Выбрать главу

Nigdy z nikim na ten temat nie rozmawiała, nawet z Münsterem. Może bała się, że nie zostanie potraktowana poważnie – albo wyśmiana – ale też nie miała takiej potrzeby. Nie musiała omawiać tej szczególnej rozkoszy z nikim innym – czy w ogóle ubierać jej w słowa. W zupełności wystarczyło, że istniała. Sama dla siebie, pomyślała przy jakiejś wcześniejszej okazji.

A teraz siedziała przy kawiarnianym stoliku razem z tą zniszczoną pijaczką, przeżywając ponownie to samo wibrujące napięcie. Mikaela Lijphart była u tej kobiety. W tamtą niedzielę. Dokładnie tak, jak myślała.

Dokładnie tak, jak sama by postąpiła na miejscu Mikaeli – odnalazłaby matkę tej biednej dziewczyny, którą zabił jej ojciec. Odnalazłaby ją, żeby… właśnie, po co?

Trudno powiedzieć. Niektóre posunięcia były tak oczywiste, że człowiek właściwie nie musiał ich rozpatrywać – w pewien sposób impulsywne, ale niemal zawsze słuszne. Równie instynktownie naturalne jak to drżenie nerwów.

– Czego szuka pani tej smarkatej? – Sigrid Maas przerwała jej rozważania.

– Zaginęła – powtórzyła Moreno.

– Zaginęła?

– Tak. Nie widziano jej od tej niedzieli, kiedy panią odwiedziła. Od dziewięciu dni.

– Aha. Zwiała pewnie z jakimś facetem. One w tym wieku takie są.

Wypiła łyk kawy, a następnie wlała koniak do filiżanki. Powąchała mieszankę z miną wytrawnego znawcy. Moreno ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że Sigrid Maas uciekała z facetami, gdy była w tym wieku, natomiast powątpiewała, żeby pasowało to do Mikaeli Lijphart.

– O czym rozmawiałyście?

– Niewiele. Chciała gadać o swoim pieprzonym ojcu, tym skurwysynu, ale ja nie miałam ochoty. Dlaczego miałabym przypominać sobie tego gnoja, który zabił mi córkę? Co? Może mi pani wyjaśnić?

Moreno nie mogła.

– Wie pani, że Arnold Maager jest w zakładzie Sidonisu? – zapytała za to.

Sigrid Maas prychnęła.

– Pewnie, kurwa, że wiem. Niech sobie siedzi, gdzie mu się żywnie podoba, bylebym tylko nie musiała o nim myśleć. Ani słuchać.

– Więc o czym rozmawiała pani z Mikaelą Lijphart?

Sigrid Maas wzruszyła ramionami.

– Nie pamiętam. Nie rozmawiałyśmy za dużo. To dość bezczelna panienka, Bóg mi świadkiem.

– Bezczelna? Czym się to objawiało?

– Twierdziła, że to może nie on.

– Nie on? Co nie on?

– No, gadała, że Winnie mogła sama skoczyć z wiaduktu i takie pierdoły. Moja Winnie? Co? Oczywiście się wkurzyłam i kazałam się jej zamknąć.

– Powiedziała, dlaczego?

– Co?

– Skoro sugerowała, że może jej ojciec jest niewinny, to chyba sama sobie tego nie wymyśliła?

Sigrid Maas zgasiła papierosa i natychmiast wygrzebała z paczki następnego.

– Ja tam nie wiem. Brednie i tyle, chociaż była tam u czubków i z nim gadała. Pewnie bał się przyznać przed córką, tchórzliwy skurwysyn! Jasne jak słońce, że to on. Dobierać się do uczennicy! Do szesnastolatki! Do mojej Winnie! Może pani sobie wyobrazić takiego gnoja?

Moreno zastanowiła się.

– Co zrobiła później?

– Co?

– Czy pani wie, dokąd poszła Mikaela Lijphart po rozmowie z panią?

Sigrid Maas zapaliła papierosa, sprawiała wrażenie, że w duchu rozstrzyga jakiś dylemat.

– Nie wiem – powiedziała w końcu.

Moreno czekała w milczeniu.

– Chyba chciała pogadać z innymi – niechętnie po chwili dodała Sigrid Maas. – Z koleżankami Winnie, jakby to, kurwa, miało coś dać.

Pociągnęła głęboki łyk z filiżanki, zamykając przy tym oczy.

– Z którymi? Podała jej pani jakieś nazwiska?

Sigrid Maas paliła, starając się wyglądać nonszalancko. Jakby nie miała ochoty już nic mówić.

– Trudno powiedzieć, żeby zasłużyła pani na te pięćdziesiąt guldenów.

