Выбрать главу

Nagle miała wrażenie, jakby w jej głowie nastąpiło dość potężne zwarcie. Jedyną w miarę pewną rzeczą wydawało się to, że coś się nie zgadza.

Także poza jej głową.

– Um… musiało mi umknąć – próbowała uśmiechnąć się przepraszająco. – Co pani zgłosiła?

Vera Sauger skończyła jeść ciastko, wsunęła blond kosmyk za prawe ucho i dopiero wtedy odpowiedziała.

– Zgłosiłam, oczywiście, że tu była. Wydaje mi się dziwne, że pani o tym nie wie.

– Zgłosiła pani, że Mikaela Lijphart panią odwiedziła? – zapytała Moreno. – To chce pani powiedzieć?

– Dokładnie to.

– Że rozmawiała z nią pani w niedzielę przed… przed dziesięcioma dniami?

– Tak.

Moreno milczała, podczas gdy pytanie krystalizowało się w jej głowie. Chwilę to zajęło.

– A kto panią przyjął?

– Kto? Komendant, naturalnie. Vrommel.

– Rozumiem – powiedziała Moreno.

Co nie do końca odpowiadało prawdzie, ale nie miało to większego znaczenia. Teraz ważniejsze było ustalenie dalszych faktów.

– Kiedy Mikaela przyszła do pani, o czym chciała rozmawiać?

– Oczywiście o swoim ojcu. O tym, co się stało szesnaście lat temu. Niedawno się dowiedziała.

– Słyszałam – przytaknęła Moreno. – A czego chciała się dowiedzieć od pani?

Vera Sauger znowu się zawahała.

– Właściwie to nie wiem. Była trochę tajemnicza, nie rozmawiałyśmy długo. Dostała moje nazwisko od mamy Winnie. Sprawiała wrażenie, jakby… jakby wierzyła, że jej tata jest niewinny. Nie powiedziała tego wprost, ale tak to odebrałam. Spotkała się z nim dzień wcześniej. W sobotę. Na pewno rozmowa była trudna… dla obojga.

– Arnold Maager miałby powiedzieć swojej córce, że nie zabił Winnie Maas?

– Pewna nie jestem, bo tylko to zasugerowała. Choć nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jej tak powiedział… żeby pokazać się w trochę lepszym świetle. Myślałam o tym później.

– Moreno rozważała przez chwilę.

– Byłam przecież na tej cholernej imprezie u Gollumsena – ciągnęła Vera Sauger. – I byłam przyjaciółką Winnie. Choć nie tak bliską, jak sądzi jej mama. Może, jak byłyśmy młodsze, ale nie wtedy. Niejako odsunęłyśmy się od siebie.

– Zdarza się – zauważyła Moreno. – Czy Mikaela nie chciała się dowiedzieć czegoś bardziej konkretnego? Powiedzmy, żeby wyrobić sobie pogląd na sytuację?

Vera Sauger zastanawiała się, biorąc następne ciasteczko.

– Pytała o chłopaków. Z kim Winnie chodziła przed imprezą z Maagerem.

– Dlaczego akurat o to?

– Nie mam pojęcia. Nie rozmawiałyśmy dłużej niż piętnaście, dwadzieścia minut. Trochę się śpieszyłam.

– Ale podała jej pani nazwiska?

– Tak.

– Jakie?

Vera Sauger znowu się zastanowiła.

– Claus Bitowski – powiedziała. – I Tim Van Rippe.

IV

32

Przesłuchanie Markusa Baarentza, 22.07.1983. Miejsce: Komisariat Policji w Lejnicach. Prowadzący przesłuchanie: komisarz Vrommel, komendant. Obecni: starszy inspektor Walevski, sekretarz prokuratury Mattloch. Protokół przesłuchania: starszy inspektor Walevski. Do wiadomości: sekr. Mattloch, komisarz Vrommel, komendant.

Vrommeclass="underline" Proszę podać nazwisko, wiek i zawód.

Baarentz: Markus Baarentz. Czterdzieści dziewięć lat, pracuję jako rewizor.

V.: W Lejnicach?

B.: Nie, w Emsbaden. Ale mieszkam w Lejnicach. Alexanderlaan 4.

V.: Czy może pan opowiedzieć, czego był pan świadkiem dzisiaj w nocy?

B.: Oczywiście. Byliśmy we Frigge i do Lejnic wróciliśmy dosyć późno.

V.: Chwileczkę. „My” to znaczy kto?

B.: Przepraszam. Jestem brydżystą. Ja i mój partner, Otto Golnik, braliśmy udział w turnieju par brydżowych we Frigge. Dwudniowy turniej. Całość przeciągnęła się do jedenastej wieczorem. Zajęliśmy trzecie miejsce i musieliśmy też zostać na rozdaniu nagród. Potem wyjechaliśmy do domu. Tym razem byliśmy moim samochodem. Najpierw wysadziłem Ottona, on mieszka w Missenraade, a potem jechałem do siebie zwykłą trasą. Zobaczyłem ich, kiedy przejeżdżałem Molnerstraat wzdłuż torów kolejowych.

