknie słów – coś jednak znaczył. Przeczucie? Ostrzeżenie?
A może tylko chory wytwór wyobraźni? Projekcja jej spaczonego życia uczuciowego?
Cokolwiek to było, obraz się utrwalił. Wiedziała, że się utrwali, zanim jeszcze ta chwila minęła.
– Co zrobiłaś? – wycedził przez zęby.
– Zostawiłam go tam i wzięłam taksówkę.
– Zostawiłaś mój samochód w lesie? Bez przypilnowania, żeby ktoś się nim zajął?
Wzruszyła ramionami. Punkt dla niego, pomyślała. Też by mnie to nie ucieszyło.
– Trabanta. Nie sądziłam, że jest wart tyle zachodu.
Puścił to mimo uszu. Zabębnił palcami po stole. Wzrok miał utkwiony gdzieś nad jej ramieniem, szczęki zaciśnięte.
– I co teraz? – zapytał.
– Załatwię to – westchnęła. – Jeśli samochód jest ci tak cholernie potrzebny, możesz na razie wynająć. Zapłacę. Niestety, trochę się wydarzyło i nie mam teraz czasu na duperele.
Pozwolił, by upłynęło kilka sekund, zanim zapytał.
– Co takiego się wydarzyło?
– Maager zniknął. Śpieszyło mi się, nie miałam głowy, żeby szukać warsztatu.
– Zniknął? Dlaczego?
– Skąd mam wiedzieć? Od soboty nie ma go w zakładzie.
– Czyli i córka, i ojciec przepadli bez śladu?
– Na to wygląda.
– Policja o tym wie?
Moreno popiła sok ze szklanki, szykując się powoli do wstania.
– Jeśli wiedzą, to na pewno jeszcze nic nie zdążyli zrobić. Susły z Sidonisu obudziły się po dwóch dniach – zgłosili sprawę przed kilkoma godzinami. Muszę porozmawiać z Vrommlem i Vegesackiem, czas wyrwać ich z letargu.
Mikael odchylił się do tyłu, patrząc na nią z lekkim uśmiechem. Nie wiedziała, jak to zinterpretować.
Łatwiej poszło ze słowami.
– Czyli pani inspektor znowu jest na służbie?
Moreno zastanowiła się przez dwie sekundy, odwzajemniając uśmiech.
– Wyprowadzę się dziś wieczorem. Dzięki za ten czas.
Uśmiech mu zastygł, ale nim zdążył odpowiedzieć, wstała i odeszła od stołu.
– Naprawię również twój traktor – zawołała przez ramię. – Na razie wynajmij sobie samochód i jedź na plażę!
Dlaczego nawet nie jest mi go żal? Pomyślała, znalazłszy się za rogiem. Czyżbym stawała się jędzą?
– Tak, słyszałem – powiedział ponuro aspirant Vegesack. – Nie do przyjęcia, że czekali tak długo z zawiadomieniem. Nie wiem wprawdzie, co mamy robić, ale to, że od samego początku jesteśmy dwa dni spóźnieni, wcale nie ułatwia sprawy.
– Najważniejsze pytanie chyba nie brzmi, co mamy robić, tylko, co się stało – zauważyła Moreno.
Vegesack zmarszczył czoło, sięgając do krawata, którego tym razem wyjątkowo nie miał. Ubrany był w granatową koszulkę polo i cienkie bawełniane spodnie o nieco jaśniejszym odcieniu – całkowicie adekwatnie do pogody i pory roku; Ewę Moreno zastanowiło, czy przypadkiem na ubiór nie miał wpływu powrót dziewczyny aspiranta. Miała nadzieję, że tak – miała również nadzieję, że worki pod oczami były jej zasługą. Przypomniała sobie aluzję, jaką uczynił przed kilkoma dniami.
– A co, pani zdaniem, się stało?
Moreno, zanim odpowiedziała, rzuciła okiem w stronę uchylonych drzwi.
– Gdzie jest komendant?