– Kilka. Kilka nazwisk, wydaje mi się… bo się uparła jak osioł i kłapała jęzorem. Nie mogłam się jej pozbyć. Więc jej powiedziałam, żeby poszła do Very Sauger i zostawiła mnie w spokoju.

– Very Sauger?

– Superdziewczyna. Była najlepszą przyjaciółką Winnie od pierwszej klasy. Zresztą nie zerwała kontaktów jak wszyscy inni, którzy zaglądali Bogu do tyłka, gdy człowiek natknął się na nich w mieście.

Bogu do tyłka? Reinhaartowi by się spodobało, pomyślała Moreno.

– Czyli powiedziała pani Mikaeli Lijphart, żeby odszukała Verę Sauger?

Sigrid Maas skinęła głową, opróżniając filiżankę. Zrobiła lekki grymas.

– Nie wie pani, czy do niej poszła?

– A skąd, kurwa, mam wiedzieć? Dałam jej tylko telefon. Dobra, wyskakuj teraz pani z tych pięciu dych, mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż się tu z panią mordować.

Moreno uznała, że ona też. Wręczyła banknot i podziękowała za pomoc. Sigrid Maas wzięła pieniądze i odeszła bez słowa.

Vera Sauger? Brzmi znajomo, pomyślała Ewa Moreno.

28

– Van Rippe? – powiedział podkomisarz Kohler. – Co o nim wiemy?

Vrommel odgonił muchę, której z niezrozumiałego powodu (przynajmniej dla aspiranta Vegesacka) przypadła do gustu jego spocona łysina (chyba że pomyliła ją z kupą obornika, pomyślał Vegesack i zanotował w myślach, żeby wpisać tę uwagę do swojej czarnej książki).

– Wiemy, co wiemy – stwierdził komendant i zaczął odczytywać z kartki, którą trzymał w ręku. – Trzydzieści cztery lata. Mieszkał w Klimmerstoft. Tam się też urodził i wychował. Kawaler. Pracował u Klingmanna, w fabryce mebli, od czterech lat. Nie za wiele można o nim powiedzieć. Żadnego stałego związku. Mieszkała u niego przez kilka lat jakaś kobieta, ale się rozstali. Bezdzietny. Grał przez kilka sezonów w piłkę, ale przerwał po kontuzji kolana. Kartoteka kryminalna czysta, nigdy nie był w nic zamieszany… z tego, co wiemy, żadnych wrogów.

– Kościół, Przyjaciele Ziemi, Czerwony Krzyż? – zapytał drugi z wallburskich policjantów. Nazywał się Baasteuwel, niski, niechlujny inspektor około czterdziestki. Miał opinię bystrego, jeśli Vegesack dobrze zrozumiał. W każdym razie był dokładnym przeciwieństwem Vrommla i obserwowanie ich wzajemnej niechęci stanowiło niemałą przyjemność. Na domiar złego Baasteuwel palił śmierdzące papierosy, prawie bez przerwy, całkowicie ignorując i głośny, i milczący sprzeciw Vrommla. To, do cholery, nie było przedszkole.

– – Nic o tym nie wiemy – wymamrotał Vrommel. – Jeszcze nie. Zidentyfikowaliśmy go dopiero dzisiaj rano i na razie rozmawialiśmy tylko z kilkorgiem jego przyjaciół. Ma brata, ojciec nie żyje, ale matka tak; udało się nam skontaktować z bratem, jedzie tutaj. Matka podróżuje po Francji, ale ma jutro wrócić. Najpóźniej pojutrze.

– Komórka? – zapytał Kohler.

– Bez efektu – powiedział Vrommel. – Dowiemy się więcej o Van Rippem, kiedy przesłuchamy trochę więcej ludzi. Wydaje się, że zniknął w poprzednią niedzielę. Czy możemy przejść do spraw technicznych?

– Dlaczego nie? – zgodził się Baasteuwel. Zgasił papierosa i zapalił nowego.

Vrommel zebrał swoje papiery i skinął na aspiranta Vegesacka, który wypił łyk wody mineralnej, i przystąpił do referowania.

Zajęło to niecałe dziesięć minut. Tim Van Rippe zginął w poprzednią niedzielę lub poniedziałek. Śmierć spowodował spiczasty, ale niekoniecznie zaostrzony przedmiot, jeszcze nieustalony (chodzi o to, że nie wiadomo, czym go zabito), trudno też powiedzieć coś o nim dokładniej, prawdopodobnie z metalu; przebił się przez lewe oko wprost do mózgu, niszcząc tyle funkcji życiowych, że Van Rippe był najpewniej martwy po trzech, maksymalnie sześciu sekundach od uderzenia. Nie jest bynajmniej wykluczone, że sam mógł sobie zadać śmiertelny cios, ale w takim przypadku inna, nieustalona osoba musiałaby zabrać śmiertelne narzędzie i zakopać Van Rippego na plaży.