Выбрать главу

Leżał tam, w miejscu gdzie znaleźli go Henning Keeswarden i Fingal Wielki, sześcio – i czterolatek, około tygodnia; nie było możliwe dokładne ustalenie, ile czasu minęło od chwili zgonu do zakopania, tak twierdził patolog, doktor Goormann, ale nic nie wskazywało na jakiś dłuższy przedział czasowy.

Tyle, jeśli chodzi o wiedzę medyczną. Na rezultaty wysiłków podjętych na miejscu zbrodni w większości trzeba było jeszcze poczekać. Około sześćdziesięciu mniej lub bardziej zapiaszczonych przedmiotów przesłano do analizy do Sądowego Laboratorium Chemicznego w Maardam; z całkowitą pewnością stwierdzono dotąd jedynie, że nie natknięto się na nic, co mogło być narzędziem zbrodni – ani na nic, co dostarczyłoby wskazówek, jak właściwie wyglądało.

Albo kto go użył.

O tym, że ofiara ubrana była w niebieską bawełnianą koszulę z krótkimi rękawami, dżinsy i slipy, ale pozbawiona butów, skarpetek i wszelkich rzeczy osobistych, technicy nie musieli się wypowiadać; było to oczywiste dla każdego, kto znajdował się na miejscu zbrodni.

Vegesack, który sam się tam nie znalazł, zakończył, patrząc na siedzących wokół stołu.

– Pijany? – zapytał Baasteuwel.

– Nie – odparł Vegesack. – Natomiast informację o zawartości żołądka dostaniemy jutro.

– Kto ostatni go widział?

– Wybrał się ze znajomym na ryby w niedzielę rano. Być może on.

– Przesłuchano go?

– Przez telefon – powiedział Vrommel. – Zajmę się nim dziś wieczorem.

Baasteuwel nie wydawał się szczególnie zadowolony, ale powstrzymał się od dalszych pytań.

– Chyba musiało to nastąpić w nocy? – odezwał się Kohler po kilku sekundach ciszy. – Za dnia plaża raczej nie jest pusta?

– Raczej nie – potwierdził Vegesack. – Trudno byłoby tak po prostu kogoś zamordować w biały dzień.

– To chyba oczywiste – Vrommel ponownie odgonił muchę. – Myślę, że wystarczy. Czy nasi goście z Wallburga mają jeszcze jakieś koncepcje, którymi mogliby nas uszczęśliwić? Jeśli nie, zwalniam panów na dzisiaj. Jak ustaliliśmy, mamy kilka drobnych przesłuchań do załatwienia, ale z tym doskonale poradzimy sobie sami z aspirantem.

Podkomisarz Kohler zamknął notes i schował go do brązowej teczki, która wyglądała, jakby przeszła przez co najmniej dwie wojny światowe. Baasteuwel strząsnął popiół do kubka po kawie, drapiąc się po niebieskawoszarym zaroście.

– Dobra – oświadczył. – Jesteśmy tu jutro o dziewiątej rano. Tylko postarajcie się coś ustalić. To jest morderstwo, a nie zabawa w ciuciubabkę.

Vegesack mógł wyraźnie usłyszeć, jak komendant zazgrzytał zębami. Jednak żadne słowa spomiędzy nich się nie wydobyły i może tak było lepiej. Nikt też nie miał nic więcej do dodania i po pół minucie zostali w pokoju sami.

– Posprzątajcie tutaj – rozkazał Vrommel. – I do cholery, porządnie wywietrzcie. Nie wyjdziecie, dopóki tego nie zrobicie.

Vegesack spojrzał ukradkiem na zegarek. Była za dwadzieścia piąta.

– A przesłuchania? – zapytał. – Co z nimi?

– Ja się tym zajmę – Vrommel wstał. – Posprzątacie i zamkniecie. Zobaczymy się jutro rano. Do widzenia, aha, pamiętajcie, że ani słowa jakimś cholernym dziennikarzom.

– Do widzenia, panie komendancie.

Moreno czekała przy na wpół wypitym piwie, kiedy Vegesack zjawił się w Strandterrassen.

– Przepraszam za spóźnienie. Trochę się przeciągnęło.

– Procedury w sprawie zabójstwa zabierają dużo czasu.

Vegesack nie prostował, że więcej miało to wspólnego z procedurami sprzątania. Pokazał ręką, żeby podano mu piwo, i usiadł.

– Owocny dzień urlopu?

Moreno wzruszyła ramionami.

– Tak jakby. Spotkałam się z matką dziewczyny.

– Jakiej dziewczyny?

– Winnie Maas.

– Aha? Sympatyczna kobieta.

– Zna ją pan?

– Większość ją zna.

