Выбрать главу

– Niezły numer – skomentowała, kiedy Moreno skończyła. – Tak, chyba trafiła pani do właściwej osoby. Odbywałam staż w czasie procesu Maagera… miałam nie więcej niż dziewiętnaście lat, ale przez cały tydzień śledziłam rozprawę. Nie pisałam oczywiście do gazety, to robił Wicker, ale ten wyzyskiwacz kazał mi codziennie pisać próbne sprawozdania. Stąd dobrze pamiętam tę historię, niezbyt przyjemna.

– Już się zorientowałam.

– Poza tym… – Selma Perhovens zawahała się nieco. – Poza tym miałam pewne wątpliwości co do przebiegu tej imprezy, ale rozprawa szła jak po maśle, a ja w tamtych czasach byłam żółtodziobem.

Moreno poczuła, że coś w niej drgnęło.

– Wątpliwości? Jakie wątpliwości?

– Niestety, żadnych konkretnych, ale robiło to na mnie wrażenie sztafażu. Teatru. Sztuka o procesie napisana na długo przed jego rozpoczęciem. Dziewczyna nie żyła, mordercę znaleziono, jak trzymał ją martwą na kolanach. Z miejsca stracił rozum, a w oczach ludzi był winien jak mało kto. Nauczyciel wpędza dziewczynę w ciążę, a potem ją zabija! Tego lata nie mieliśmy najmniejszych problemów ze sprzedażą gazety.

– Jak go broniono? Jaką linię obrony przyjął adwokat?

– Psychicznie chory.

– Psychicznie chory?

– Tak. Niepoczytalny. Inna taktyka nie wchodziła w grę. Adwokat nazywał się Korring. Maager przyznał się poprzez niego, sam przez cały proces nie odezwał się chyba ani słowem.

Moreno zastanawiała się przez chwilę.

– A co skłoniło panią do przypuszczenia, że sprawa może nie była tak jednoznaczna, na jaką wyglądała? Bo takie właśnie odniosła pani wrażenie?

Selma Perhovens wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Może po prostu moja młodzieńcza buntowniczość. Nie przepadałam za ugodowością, nadal nie przepadam. Bardziej wierzę w siłę antagonizmów. Olać to, zastanawia mnie, co wynika z pani opowieści. Co do cholery stało się z tą biedną dziewczyną?

– No właśnie szukam pomocy, żeby to ustalić – westchnęła Moreno. – Rozmyślam o tym od ładnych paru dni i jedyne, do czego doszłam, to to, że musi istnieć jakieś powiązanie z przeszłością. Coś chorego w tej starej historii, nie do końca wyjaśnione… Mikaela Lijphart rozmawia z ojcem po raz pierwszy od szesnastu lat. Mordercą przez duże M. Potem w Lejnicach odszukuje różne osoby… tak, sądzę, że nie poprzestała na jednej. Potem znika.

– A potem znika jej ojciec. Ja się pochlastam, żeśmy o tym nie napisali. Tak, wiem, dawaliśmy komunikat o zaginięciu dziewczyny, ale nic o tych wydarzeniach.

– Dobrze wam się układa współpraca z policją? – spytała ostrożnie Moreno.

Selma Perhovens parsknęła śmiechem.

– Dobrze? Prowadzimy wojnę pozycyjną, przy której front zachodni się chowa.

– Rozumiem. Vrommel?

– Vrommel – potwierdziła Selma Perhovens, a w jej oczach pojawił się cień bezsilności.

Ktoś zapukał ostrożnie w szybę drzwi wejściowych, ale zbyła to prychnięciem. Moreno skorzystała z okazji, żeby zmienić temat.

– Czy Maager miał w tym czasie jakieś wsparcie? Z czyjejkolwiek strony? Czy podejrzewano na przykład kogoś innego?

Selma Perhovens, zastanawiając się, włożyła długopis do ust.

– Z tego, co pamiętam, to nie. Miał przeciwko sobie każdego mieszkańca tej dziury. Dosłownie każdego.

Moreno kiwnęła głową.

– W innym społeczeństwie zostałby zlinczowany, głowę daję.

– Rozumiem.

Nie po raz pierwszy Moreno słyszała komentarz w tym stylu i zadała sobie pytanie, jak sama by się zachowała. W takiej atmosferze, jaka musiała panować. Najlepiej może tego nie roztrząsać. Oczywiście przyjemnie było wierzyć, że nigdy nie wzięłoby się udziału w linczu, że w każdej sytuacji zachowałoby się trzeźwy osąd i nie uległo presji tłumu.

– Co właściwie usiłuje pani sobie wmówić? – zapytała Selma Perhovens po krótkiej przerwie. – Że mordercą jest ktoś inny? Niech pani sobie to wybije z głowy, to niemożliwe. Trzymał przecież do cholery trupa w ramionach i płakał.