V.: Która mniej więcej była godzina?

B.: Druga. Kilka minut po drugiej. Zaraz za wiaduktem, tam jest latarnia, więc było niemożliwością, żeby go… ich nie zauważyć.

V.: Kogo pan zobaczył?

B.: Maagera. Arnolda Maagera, siedział tuż obok torów z dziewczyną w objęciach.

V.: Skąd pan wiedział, że to Maager?

B.: Poznałem go. Mój syn chodzi do szkoły Voellera. Maagera widziałem kilka razy na wywiadówkach. Od razu zobaczyłem, że to on.

V.: Rozumiem. Co pan zrobił?

B.: Zatrzymałem się. Od razu zorientowałem się, że coś jest nie tak. Bo niby dlaczego tam siedział, niemal na samych torach. Nawet jeśli w nocy pociągi tamtędy nie jeżdżą, odkąd wycofano towarowe. Coś dziwnego było też z dziewczyną. Leżała wyciągnięta nienaturalnie prosto, tylko jej głowę trzymał na kolanach. Pomyślałem, że musiał wydarzyć się jakiś wypadek.

V.: Widział pan innych ludzi w pobliżu?

B.: Nikogo. Był przecież środek nocy.

V.: Zatrzymał się pan i wysiadł z samochodu?

B.: Tak. Chociaż najpierw opuściłem szybę i zawołałem. Zapytałem, czy wszystko w porządku, ale nie odpowiedział. Wtedy wysiadłem. Zawołałem jeszcze raz, ale nie zareagował. Nie miałem już wątpliwości, że coś się stało. Wdrapałem się przez ogrodzenie i podszedłem do nich. Nie podniósł nawet wzroku, choć musiał mnie słyszeć. Głaskał tylko dziewczynę po włosach. W jakiś sposób wydawał się nieobecny. Jakby w szoku. Przez chwilę myślałem, że jest pijany, dziewczyna może też, ale zaraz zorientowałem się, że nie. Było znacznie gorzej. Dziewczyna nie żyła.

V.: Po czym pan to poznał?

B.: Właściwie nie wiem. Przypuszczalnie po tym, jak leżała. Zapytałem też, oczywiście, ale Maager nie odpowiedział. Nawet na mnie nie spojrzał. Próbowałem nawiązać z nim kontakt, ale się nie udało.

V.: Nie zwrócił pan uwagi, czy dziewczyna miała jakieś obrażenia?

B.: Nie. Tylko to, jak leżała. I jej twarz. Oczy wydawały się nie do końca zamknięte, usta też nie. I nie ruszała się, ani drgnęła. V.: A Maager?

B.: Głaskał ją tylko po włosach i policzkach. Sprawiał wrażenie całkowicie nieobecnego, jak już mówiłem. Zwróciłem się też do niego po nazwisku. „Panie Maager”, powiedziałem, „co się stało?”

V.: Odpowiedział?

B.: Nie. Właściwie nie wiedziałem, co mam zrobić. Stałem tam może z dziesięć, piętnaście sekund. Powtórzyłem pytanie i w końcu na mnie spojrzał. Przez krótką chwilę, w jego oczach, ba, w całym wyrazie twarzy było coś dziwnego.

V.: Co?

B.: Coś chorego. W młodości pracowałem przez kilka wakacji w szpitalu dla umysłowo chorych i rozpoznałem ten wzrok. Od razu skojarzyłem go z tamtym szpitalem.

V.: Co pan zrobił?

B.: Zapytałem, co się dzieje z dziewczyną, ale znowu nie zareagował. Pochyliłem się, żeby bliżej się jej przyjrzeć. Chyba chciałem też sprawdzić puls, ale przeszkodził mi.

V.: Przeszkodził? Jak?

B.: Odepchnął moją rękę. A potem wydał z siebie krzyk.

V.: Krzyk?

B.: Tak. Krzyk. Zabrzmiało to niemal jak… jak wycie.

V.: Chce pan powiedzieć, że Maager zawył?

B.: Tak. W każdym razie był to nieludzki krzyk. Bardziej wycie. Domyśliłem się, że jest w ciężkim szoku i nie ma sensu próbować czegoś się od niego dowiedzieć.

V.: Rozumiem. Proszę opowiedzieć, co pan zrobił dalej.

B.: Pomyślałem, że muszę wezwać policję i pogotowie. Najlepiej byłoby oczywiście, gdybym mógł zatrzymać jakiś samochód albo poprosić inną osobę o pomoc, ale był środek nocy i w pobliżu żywego ducha. A nie chciałem zostawiać go samego z dziewczyną, nie upewniwszy się co do jej stanu, w końcu za którymś razem nie zaprotestował i udało mi się sprawdzić jej puls. Nic nie wyczułem, było tak, jak myślałem. Nie żyła.