– Rozumiem. W każdym razie Mikaela Lijphart odwiedziła ją w poprzednią niedzielę.

Vegesack uniósł brwi.

– O żesz… No i co powiedziała pani Maas?

– Niewiele. Twierdzi, że rozmawiała z dziewczyną, a potem odesłała ją do Very Sauger. Czy to nazwisko coś panu mówi?

Vegesack zastanawiał się, w tym czasie kelner przyniósł mu piwo.

– Chyba nie. Kto to jest?

– Przyjaciółka Winnie. Tak przynajmniej twierdzi jej matka. Jeśli Mikaela chciała się dowiedzieć czegoś o Winnie, miała pójść do Very. Więc może poszła.

Vegesack pociągnął głęboki łyk, zamykając z zadowolenia oczy.

– Dobre. Tak jak się spodziewałem. No i co, domyślam się, że starała się pani ją odszukać?

Moreno westchnęła.

– Oczywiście. I niestety. Nie dotarłam dalej niż do sąsiadki, która zajmuje się jej papużką i podlewa kwiaty. Jest na wyspach, ma wrócić jutro wieczorem. To się chyba nazywa urlop.

– Mało kto siedzi w domu o tej porze roku – potwierdził Vegesack.

– Zgadza się – przyznała Moreno. – A pan? Ustalił pan coś? Komunikat na przykład?

Vegesack potrząsnął przecząco głową.

– Obawiam się, że nic nie dał. Ta kobieta z Frigge przyjechała tutaj, ale była tak niepewna, kogo widziała, że nie ważyła się nic potwierdzić na sto procent. Mogła widzieć na stacji Mikaelę Lijphart, ale równie dobrze jakąkolwiek inną dziewczynę.

– Więcej zgłoszeń nie było?

– Ani jednego. Poświęciłem też trochę czasu Sidonisowi. Można się zastanawiać, co właściwie z tego wyszło, ale skoro obiecałem, to zasięgnąłem języka.

Zrobił przerwę i przez chwilę pocierał sobie skronie. Moreno czekała.

– Rozmawiałem więc z kilkoma osobami. Nikt nie przypomina sobie, żeby do Maagera dzwoniono przed jego zniknięciem. Całkowicie wykluczają, że ktoś mógł go odwiedzić bez ich wiedzy. Zresztą, jeśli chciano go porwać z zakładu… z jakiegoś powodu… to nasuwało się prostsze rozwiązanie.

– Jakie?

– Park. Dookoła zakładu, racja, była tam pani przecież. Maager spacerował codziennie przez kilka godzin po parku. Bez większego problemu można się było zaczaić między drzewami i zaatakować go, gdy oddalił się od zabudowań. Nie ma tam żadnego muru ani ogrodzenia, w każdym razie nie wokół całego terenu. Poślemy trochę ludzi, żeby przeszukali park, może się okazać, że Maager gdzieś tam po prostu leży.

Moreno nie odpowiedziała. Przez pół minuty patrzyła w milczeniu na tę samą plażę i to samo morze, co aspirant Vegesack.

Ci sami ludzie, te same psy aportujące kije, te same wakacyjne ansamble. A jednak miała wrażenie, jakby ostatnie dni pokryły wszystko jakąś powłoką. Jakby takie spędzanie czasu było jej zupełnie obce.

– A dlaczego ktoś miałby napadać na Arnolda Maagera? – zapytała.

Vegesack wzruszył ramionami.

– Skąd mam wiedzieć? Zniknął, więc coś się musi za tym kryć.

– A jego żona? Sigrid Lijphart. Co z nią?

– Dzwoni codziennie, czemu nic nie robimy.

– Jak zareagowała, że Maager też zniknął?

– Trudno powiedzieć – Vegesack zmarszczył czoło. – Ją obchodzi córka. Nie wydaje mi się, żeby się specjalnie przejmowała, czy jej eksmąż żyje, czy nie. Jutro rozsyłamy komunikat o zaginięciu. Do gazet i tak dalej.

Moreno znowu przez chwilę się zastanawiała. Próbowała wyobrazić sobie człowieka, Arnolda Maagera, ale trudno jej było uzyskać wyraźny obraz, bo widziała go jedynie na kilku starych fotografiach. Tym silniej ukazywała się sama historia, to, czego dopuścił się przed szesnastu laty… jakby działania w jakiś sposób mogły przesłonić sprawców, uczynić ich niezrozumiałymi, nieponoszącymi odpowiedzialności, nie było to do końca niedorzeczne rozumowanie i może istniały jakieś punkty wspólne z tą powłoką, którą dostrzegała nad plażą. Musi być strasznie załamanym człowiekiem, pomyślała. Musiał nim być już wtedy.