Выбрать главу

Brednie, pomyślała. Co wiem o wewnętrznych przeżyciach Arnolda Maagera? O motywach innych ludzi? Nic a nic.

A może jednak? Czuła, że tak mogło być. Że po prostu ruszył szukać córki, w całkowitym zwątpieniu… jak postarzały i obłąkany król Lear w pogoni za swoją Kordelią. Przecież możliwe. Wypiła pół filiżanki kawy i potarła skronie. Zabolało przy włosach, ale oczywiście i one wyszły bez szwanku.

Nie pojawiały się nowe sensowne myśli, więc odwróciła kartkę w notesie, żeby po kolei spisać wnioski. Chwilę jej to zajęło, ale określenie „wnioski” było trochę na wyrost. Raczej terapia. Gimnastyka mózgu dla kalekiego umysłowo inspektora kryminalnego, stwierdziła. Gdy pisała, pierwsze ciężkie krople deszczu uderzyły o parapet, a w pokoju obok młoda para zaczęła się kochać.

Przez minutę czy dwie słuchała. Zarówno deszczu, jak i odgłosów miłości. Wszystko ma swój czas, westchnęła filozoficznie. Włączyła radio, żeby jej nie rozpraszały, i dolała sobie kawy. Kiedy skończyła, przeczytała zapiski i stwierdziła, że problemu nie rozwiązała.

Co się stało z Mikaelą Lijphart? Co się stało z jej ojcem?

A zwłoki na plaży? Czy w ogóle miały z tą sprawą coś wspólnego?

Jutro wieczorem porozmawiam z Verą Sauger, postanowiła Moreno. Wtedy będę wiedziała coś więcej.

Ale jeśli Mikaela do niej nie poszła, przyszło jej na myśl. Co by to oznaczało? Co wtedy?

I co miała jutro robić przez cały dzień? Plaża i kąpiel?

W deszczu? Dość rzęsistym w tej chwili. Na pewno nie powinna więcej męczyć biednego Vegesacka. Zwłaszcza że nic nie ustaliła na własną rękę mimo jego pomocy… a istniały jakieś granice. Choć z drugiej strony można się było zastanawiać, czym u diabła zajmowała się tutejsza policja.

Co więc robić? Może pogrzebać trochę w przeszłości? Wrócić do roku 1983?

Ale gdzie? Gdzie pogrzebać? Kogo popytać?

Nagle poczuła napływające ogromne zmęczenie, ale wlała w siebie jeszcze pół filiżanki kawy i mu się oparła. No, pomyślała. Kogo? Do kogo się zwrócić? Wszyscy, którzy wówczas w tym uczestniczyli, mieli jakiś zasób informacji, większy lub mniejszy, ale przydałby się ktoś z bardziej kompleksową wiedzą.

Nie zajęło jej zbyt wiele czasu znalezienie sensownego rozwiązania.

Oczywiście prasa. Lokalny dziennik. „Westerblatt”; wiedziała, jak się nazywa i gdzie mieści się redakcja, bo mijała ją kilkakrotnie w drodze na plażę.

Zadowolona z decyzji wylała resztę kawy do umywalki i położyła się. Było piętnaście po dwunastej. Uświadomiła sobie, że tego wieczoru Mikael nie próbował skontaktować się z nią ani razu.

Wspaniale, pomyślała, gasząc światło. Ale spostrzegła, że nie była to do końca szczera reakcja.

30

21 lipca 1999

Na redakcję „Westerblattu” w Lejnicach składały się dwa ciasne pokoje na Zeestraat. Ten głębiej położony stanowił właściwe miejsce pracy i dwie trzecie podłogi zajmowały w nim dwa duże biurka zwrócone ku sobie, zastawione komputerami, drukarkami, faksami, telefonami i ekspresami do kawy, a obok nich piętrzyły się stosy papierów, długopisów, notatników i wszelkich możliwych przyborów dziennikarskich. Półki uginające się pod ciężarem skoroszytów, książek i starych gazet zakrywały ściany od podłogi po sufit, a nad wszystkim zawisł amerykański wentylator, który zepsuł się latem 1977.

Drugi, przejściowy pokój wychodził na ulicę; przyjmowano tam zwykłych porządnych obywateli, którzy chcieli zamieścić ogłoszenie, opłacić prenumeratę lub poskarżyć się na jakiś tekst w gazecie.

Albo na brak jakiegoś tekstu.