– Na plaży – poinformował Vegesack. – Coś się tam wydarzyło, możemy zająć się tym później.
Moreno skinęła głową.
– Nie ma mi pan za złe, że się do tego mieszam?
– A dlaczego miałbym mieć za złe? Pani prywatna sprawa, jak pani spędza urlop.
Postanowiła nie wnikać, jaka dawka ironii była w tym komentarzu. W każdym razie nie teraz.
– Maager albo uciekł, albo coś mu się stało. Co, pana zdaniem, jest bardziej prawdopodobne?
Vegesack tarł opuszkami palców skronie, jakby zdobywał się na ogromny wysiłek myślowy.
– Nie mam pojęcia – podsumował. – Skąd u licha mam wiedzieć? Chociaż zupełnie nie pojmuję, dlaczego komuś miałoby zależeć na tym, żeby się go pozbyć? Bo to pani sugeruje?
Moreno wzruszyła ramionami.
– Dlaczego miałby uciekać? Czy to ma więcej sensu?
Vegesack westchnął.
– Chce pani trochę wody mineralnej?
– Chętnie.
Zniknął w kuchennej wnęce, wrócił z plastikową butelką i dwiema szklankami.
– Brak płynów – wyjaśnił. – Cierpię na odwodnienie. I brak snu.
Ale nie brak miłości, pomyślała Moreno, gdy nalewał wody. Też by mi nie brakowało, gdybym nie była tak cholernie nadęta.
– Jeśli jednak – powiedziała – czysto hipotetycznie przyjmiemy, że oddalił się z własnej woli, to gdzie trafiamy?
– Musiał mieć jakiś powód – stwierdził Vegesack.
– Właśnie. Jaki?
– Nie opuszczał zakładu przez szesnaście lat.
– Zgadza się.
– To musi… musi mieć związek z wizytą córki.
– Dlaczego pan tak sądzi?
– To chyba dość oczywiste… choć Bóg jeden raczy wiedzieć, jaki to związek.
– Odwiedziła go w poprzednią sobotę. Dlaczego czekał cały tydzień?
Vegesack znowu potarł skronie. Moreno zastanawiała się – choć nie zapytała, czy przypadkiem nie chodził na jakiś kurs jogi, gdzie nauczono go w ten sposób stymulować dopływ krwi do mózgu. W każdym razie czynność wyglądała bardziej na świadomą niż bezwiedną.
– Może jego ucieczka ma nie tyle związek z wizytą córki, ile z jej zniknięciem – rozstrzygnął w końcu Vegesack.
– Też tak sądzę. A skąd Maager dowiedział się o zniknięciu Mikaeli?
Vegesack przerwał masaż skroni.
– Cholera. Ode mnie oczywiście. Powiedziałem mu, kiedy u niego byłem i próbowałem z nim rozmawiać.
– Kiedy pan tam był?
Aspirant liczył w pamięci, tym razem bez zewnętrznej stymulacji.
– Chyba w środę. Tak, w środę.
– Zgadza się – potwierdziła Moreno. – Byłoby dobrze, gdyby pan sobie przypomniał, co dokładnie mu powiedział. I jak Maager zareagował.
Vegesack rozłożył ręce, omal nie przewracając butelki z wodą.
– W ogóle nie zareagował. Na nic. Powiedział „dzień dobry”, kiedy wchodziłem, i „do widzenia”, kiedy wychodziłem. Właściwie nic więcej… ale słuchał, rzeczywiście słuchał. Powiedziałem mu, o co chodzi, że Mikaela najprawdopodobniej zaginęła. Że wiemy, że jest jego córką… że go odwiedziła i że matka Mikaeli przyjechała do Lejnic, żeby ją odszukać. Próbowałem oczywiście dowiedzieć się, co jej powiedział… między innymi o tej starej historii. Czy Mikaela była wzburzona albo coś w tym rodzaju. Najwyraźniej rozmawiali przez kilka godzin na spacerze w parku.