Moreno westchnęła.

– Sama nie mogła skoczyć?

– Dlaczego w takim razie miał się przyznawać?

Dobre pytanie, pomyślała Moreno. Ale wcale nie nowe.

– Kto był lekarzem? – zapytała, nie wiedząc właściwie po co. – Który robił sekcję.

– DeHaavelaar. Stary deHaavelaar zajmował się wówczas wszystkim. Porody, choroby i sekcje. Brał się chyba nawet za weterynarię. Tak, jego opinia była wiążąca. Ostateczna jak słowa Pisma Świętego. Chociaż w sądzie się nie pojawił, nie musiał.

– Nie musiał? – zdziwiła się Moreno. – Dlaczego?

Selma Perhovens rozłożyła ręce.

– Nie wiem. Jego orzeczenie zostało tylko odczytane. Zdaje się, że przez sędziego prowadzącego rozprawę. DeHaavelaar był chyba zajęty gdzie indziej.

Cień domysłu przesunął się Moreno po głowie. Jakby od lewej do prawej, i właśnie ta osobliwość – że odnotowała kierunek – sprawiła, że treść domysłu umknęła. Przynajmniej tak to wyglądało. Litera z alfabetu, którego nigdy się nie nauczyła. Dziwne.

A zaraz potem równie przelotny obraz komisarza Van Veeterena patrzącego na nią zza biurka. Czy raczej wbijającego w nią oczy. Dziwne, pomyślała. Czy nie jestem trochę za młoda, żeby puszczały mi naczynia krwionośne w mózgu?

– Rozumiem – wzięła głęboki oddech. – Czy jest jeszcze w mieście?

– DeHaavelaar? Tak, i w mieście, i przy życiu. Zbliża się do osiemdziesiątki, jeśli się nie mylę, ale drepcze po ulicach i sadzi cynizmami. Dlaczego pani pyta?

– Nie wiem – przyznała Moreno. – Coś mi przeleciało.

Selma Perhovens trochę zbita z tropu patrzyła na nią przez kilka sekund. Potem uderzyła otwartą dłonią w notes.

– Zamierzam o tym napisać, ma pani coś przeciwko temu?

Moreno potrząsnęła głową.

– A propos – przypomniała sobie Selma Perhovens. – Miałyśmy mały układ. Ten chłopaczek na plaży, jak się nazywa?

– Aha, prawda. Van Rippe. Tim Van Rippe.

Selma Perhovens znowu zmarszczyła czoło.

– Van Rippe? Brzmi znajomo… nie, chyba jednak nie wiem, kto to jest. Jest pani pewna?

– Sądzi pani, że podałabym dziennikarzowi nieprawdziwe nazwisko zamordowanego?

– Sorry. Zapomniałam, że nie rozmawiam z miejscową policyjną mafią. Co powie pani na lunch, tak zmieniając temat? Może coś nam przyjdzie do głowy, jak uzupełnimy proteiny?

Moreno spojrzała na zegarek.

– Nie zaszkodzi spróbować – zgodziła się.

Były lekarz miejski Emil deHaavelaar mieszkał na Riipvej, w dużym patrycjuszowskim domu wśród wydm. Ale odmówił tam przyjęcia Ewy Moreno, nawet – jak twierdziła – z drobną sprawą. Mógł ewentualnie zamienić z nią kilka słów w Café Thurm, po południu po wizycie u dentysty, gdyż wybierał się na usunięcie kamienia.

O czwartej, jeśli jej pasuje. Moreno zgodziła się, kończąc rozmowę, i wróciła do lunchu z Selmą Perhovens.

– Tetryk? – zapytała.

– Arystokrata – odparła Selma. – Ostatni, jeśli wierzyć jego słowom. Przeprowadzałam z nim wywiad przed kilkoma laty, kiedy wydał książkę. O swoich czterech dekadach w roli eskulapa w tym mieście, taki właśnie był tytuł. Przez lupę eskulapa. Straszna szmira, musiałam ją przeczytać. Ocierała się o biologię rasową. Nieważne, mieszka sam z gosposią i dwoma chartami. Dwanaście pokoi i kort tenisowy, nie, zdecydowanie nie mój typ. A ty, jak długo zostaniesz? Aż wszystko wyjaśnisz?

Moreno wzruszyła ramionami.

– Chciałam jutro jechać do domu. Porozmawiam tylko z tą Verą Sauger. Jeśli wróci dziś wieczorem. Właściwie nie wiem, dlaczego w tym grzebię. Nie mogę też w nieskończoność mieszkać w pensjonacie. Policyjna pensja nie pozwala raczej na ekstra wydatki. Nawet na „Dombrowskiego”.