Kiedy Ewa Moreno weszła do środka, zostawiając za sobą mżawkę na Zeestraat, było dwadzieścia po dziesiątej. Ciemnowłosa kobieta w jej wieku o energicznym wyglądzie stała za kontuarem, wymyślając komuś przez telefon; słuchawkę trzymała między policzkiem a barkiem, co pozwalało jej jednocześnie notować i przeglądać gazetę.

Niezła koordynacja, pomyślała Moreno. Kobieta kiwnęła jej głową i Moreno usiadła na jednym z dwóch czerwonych krzeseł, czekając, aż przynajmniej rozmowa telefoniczna dobiegnie końca.

Dobiegła po mniej więcej pół minucie, a ze swobodnego doboru słów w pożegnalnych sformułowaniach Moreno wywnioskowała, że kobiecie postronny słuchacz niespecjalnie przeszkadzał.

– Kretyn – stwierdziła po odłożeniu słuchawki. – Przepraszam za moją łacinę, słucham panią?

Moreno właściwie nie zdecydowała się, jaką taktykę ma przyjąć, ale coś w szczerym wzroku i ciętym języku powiedziało jej, że chyba najlepiej zagrać w otwarte karty. Trudno też kłamało się osobie tej samej płci i w podobnym wieku, odkryła to już wcześniej. Tej kobiecie chyba niełatwo było coś wmówić, a jeśli zrobiło się błąd na samym początku, raczej trudno było go potem naprawić.

– Ewa Moreno, inspektor kryminalny – przedstawiła się więc. – Mam nieco specyficzną prośbę. Chciałabym porozmawiać z kimś z gazety, kto zna sprawę Winnie Maas z 1983 roku… i mógłby mi poświęcić chwilę.

Kobieta uniosła brwi i wciągnęła policzki, sygnalizując krótki namysł.

– To dobrze pani trafiła. Selma Perhovens. Miło mi.

Wyciągnęła rękę nad kontuarem i uścisnęły sobie dłonie.

– Czyli policjantka?

– Na urlopie, nie na służbie.

– Brzmi tajemniczo – stwierdziła Selma Perhovens. – Osobiście potrzebowałabym jednej drobnej informacji od policji. Gdyby mogła mi jej pani udzielić, dobiłybyśmy chyba owocnego targu?

– Dlaczego nie? Czego chce się pani dowiedzieć?

– Hm. Szef kazał mi ustalić, jak nazywa się pewien nieboszczyk, którego znaleziono w poniedziałek zakopanego na plaży. Zna pani nazwisko?

– Oczywiście – oświadczyła Moreno.

Selmie Perhovens opadła szczęka, ale zaraz wróciła na swoje miejsce.

– Jasny gwint…

– Jestem wprawdzie tutaj incognito – wyjaśniła Moreno – ale wprowadzono mnie w to i owo.

– To ci dopiero – Selma Perhovens wyszła pośpiesznie zza kontuaru. – Myślę, że chwilowo zamkniemy redakcję.

Spuściła roletę na mleczną szybę drzwi i przekręciła klucz. Ujęła Moreno zdecydowanie za ramię i wprowadziła do drugiego pokoju.

– Proszę usiąść.

Moreno, zanim to zrobiła, ściągnęła ze wskazanego krzesła stertę gazet, puszkę po coca-coli oraz do połowy pełną torebkę cukierków. Selma Perhovens usiadła naprzeciwko, opierając brodę na knykciach.

– Skąd mam wiedzieć, że nie podszywa się pani pod policjantkę? Moreno pokazała legitymację.

– W porządku. Proszę mi wybaczyć podejrzliwość wobec bliźnich. Zawodowa skaza. Powinnam polegać trochę więcej na swojej intuicji.

Uśmiechnęła się. Moreno odwzajemniła uśmiech.

– Prostoduszność nie jest zaletą w naszych czasach – powiedziała. – Wyłuszczę najpierw swoją sprawę, a potem podam pani nazwisko. Zgoda?

– Uczciwy układ – stwierdziła Selma Perhovens. – Kawy?

– Chętnie.

Opowiedziała od samego początku. Od podróży pociągiem i spotkania z płaczącą Mikaelą Lijphart aż po mało udaną próbę analizy poprzedniego wieczoru w pensjonacie. Nie wspomniała jedynie o Franzu Lampem-Leermannie i Mikaelu Bau, ponieważ niewiele ich z tą sprawą łączyło, a jeszcze mniej ze sobą nawzajem – rekapitulacja zajęła niecały kwadrans. Selma Perhovens nie przerwała jej ani razu, ale zdążyła wypić dwie i pół filiżanki kawy i nagryzmolić cztery pełne strony w notatniku.